A A+ A++

Rodzice, których dzieci nadmiernie używają nowoczesnych technologii, są często bezsilni. Pod tą bezsilnością kryje się jednak lęk i poczucie winy, nawet jeśli na zewnątrz objawia się to złością na dziecko. Niektórzy z nas nie rozumieją swojej roli, myślą, że to problem dziecka i przychodząc do gabinetu psychologicznego, chcą, żeby je „naprawić”. Na szczęście zdecydowana większość szuka po prostu pomocy, chce zrozumieć i współpracować w procesie zmian. I to jest dobry znak.

Potrzeby ukryte za ekranem

Trzeba pamiętać, że sam młody człowiek nie ma żadnego interesu w tym, by zmieniać swoje zachowanie: przestać grać czy ograniczyć korzystanie z internetu. Są to narzędzia, dzięki którym może zaspokajać ważne potrzeby: towarzyskie, emocjonalne, seksualne, twórcze, edukacyjne, a także potrzebę znaczenia i akceptacji. To jest jego świat i kultura, w jakiej dorasta. W zależności od tego, czego potrzebuje, będzie tego szukać przez internet. Nie zaspokoi tam jednak potrzeby bliskości, czułości, kontaktu bezpośredniego, dotyku, zapachu, żywej obecności. Należy więc zadać sobie pytanie: dlaczego tyle czasu spędza przy komputerze?

W wielu domach relacje między rodzicami i dziećmi potrafią być bardzo trudne. Wracający wieczorem z pracy rodzice są przez większość czasu niedostępni i nieobecni. Młody człowiek siedzi więc sam. Często jest tak, że nawet kiedy rodzice są w domu, to siedzą przed smartfonem, komputerem lub telewizorem. A zatem nadal są nieobecni – nie fizycznie, ale emocjonalnie… Co więc ma robić dziecko?

Są także rodziny, gdzie awantury, agresja i przemoc są codziennością. Wtedy dziecko siedząc godzinami przed komputerem, po prostu się przed tym broni: zakłada słuchawki, oddaje się wciągającej grze, która zabiera je do innej, łatwiejszej rzeczywistości.

Trzeba więc zrozumieć, jakie potrzeby emocjonalne kryją się pod jego zachowaniem. Godziny spędzone przed ekranem mogą być też sposobem, w jaki radzi sobie z trudnościami emocjonalnymi – nawet nie zdając sobie z tego sprawy, podobnie jak jego rodzice. Na czym to polega? Jeśli dziecko ma np. nerwicę natręctw, to grając, odwraca od niej uwagę inną stymulacją. Zagłusza w ten sposób objawy nerwicy. Jeśli ma stany depresyjne, bo np. nie układają mu się relacje z rówieśnikami lub nie daje rady w szkole, to ma grę, w której odzyskuje poczucie mocy i sprawczości.

Czytaj więcej: 10 zasad i wskazówek, które pomogą zbudować dobry kontakt z nastoletnim dzieckiem

Rodzicu, gdzie jesteś?

W gabinecie psychologa dzieci podkreślają, że chciałyby mieć rodziców. Kogoś, kto jest obecny w ich życiu, kto się nimi interesuje, rozumie ich świat, akceptuje. Mówią też, że chcą mieć wreszcie kogoś, kto bierze za nie odpowiedzialność i potrafi im postawić granice, a nie wchodzi w rolę kolegi czy koleżanki – co wydaje się być znakiem naszych czasów.

Okazuje się bowiem, że rodzice mają problem z tym, żeby zabronić dziecku czegoś lub na coś nie pozwolić. A przecież ono też powinno mieć obowiązki, rozumieć i czuć zdrowe granice. Skarżą się, że nastolatek ich nie słucha, np. wraca do domu później, niż się umawiali. Kiedy jednak ustalają z dzieckiem, że może pograć godzinę, a ono ten czas przedłuża, akceptują to. Przychodząc po pomoc do terapeuty, pytają, jak negocjować z młodym człowiekiem czas grania w gry czy korzystania z internetu. Ale czy tu w ogóle chodzi o negocjacje?

Bardziej niż o negocjacje chodzi o ustalenie zdrowych zasad, których konsekwentnie się trzymamy i które ostatecznie dają dziecku poczucie bezpieczeństwa. Młody człowiek jest na to bardzo wyczulony. Jeżeli zawarł umowę z rodzicem, który coś mu obiecuje, np. że razem gdzieś pójdą, wyjadą, coś kupią, to rodzic musi się z tego wywiązać. Bo to właśnie daje poczucie bezpieczeństwa i stwarza jasne zasady. Tak samo jest z używaniem komputera. Jeśli rodzic określa zasady, to powinien ich przestrzegać. Przecież to zachowanie rodzica modeluje postawę młodego człowieka, a nie to, co on mówi. Nie można więc wymagać od dziecka, by ono nie korzystało z elektroniki ponad miarę, jeśli sami to robimy.

Czasem warto zastanowić się, kto ma większy interes w tym, że dziecko gra i spędza czas przed ekranem. Dzieci, którym dano tablet czy telefon, w restauracji albo w innych miejscach publicznych zachowują się wyjątkowo cicho. Nie trzeba ich zabawiać. Pamiętajmy, że rodzina to system – wszyscy wzajemnie na siebie wpływają.

Zobacz też: Zbyt szybko uwierzyliśmy, że im bardziej będziemy podłączeni, tym lepiej. Technologia daje nam tylko złudzenie relacji

Terapia w formie warsztatów

Jak wygląda terapia dzieci nadużywających nowoczesnych technologii? Na początku jest kwalifikacja, a potem diagnoza. Ale co ważne – psycholog nie rozmawia z rodzicami dziecka za jego plecami. Traktuje je podmiotowo. Już na pierwszej konsultacji w obecności rodziców pyta młodego człowieka, czy wie, po co przyszedł i czy zgadza się, żeby tu być. Dlaczego? Bo on często nie rozumie, czemu jest w poradni. Przyszedł, bo rodzice mu kazali.

Bywają też takie sytuacje, że to nie dziecko ma problem, a rodzice. Uciekanie ich dziecka w wirtualny świat i spędzanie w nim zbyt dużej ilości czasu jest efektem problemów, jakie między nimi istnieją. Wtedy zostają na terapii już bez dziecka.

Praca terapeutyczna z nastolatkiem wymaga różnych form terapii. Oprócz tej indywidualnej zalecana jest też terapia rodzinna, którą prowadzi inny terapeuta. Zapraszane są do niej wszystkie osoby, które razem mieszkają. Jeśli dodatkowo młody człowiek tego potrzebuje, może brać udział w terapii grupowej, gdzie spotyka swoich rówieśników z podobnymi problemami. Są to najczęściej grupy przeznaczone dla osób w wieku od 15 do 17 lat i trwają trzy miesiące. Prowadzone są w formie warsztatów. Część czasu poświęcana jest na różnego rodzaju gry, część na rozmowę o problemach, emocjach, o sobie. Niektórzy z uczestników na tyle odnajdują się w takiej formie terapii, że po trzech miesiącach chcą ją kontynuować. Grupy są małe – maksymalnie liczą 12 osób. W niedużym gronie łatwiej rozmawiać o sprawach bardzo osobistych, związanych z burzą hormonów, często też z fizjologią.

O czym klikasz?

Kiedy rozmawiamy z dzieckiem o nadużywaniu przez niego internetu czy gier, pytajmy, co mu daje granie i czemu to jest dla niego tak ważne. A następnie zastanówmy się, w jaki inny, bardziej konstruktywny sposób może zaspokoić swoje potrzeby.

Pierwszym krokiem jest zainteresowanie się tym, co dziecko robi przy komputerze. Nie tylko dlatego, że są strony i gry niedostosowane do wieku ze względu na poziom agresji i wulgaryzmów. Ale głównie dlatego, że to jest sposób nawiązywania z dzieckiem relacji. Pokazania mu, że rodzic chce z nim spędzać czas. I że stara się je rozumieć i akceptować.

Negowanie grania, traktowanie jako czegoś niepoważnego, stratę czasu, jest negowaniem dziecka i jego potrzeb. Karanie się nie sprawdza. Nie chodzi o to, żeby grania zabraniać. Pamiętajmy, że to my odpowiadamy za to, by nauczyć dziecko spędzać inaczej czas. I postarajmy się zrozumieć, że gry i internet dostarczają tak wielu bodźców, że zwykła codzienność staje się dla młodzieży nudna i nieatrakcyjna.

Świat dorastającego człowieka jest skomplikowany. Nasze dziecko jest bezsilne wobec wielu spraw, ma poczucie, że nikt go nie rozumie. Co więcej – nie rozumie samego siebie. Obserwuje wokół siebie i w sobie wiele zmian. Przechodzi okres intensywnego rozwoju i burzy hormonalnej. Dlatego ważna jest psychoedukacja, dostarczenie wiedzy rodzicom. Chociażby to, by rodzice przynajmniej na poziomie biologicznym i hormonalnym wiedzieli, co się dzieje z ich dzieckiem.

Zobacz też: Zakazy i nakazy przeważnie nie przynoszą efektów. Jak zmusić młodzież, by dbała o siebie?

Dorota Jabłońska – psychoterapeuta, specjalista psycholog kliniczny, kierownik Młodzieżowej Poradni Profilaktyki i Terapii Poza Iluzją

Współpraca: Maja Ruszpel – specjalista terapii uzależnień, Fundacja Inspiratornia

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Tu jest pięć podpisów. Ja wierzę, że niedługo będzie więcej”
Następny artykułZ książką przez życie