A A+ A++

Fakt, że potężny prokurator z Białegostoku wciąż może czuć się nietykalny, wynika z tego, że musi mieć haki na władzę. Podobnie jak prezes NIK, Marian Banaś. Gdyby nie to, byliby odwołani – mówi Salonowi24 Piotr Ikonowicz, działacz opozycji w PRL, lider lewicowego Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.

Salon24.pl: Stan wymiaru sprawiedliwości po latach PRL, III RP i reformach PiS. Jest lepiej, gorzej, nic się nie zmieniło?

Piotr Ikonowicz: Ciągle się nad tym zastanawiam. Patrząc na sądy obecne i te w PRL, to z jednej strony jest oczywiście poprawa,  jeśli chodzi o sprawy karne. Wynika ona z zeuropeizowania, złagodzenia prawa, bo prawo karne w okresie PRL było prawem drakońskim. Więc tu oczywiście należy ocenić to pozytywnie. Natomiast jeśli chodzi o postępowania cywilne, a stanowią one większość spraw, to mam wrażenie, że w PRL sądy były bardziej ludzkie.

 W jakim sensie?

Stosowały prawo. I oczywiście można było mówić, że taki wyrok był niesprawiedliwy, że był krzywdzący, że zapadał według prawa peerelowskiego. Ale ciężko powiedzieć, że te wyroki były sprzeczne z obowiązującym prawem. Nie można też powiedzieć, że PRL był w jakiejś czarnej dziurze prawnej, jednak kodeks Napoleona przywieziony tu w czasie Księstwa Warszawskiego działał i w PRL. Co więcej, pewne rozwiązania z czasów PRL były pewnym novum, na przykład przyjęcie zasady podążania z duchem prawa, a nie sztywno z literą prawa. Więc paradoksalnie te sądy z PRL, choć orzekające w czasach, gdy prawo było drakońskie i demokracji nie było, w pewnych kwestiach można ocenić lepiej od obecnych. Ciężko się oprzeć wrażeniu, że dzisiejsi sędziowie są zdecydowanie bardziej upolitycznieni niż ci z czasów PRL. Więc sądy w III RP ocenić należy mocno krytycznie.

No i przyszła dobra zmiana, Zbigniew Ziobro dokonać miał gruntownych reform. Dziś jedni mówią, że zniszczył to, co funkcjonowało doskonale, a znów inni, że zrobił za mało. A jeszcze inni, że nie dokonał żadnej reformy, tylko skok polityczny na sądy. Jak Pan ocenia to, co dzieje się w sądownictwie w ostatnich latach?

Zacznę od rzeczy pozytywnej, która jednak nie dotyczy bezpośrednio samej reformy – otóż dzięki samemu podniesieniu postulatu reformy sądów zmieniło się podejście społeczeństwa. Bo przez wszystkie lata po 1989 roku pokutował pogląd, że nie wolno oceniać wyroków sądu. Był to pogląd całkowicie nieuzasadniony i szkodliwy. Ale niestety większość komentatorów temu ulegała. I przyjście Prawa i Sprawiedliwości, postawienie sprawy reformy na forum publicznym, sprawiło, że ludzie zaczęli wprost i głośno mówić, że często zapadają niesprawiedliwe, a nawet sprzeczne z prawem wyroki. Zaczęły to podnosić media. Natomiast błędne jest skupienie się wyłącznie na kwestiach personaliów, wymiany ludzi.

Upolitycznienie zamiast zmiany systemowej?

Tu chodzi nawet nie tyle o upolitycznienie bądź nie, ale o błędne przekonanie o tym, że sędziowie są nieuczciwi i dlatego wydają niesprawiedliwe wyroki. Tymczasem zdecydowaną większość stanowią jednak sędziowie uczciwi. Jednak wyroki są niesprawiedliwe. Wynikają ze złych procedur, ze złych rozwiązań prawnych. Prawo jest w Polsce przeważnie po stronie silniejszego.

To znaczy?

To znaczy, że stoi po stronie właściciela, nie najemcy; banku, nie kredytobiorcy; wierzyciela, a nie dłużnika; pracodawcy, nie pracownika; wreszcie władzy, a nie obywatela. Tu silniejszy był zawsze na uprzywilejowanej pozycji.

Przykładem takiego uprzywilejowania jest bankowy tytuł egzekucyjny, który przez wiele lat dawał bankom możliwość dochodzenia swoich roszczeń bez wyroku sądu. To prawo z zupełnie innej epoki, z czasów, gdy państwo i bank stanowiły jedno. W zupełnie innej epoce prywatne banki mogły sobie bez sądu orzekać we własnej sprawie. I oto przyszedł moment, w którym Trybunał Konstytucyjny orzekł, że bankowy tytuł egzekucyjny jest niezgodny z Konstytucją. I jeden sędzia złożył zdanie odrębne. Był to prof. Andrzej Rzepliński. Jak niepodległości ojczyzny bronił bankowego tytułu egzekucyjnego. Ten przepis był szkodliwy, bo wpisuje się właśnie w logikę tego wspierania przez wymiar sprawiedliwości silniejszego.

Innym powodem, dla którego silniejsi mieli w sądzie większe szanse, było to, że strona słabsza była zazwyczaj niereprezentowana. Lokator czy dłużnik nie miał pieniędzy, więc w sądzie stawiał się sam, bez prawnika. Czasem nie umiał się wysłowić, nie rozumiał prawniczych formułek. W efekcie przegrywał sprawę nawet wtedy, gdy była nie do przegrania. Sam nie raz występowałem w obronie ludzi, którzy mieli poczucie skrajnej niesprawiedliwości. I tu przechodzimy do realnej oceny reformy sądownictwa.

Bez wątpienia, rzeczą bardzo pozytywną jest skarga nadzwyczajna. Ona pozwala, w sytuacji gdy zapadł rażąco niesprawiedliwy, ale prawomocny wyrok, a jednocześnie nie ma możliwości kasacji, na tego wyroku uchylenie. Ze skargą kasacyjną występuje nie strona, ale kilka instytucji. I to jest pewna furtka prawna dla słabszych, skrzywdzonych. Jest też druga rzecz, która zerwała z logiką obrony silniejszego.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWłamywacze udusili 20-latkę. Zbrodni przyglądało się dziecko
Następny artykułDroga S3. Bus wjechał w ciężarówkę, sześć osób przewieziono do szpitala