A A+ A++

Rozgrywki Pucharu Polski w ostatnich latach stały się dla trójmiejskich klubów specjalnością zakładu. Pomorscy kibice zdążyli już przywyknąć do oglądania finałowych meczów swoich ulubieńców znad majówkowego grilla lub z trybun Stadionu Narodowego, ewentualnie lubelskiej Areny. Po dwóch z rzędu finałach Lechii Gdańsk, tym razem w meczu o główne trofeum zameldowali się piłkarze Arki Gdynia. Niestety, z uwagi na wciąż obowiązujące obostrzenia, na trybunach zabrakło kibiców. Można tylko żałować, bowiem gdyby finał odbył się dwa tygodnie później, fani otrzymaliby szansę obejrzenia go na żywo ze stadionu.  

Obaj pretendenci zmagania w bieżącej edycji Pucharu Polski rozpoczęli od szczebla 1/32. Żółto-niebiescy pokonywali kolejno: drugoligowy Górnik Polkowice (5:0), pierwszoligowców: Koronę Kielce (2:0), Górnika Łęczna (2:1) i Puszczę Niepołomice (5:2), by w półfinale wyrzucić za burtę ekstraklasowego Piasta Gliwice (0:0, 4:3 w serii rzutów karnych).

Droga częstochowian do Lublina była znacznie bardziej wymagająca. Raków najpierw odprawił z kwitkiem dwie ekipy z zaplecza Ekstraklasy: Sandecję Nowy Sącz (3:0) i Bruk-Bet Termalikę Nieciecza (2:0), a później musiał potykać się z aż trzema ekipami grającymi na najwyższym poziomie rozgrywek – z Górnikiem Zabrze (4:2), z Lechem Poznań (2:0) i z Cracovią (2:1). W ten sposób piłkarze spod Jasnej Góry uzyskali drugi w swojej stuletniej historii awans do finału Pucharu Polski. Pierwszy zaliczyli ponad pół wieku temu. 9 lipca 1967 r. Raków uległ w Kielcach Wiśle Kraków (0:2 po dogrywce), a przez następne 54 lata odpadał we wcześniejszych rundach. Powrót do finału zbiegł się w czasie z najlepszym sezonem w dziejach klubu. Czerwono-niebiescy wciąż rywalizują o srebrne medale mistrzostw Polski, ale już wcześniej zapewnili sobie prawo udziału w kwalifikacjach rozgrywek europejskich. 

Arka Gdynia dobrze zaczęła

Początek spotkania niespodziewanie przebiegał pod dyktando żółto-niebieskich. Już w 2. minucie lewym skrzydłem przedarł się Juliusz Letniowski, podał do Mateusza Żebrowskiego, który zdołał dośrodkować. Z akcji jednak nic nie wyszło, bo Maciej Rosołek staranował bramkarza częstochowian. Za chwilę wyśmienitą sytuację miał Żebrowski, ale jego strzał z ostrego kąta na rzut rożny sparował Dominik Holec. Trzeba przyznać, że pomocnik gdynian mógł, i powinien, zachować się lepiej. Zawodnicy Rakowa, jakby nieco zaskoczeni odważną grą żółto-niebieskich, dali im się wyszumieć, podeszli wyżej i powoli przejęli inicjatywę. Arkowcy wyraźnie skupili się na defensywie, grali ustawieni blisko siebie, licząc na okazje do kontr.  

Szyki defensywne gdynian pierwszy poważny test przeszły po upływie ponad 20 minut, gdy po centrze Frana Tudora minimalnie obok słupka piłkę posłał Marcin Cebula. Ekstraklasowicz rozdawał karty, znacznie dłużej utrzymywał posiadanie i kreował kolejne sytuacje. Groźnie było zwłaszcza po stałych fragmentach, które są mocną stroną podopiecznych Marka Papszuna. W 29. minucie idealną szansę na otwarcie wyniku miał Marcin Cebula, ale na piątym metrze fatalnie uderzył głową i piłka padła łupem Krzepisza.  

Ślizgawka w Lublinie

Gdynianom, oprócz szalejących na skrzydłach Patryka Kuna i Frana Tudora, najwięcej problemów sprawiała… śliska murawa. Piłkarze znad morza nie wzięli poprawki na ulewę, która tuż przed pierwszym gwizdkiem zrosiła płytę Areny Lublin. Po upływie zaledwie kwadransa obuwie zmienił Adam Danch. Był to przemyślany ruch, wszak jego koledzy przy próbach dryblingu bardzo często lądowali na boisku. 

Arkowcy do głosu ponownie doszli dopiero w ostatnich akordach pierwszej połowy, z ostrego kąta próbował Żebrowski, z dystansu Juliusz Letniowski, ale ich strzały Holcowi nie zagroziły. Do przerwy na tablicy świetlnej widniał zatem bezbramkowy remis. 

Modelowy “centrostrzał” Żebrowskiego

Po zmianie stron częstochowianie błyskawicznie podkręcili tempo. Obrona żółto-niebieskich co i rusz znajdowała się w opałach. W 47. minucie po atomowym strzale Hiszpana Ivi Lopeza, piłkarze Rakowa reklamowali rękę w polu karnym. Sędzia Paweł Gil z Lublina, który na dobrą sprawę na stadion mógł dotrzeć piechotą, poczekał na sygnał z wozu VAR, ale ostatecznie „jedenastki” nie podyktował. Czerwono-niebiescy napierali – w 54. minucie w sytuacji oko w oko z Kacprem Krzepiszem znalazł się Andrzej Niewulis. 32-letni defensor uderzył jednak obok bramki. Dosłownie kilka chwil później na siódmym metrze odnalazł się niepilnowany Patryk Kun, jednak podobnie jak wcześniej świetnie zachowała się linia obrony Arki. Wydawało się, że bramka jest tylko kwestią czasu. I tak rzeczywiście się stało, jednak z gola cieszyli się gdynianie.  

Fenomenalnym rajdem w środkowej części boiska popisał się Fabian Hiszpański, a następnie wypuścił schodzącego z lewej flanki Żebrowskiego. Ten wyparzył wbiegającego w pole karne Macieja Rosołka. Posłał więc miękkie dośrodkowanie w kierunku wypożyczonego z Legii Warszawa napastnika. Zrobił to jednak na tyle „nieudolnie”, że piłka przeleciała nie tylko nad głową Rosołka, ale również bramkarza Rakowe Jakuba Holca i… zatrzepotała w siatce! Gdyńska ławka rezerwowych w sekundę poderwała się na równe nogi. Zepchnięci do głębokiej obrony Arkowcy objęli prowadzenie! 

Dwa zabójcze ciosy Rakowa

Zdeprymowani takim obrotem spraw częstochowianie zaatakowali jeszcze większą liczbą zawodników. Próbowali m.in. Ben Lederman czy Fran Tudor. Za każdym razem górą wychodziła dobrze zorganizowana defensywa gdynian. Do czasu. 

W 81. minucie Raków dopiął swego. Po prostej stracie Rosołka prawym skrzydłem popędził Tudor. Chorwat zacentrował w pole, w którym najprzytomniej zachował się Lopez i niezwykle mocnym strzałem z półwoleja pokonał Kacpra Krzepisza.  

Gdy wydawało się, że do rozstrzygnięcia potrzebna będzie dogrywka, częstochowianie zdobyli bramkę. O dziwo, stało się to po szybkiej kontrze. Na 60 sekund przed upływem regulaminowych 90 minut nieudane dośrodkowanie z rzutu wolnego Adama Dei przejął Lopez. Hiszpan popędził w okolice 30. metra, popisał się mierzonym, cudownym podaniem „z fałsza” prosto na nos Daniela Szelągowskiego. Wprowadzony dosłownie kilka chwil wcześniej pomocnik zgrał futbolówkę wzdłuż linii bramkowej, skąd do siatki wpakował ją inny rezerwowy – David Tijanić. Tym razem to wszyscy członkowie ekipy Rakowa w euforii wbiegli na murawę celebrować zwycięskiego gola. Żółto-niebiescy nie byli już w stanie odpowiedzieć. Triumfatorem 67. edycji Pucharu Polski został zatem Raków, który w finałowym meczu ograł Arkę 2:1. 

Raków zagra w przyszłym sezonie w rozgrywkach Ligi Konferncji, a jego zwycięstwo w finale PP oznacza, że taką samą szansę bedzie miał zespół, który zakończy rozgrywki Ekstraklasy na 4. miejscu. Aktualnie zajmuje je Lechia Gdańsk.

Raków Częstochowa – Arka Gdynia 2:1 (0:0)

Bramki: Lopez (81.), Tijanić (89.) – Żebrowski (57)

Raków: Holec – Piątkowski, Niewulis, Arsenić (80. Schwarz) – Tudor, Sapała (46. Poletanović), Lederman (85. Szelągowski), Kun – Lopez, Cebula (80. Tijanić), Gutkovskis (68. Arak).

Arka: Krzepisz – Kasperkiewicz Ż, Marcjanik, Memić – Hiszpański (58. Siemaszko), Deja, Danch, Letniowski (46. Da Silva Ż), Valcarce (58. Skóra) – Żebrowski (80. Sasin), Rosołek.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKrzyże i flaga na placu Piłsudskiego. Policja spisuje za zaśmiecanie
Następny artykułWichura uderzyła. Zniszczenia w Tarnobrzegu, Gorzycach i Nowej Dębie [zdjęcia]