A A+ A++

Stephen M. Walt, profesor politologii Uniwersytetu Harward i jeden z głównych przedstawicieli neorealistycznej szkoły stosunków międzynarodowych opublikował na łamach liberalnego The Foreign Policy artykuł w którym zastanawia się czy w istocie Europa jest tak słaba, że nie może bronić się przed potencjalnymi zagrożeniami samodzielnie i musi korzystać z amerykańskiego wsparcia militarnego. Warto na to wystąpienie zwrócić uwagę nie tylko ze względu na jego autora i miejsce publikacji – wpływowy portal i periodyk którego autorzy współkształtują linię w amerykańskiej polityce zagranicznej. Jest ono ciekawe również z innego powodu. A mianowicie jest jednym z wielu głosów, które wydają się zresztą w ostatnich tygodniach narastać w amerykańskiej debacie eksperckiej, opowiadających się za redukcją zainteresowania Stanów Zjednoczonych Europą.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Jak naciskać na Mińsk. Refleksje po porwaniu samolotu Ryanair. Polska, państwa bałtyckie i Ukraina mają możliwość działania

Warto abyśmy poznali argumentację Stephena M. Walta. W jego opinii, główna teza na której opiera się od lat amerykańska polityka wobec Europy, w świetle której bez militarnego wsparcia sił zbrojnych zza Atlantyku stary kontynent nie byłby w stanie poradzić sobie z rysującymi zagrożeniami nawet jeśli historycznie, w czasach Zimnej Wojny, była uzasadniona, to obecnie tak już nie jest. Co więcej, Walt jest zdania, że strategiczna autonomia Europy, o której od pewnego czasu coraz więcej się dyskutuje jest w gruncie rzeczy w interesie Stanów Zjednoczonych, a w związku z tym Waszyngton winien zacząć uprawiać politykę obliczoną nie na konserwowanie starego układu, ale przeciwnie, na wymuszenie zmian.

Jak wygląda europejska geografia bezpieczeństwa i porównanie związanych z nią potencjałów? Jeżeli przyjąć, że głównym zagrożeniem jest Rosja, a z poważniejszymi Europa nie musi się mierzyć, to Europa w której mieszka niemal 500 mld ludzi mierzy się z państwem zamieszkiwanym przez 142 mln obywateli. Europejczycy są też ludźmi, w swej masie, zdrowszymi, o czym świadczy fakt, że oczekiwana długość życia średnio wynosi na kontynencie 82 lata, podczas gdy w Rosji 72, a dla mężczyzn sporo mniej. Na poziomie gospodarczym dysproporcja jest jeszcze wyraźniejsza – europejscy członkowie NATO mają PKB wynoszące 15 bln dolarów, Rosja niemal 10 krotnie niższe, bo 1,7 bln. Oczywiście nie przekłada się to na potencjał wojskowy, którego Europa przez długie lata korzystając z faktu, że była broniona przez Stany Zjednoczone nie rozbudowywała, ale ma warunki niezbędne aby szybko dogonić rywala jakim jawi się Rosja. Nawet dla powstrzymywania Rosji w zakresie broni jądrowej połączony potencjał Francji i Stanów Zjednoczonych, jest w opinii Stephena M. Walta wystarczającym punktem startu.

A zatem z punktu widzenia możliwości, zarówno finansowych jak i technologicznych, europejscy członkowie NATO są wystarczająco zasobni aby poradzić sobie z Rosją, która nie jest już potęgą w rodzaju ZSRR. Jest państwem nadal groźnym, a w ostatnich latach coraz bardziej agresywnym, ale zdecydowanie słabszym niż europejska część NATO. A zatem jakie są powody stałej wojskowej obecności Stanów Zjednoczonych w Europie? Walt polemizuje z tezą, zaprezentowaną przez dwóch innych badaczy – Hugo Meijera i Stephena G. Brooksa, którzy po przeprowadzeniu serii rozmów z przedstawicielami europejskich elit doszli do wniosku, że zasadniczym powodem uzasadniającym stała obecność wojskową Stanów Zjednoczonych w Europie jest „strategiczna kakofonia”. Tym terminem określili oni różnice, jakie dzielą europejskich członków NATO w zakresie oceny głównych obszarów ryzyka, co powoduje niemożność ustalenia wspólnych priorytetów. W połączeniu z historycznymi zaszłościami ten właśnie czynnik, ich zdaniem, jest głównym powodem dla którego udział Stanów Zjednoczonych w europejskim systemie bezpieczeństwa jest niezbędny. Jest tak dlatego, że bez rozjemczej, choć należałoby powiedzieć kierowniczej roli Waszyngtonu, system bezpieczeństwa europejskiego z powodu tych właśnie różnic najprawdopodobniej by nie powstał. A to z kolei powoduje, że papierowe zestawianie potencjałów państw wchodzących w skład europejskiego NATO z Rosją nie ma sensu, bo bez Stanów Zjednoczonych Europa nie byłaby w stanie uzyskać politycznej spoistości będącej warunkiem wspólnego oporu wobec rosyjskiej agresji. Rosja mogłaby „wyłuskiwać” poszczególne państwa i narzucać im swoje warunki korzystając ze swojej przewagi.

Z tą właśnie tezą polemizuje Stephen M. Walt. Otóż, nie kwestionując faktu podziałów politycznych w Europie uważa on, że przynajmniej w jednej kwestii elity starego kontynentu osiągnęły zadziwiający konsensus ponad dzielącymi je różnicami. Jest to zgoda co do faktu, że wojska amerykańskie są w Europie niezbędne. Ale ta umiejętność przekonywania zaoceanicznego sojusznika przez Europejczyków nie wynika z rzeczywistego zagrożenia, ale z faktu, że tak jest po prostu wygodniej. Gdyby pewnego dnia Amerykanie przyjęli zasadę offshore balancing, czyli wycofali się do siebie pilnując z oddali aby równowaga sił w Europie nie przesunęła się na korzyść jednego z graczy, to Europejczycy musieliby przystąpić do działania. A to zawsze jest niewygodne, bo wymusza przesunięcia w zakresie budżetów, stylu życia i organizacji aparatu państwowego i wróży raczej więcej wysiłków oraz kres dotychczasowego, wygodnego życia. Nikt nie mówi też, co Stephen M. Walt podkreśla kilkakrotnie, że Amerykanie mieliby wycofać się z Europy nagle i bez uprzedzenia. Chodzi o spójny plan redukcji obecności wojskowej, uzgodniony z sojusznikami, nie nadmiernie rozciągnięty w czasie, którego jednym z głównych celów miałoby być zmuszenie państw wchodzących do NATO i z paktem stowarzyszonych do wykazania większego wysiłku w zakresie własnego bezpieczeństwa. Dopiero takie „wrzucenie do basenu” wymusiłoby na Europejczykach, w opinii Walta, aby zaczęli liczyć na własne siły. Ameryka mogłaby przesunąć swe zainteresowanie w te obszary gdzie rzeczywiście dziś są zagrożone jej interesy strategiczne, czyli w rejon Indo-Pacyfiku, oraz poświęcić nieco więcej uwagi kwestiom związanym z modernizacją własnego państwa.

Wydatki na bezpieczeństwo

Walt stawia jeszcze jedną intrygującą tezę. Jeśli rzeczywiście, pyta retorycznie, Rosja jest, jak twierdzi wielu Europejczyków, rosnącym zagrożeniem dla państw kontynentu, to dlaczego w tak opieszałym tempie i niechętnie zwiększają one swe wydatki na bezpieczeństwo? Wycofanie się Amerykanów, w świetle prezentowanej przez europejskie państwa NATO argumentacji winno wręcz być czynnikiem pobudzającym je do zwiększenia wysiłków. Nawet, rozważając scenariusz najgorszy, którym byłby atak Rosji na Państwa Bałtyckie czy Polskę, choć zdanie amerykańskiego eksperta taki rozwój wydarzeń jest mało prawdopodobny, choćby z tego powodu, że kontrola Moskwy nad, jak pisze, „najbardziej antyrosyjskimi państwami w świecie” byłaby dla niej bardziej źródłem problemów niźli szczeblem na drodze do zdominowania kontynentu, to nawet w takiej sytuacji, trudno poważnie zakładać, że pozostała część Europy nie zareagowałaby na tak wyraźne naruszenie nie status quo, ale układu sił na kontynencie. A zatem to co dziś określa się mianem „strategicznej kakofonii” Europy, zniknęłoby w realiach realnego zagrożenia ze strony Rosji.

Pojawiają się też w argumentacji Stephena M. Walta, który jest zresztą jednym z sygnatariuszy ubiegłorocznego manifestu amerykańskich polityków i naukowców, którzy opowiedzieli się za tym aby z Rosją uprawiać normalną politykę, uznać, że „jest jaka jest” i przestać starać się narzucić jej demokratyczne standardy i wolnościowe oczekiwania Zachodu, argumenty z naszej perspektywy groźne. Zastanawia się on po pierwsze nad tym, czy w istocie Moskwa jest takim zagrożeniem jak uważa się w Waszyngtonie. Choć nie przedstawia na rzecz swojej tezy żadnych argumentów jest zdania, że obecna polityka zagraniczna Federacji Rosyjskiej została wywołana „prowokacyjnymi” działaniami Zachodu, jakim w jego opinii było rozszerzenie NATO na Wschód. Wtedy kiedy podejmowane decyzje w tym zakresie, sądzono, że przesunięcie granic Sojuszu Północnoatlantyckiego możliwie daleko w stronę Rosji równa się też przesunięciu świata wolności i demokracji. W opinii Stephena M. Walta te nadzieje też się nie potwierdziły, bo obecnie „Węgry, Polska i Turcja idą konsekwentnie w stronę autokracji korzystając z parasola ochronnego NATO”. Można zastanawiać się czy i inne tezy amerykańskiego profesora ufundowane są na podobnej znajomości realiów jak w przypadku kwestii standardów demokratycznych w Polsce, ale nie o to chodzi. Mamy bowiem do czynienia z pojawiającym się coraz częściej, zwłaszcza wśród liberalnej czy lewicującej części amerykańskiej i zachodniej opinii publicznej, a Foreign Policy jest periodykiem plasującym się dość zdecydowanie na lewo, z przekonaniem, że Europa Środkowa jest „innym”, rejonem nie odpowiadającym standardom, a w związku z tym wysiłek Zachodu wkładany w jej obronę jest nie tylko daremny, ale w świetle formułowanych celów wręcz niepotrzebny. Tym bardziej jeśli Rosja, w co Stephen M. Walt zdaje się wierzyć jest mniej groźna niźli się przyjęło uważać.

Ale nawet nie podnosząc tego rodzaju argumentów, przesłanie artykułu profesora Harvardu jest jasne – z punktu widzenia interesów Stanów Zjednoczonych najlepszą polityką jest offshore balancing, czyli postawa, która cechowała Amerykę do decyzji wzięcia udziału w II wojnie światowej. Jednym z elementów tego rodzaju polityki jest postawa transakcyjna, tak krytykowana w przypadku administracji Trumpa. Tylko, że w tym przypadku inne byłyby warunki transakcji i inna jest administracja, do której stare kryteria, co jasne, nie mają zastosowanie. Walt proponuje otwarcie – jeśli Europa chce aby Stany Zjednoczone zostawiły część wojska na kontynencie i pozostały aktywnym członkiem NATO i nadal uznawać obowiązywanie art. 5, to „coś za coś”, Europa musi przyłączyć się do amerykańskiej krucjaty przeciw Chinom. Ale musi pogodzić się też z perspektywą, że z Moskwą musi radzić sobie sama, a Stany Zjednoczone będą w przyszłości bardziej sojusznikiem niźli państwem, które pierwsze odpowie na ewentualny atak Rosji.

Relacje sojusznicze Waszyngtonu

Trudno dyskutować z poglądami Stephena M. Walta. Mamy w tym wypadku do czynienia z dość brutalnie przedstawioną wizją w jaki sposób Waszyngton winien zrewidować relacje sojusznicze. Właściwie jedynym argumentem przy użyciu którego można obalić wywód amerykańskiego eksperta jest dość oczywista teza, że wyjście Stanów Zjednoczonych z Europy w gruncie rzeczy oznacza redukcję światowej roli Ameryki, która w sposób automatyczny w konsekwencji takiego kroku przekształca się z supermocarstwa mającego ambicje bycia hegemonem, w mocarstwo regionalne. Problemem jest wszakże to, że część amerykańskiej elity strategicznej, i Stephen M. Walt, do tej grupy zdaje się należeć, uważa, że właśnie w tę stronę winna ewoluować amerykańska „wielka strategia” i w perspektywie kilkunastu lat Waszyngton winien skoncentrować swą uwagę i wysiłki na sprawach wewnętrznych i rejonie Pacyfiku, a nie martwić się losem peryferii w rodzaju Polski.

POLECAMY NOWOŚĆ! Książka Marka Budzisza „Wszystko jest wojną. Rosyjska kultura strategiczna”, dostępna w naszym wSklepiku.pl.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRosyjskie bombowce rozpoczęły loty nad Morzem Śródziemnym
Następny artykułDo Polski wjadą tylko zaszczepieni,ozdrowieńcy lub testowani