A A+ A++

Płakałam co kilka dni. Zastanawiałam się, czy tenis jest dla mnie. Tuż przed French Open usiadłam w szatni z Darią i powiedziałam, że może się wypaliłam. Po długiej rozmowie wreszcie pomyślałam: chyba gorzej być nie może.

“Drużyna Mistrzów” to cykl artykułów najwybitniejszych polskich sportowców – o karierze, sławie, sukcesach i porażkach. Co tydzień będziemy publikować wyznania kolejnych Mistrzów. Dziś Iga Świątek

I wyszłam na kort. Wtedy wszystko się zmieniło.

Nigdy o tym nie mówiłam. Wszyscy dziennikarze pytali o sukces. Nikt nie zapytał, co było najtrudniejsze.

Gdy wróciłam z turniejów w USA i Rzymie, trenowałam tak mocno, że często pracowałam po siedem minut na zadyszce. Przez większość sezonu grałam dobrze podczas przygotowań, ale nie potrafiłam tego przenieść na turnieje. To był trudny czas. Do tego stopnia, że zastanawiałam się nawet, czy tenis naprawdę daje mi szczęście. Liczyłam, że na French Open poczuję się lepiej. A przed turniejem było tylko gorzej.

Pamiętam, że pierwszy trening w Paryżu zagrałam z zawodniczką z Hiszpanii. To po nim długo rozmawiałam w szatni z Darią Abramowicz. Moja psycholog przekonywała, że nie jestem przepracowana, że to absolutnie nie wypalenie. Ale ja nie słuchałam, upierałam się, że nie ma racji.


Z dzisiejszej perspektywy widzę, że to, co mówiłam, było nieco na wyrost, ale w tamtym momencie właśnie tak się czułam. Gdy uznałam, że powodem takiego myślenia są moje silne przekonania i zaczęłam dopuszczać do siebie to, co mówi Daria, wniosek przyszedł szybko. Byłam przytłoczona oczekiwaniami. Narzuciłam ich na siebie zbyt dużo. Zaraz przed startem turnieju zmieniłam nastawienie. Zaczęłam myśleć, a właściwie przypomniałam sobie, że przecież gram dla siebie. Dla przyjemności.

Po każdym błędzie przekonywałam siebie, że nic złego się nie dzieje. Zdarza się. I tyle. Tenis to w końcu gra błędów i ten, kto nie potrafi ich zaakceptować – nie ruszy dalej, aby na koniec meczu wypadać w ich bilansie lepiej niż przeciwniczka.

Szłam więc do przodu, skupiałam się na kolejnych zadaniach. Takie podejście stawało się dla mnie coraz bardziej naturalne. Aż wreszcie wpadłam w rytm. Wygrywałam mecz za meczem. I spełniłam swoje marzenie. Zwycięstwo we French Open stało się faktem.

Nagle dojrzałam. Ale profesjonalną i dorosłą zawodniczką poczuję się wtedy, kiedy uda mi się te założenia zamienić w regułę, w rutynę mojej codziennej pracy jako tenisistki. Kiedy nieustannie będę grać bez oczekiwań, będę mieć fun, zupełnie jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką. A to wcale nie było tak dawno. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będzie to łatwe, a przede wszystkim – że to proces i nie stanie się od razu.

Iga Świątek

“Po każdym błędzie przekonywałam siebie, że nic złego się nie dzieje. Zdarza się. I tyle. Tenis to w końcu gra błędów i ten, kto nie potrafi ich zaakceptować – nie ruszy dalej”

Iga Świątek

Ukryty cel

Nie było jednego momentu, w którym tata zapisał mnie na zajęcia. Jako małe dziecko zawsze kręciłam się gdzieś przy korcie. Przeszkadzałam w treningu mojej siostrze albo odbijałam piłkę z tatą.

Agata, moja siostra, jest ode mnie starsza o trzy lata. Zaczęła grać w tenisa w wieku siedmiu lat. Chciałam robić to, co ona. A potem z nią wygrać. To chyba typowe u sportowych dusz – pasja do rywalizacji jest bardzo silna. Ale nie zakochałam się w tenisie od razu.

Tata często musiał mnie ściągać ze szkolnego boiska do piłki nożnej, gdzie bawiłam się z innymi dziećmi, bym poszła na treningi tenisowe. Wolałam grać w nogę, bo na korcie brakowało mi rówieśników, zabawy zespołowej. Oczywiście, ćwiczyliśmy w grupach, ale tenis jest sportem indywidualnym. Dla młodej osoby to dość monotonne zajęcie.

To okoliczności sprawiły, że zajęłam się tą dyscypliną. Tata chciał, żebyśmy z siostrą miały coś wspólnego ze sportem, najlepiej profesjonalnie. Postawił na sport indywidualny, bo sam miał swoje doświadczenia ze sportu zespołowego – był wioślarzem w czwórce podwójnej i jego wynik nie zależał w stu procentach od niego. Moja kariera miała być prowadzona bez błędów, które jako młody sportowiec popełnił tata, więc na pewno miał na nią duży wpływ. Szczególnie że mama sceptycznie podchodziła do mojego sportowego życia. Stała z boku.

Dziś siostra już nie gra. Jest głosem z zewnątrz, który potrafi obiektywnie ocenić sytuacje w moim sportowym życiu. Często pomaga mi nabrać dystansu.

Siostra Agata (po lewej) do dziś jest oparciem dla Igi (po prawej) / Instagram
Siostra Agata (po lewej) do dziś jest oparciem dla Igi (po prawej) / Instagram

To mnie napędzało

Jako młoda osoba żyłam z turnieju na turniej. Z wyjazdu na wyjazd. Po pierwszym juniorskim szlemie pomyślałam, że warto zrobić coś więcej, skupić się na grze na poważnie. Dostrzegłam, że sport może być świetnym sposobem na spędzenie życia.

Istotne było też zwycięstwo w mistrzostwach Polski do lat 14. Ja miałam wtedy 13. Różnice w tym wieku są diametralne, a i tak wygrałam we wszystkich konkurencjach – singlu, deblu i mikście. To mnie uskrzydliło, pokazało, że na krajowym poziomie dominuję.

Potem sporo informacji dały mi turnieje drużynowe. Tam zobaczyłam, na jakim jestem etapie w porównaniu z dziewczynami z innych krajów. Zweryfikowałam swój poziom i zauważyłam, że jestem jedną z osób, które mają szansę wykorzystać potencjał. Zaczęłam być świadoma własnych możliwości. Byłam dumna, że mam predyspozycje. To mnie napędzało.

Dostaję mnóstwo pytań o to, jaki wpływ miała na mnie Agnieszka Radwańska i jej sukcesy. Otóż ona pokazała mi, że wielkie osiągnięcia są możliwe. Nie miałam idola, nie szukałam inspiracji, ale sam fakt, że tyle osiągnęła, był dla mnie pokrzepiający. To chyba tak jest, że napędzamy się nawzajem. Ci, którzy odnoszą sukces, i ci, którym udaje się po nich. Hubert Hurkacz po wygranej w Miami Open wspominał, że moje zwycięstwo w Roland Garros też było dla niego jakimś rodzajem inspiracji. Taki cykl wzajemnej motywacji i wsparcia. Teraz to także Hubert zainspiruje kogoś innego. Pokazał, że można.


“Po French Open wiele rzeczy musiałam zrobić pierwszy raz. Było trochę stresu i niepewności. Ale teraz mam wrażenie, że dzięki temu przygotowałam się niemal na całe życie” / Julian Finney/Getty Images

Głód wiedzy

Nie wiem, w jakim stopniu geny czy środowisko, w którym dorastałam, miały wpływ na moje wyniki w nauce, ale fakt – zawsze szło mi dobrze. Od samego początku byłam ciekawa świata, chciałam poszerzać horyzonty. Do dziś, kiedy czegoś nie wiem, natychmiast staram się to nadrobić.

Kiedyś zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, jak działa giełda. Bardzo mnie to irytowało, sprawiało, że czułam się niepewnie. Dopóki nie mam wszystkich informacji na dany temat, czuję się ograniczona. Skutek jest taki, że siedzę przez tydzień w internecie i czytam na tematy związane z zagadnieniem, które akurat mnie zajmuje. A wiedzę muszę zdobyć od A do Z. Nie potrafię inaczej.

Kiedyś zainteresowała mnie fizyka teoretyczna. Czytałam książki Stephena Hawkinga. W ogóle samo czytanie książek dla mnie musi mieć sens. Kiedy czytam Kena Folleta, chcę więcej dowiedzieć się o historii świata, jak człowiek kiedyś funkcjonował, jak się żyło. Takie prozaiczne rzeczy potrafią przynieść naprawdę sporo pożytecznej wiedzy.

W książkach szukam odpoczynku i oderwania od rzeczywistości.

Ostatnio nie mogę znaleźć fikcji, która by mnie relaksowała, wciągnęła. Zaczęłam więc czytać biografię Baracka Obamy. W Miami zainspirowana książką oglądałam debaty prezydenckie. Cały wieczór na tym spędziłam. Musiałam przerwać. Czasami, szukając wiedzy i ucząc się, muszę troszkę odpuścić – przecież następnego dnia jest trening albo mecz. Ciągle uczę się balansu, a sport jest moim priorytetem.

ZOBACZ WIDEO: Team Igi Świątek o przełomowym momencie tenisistki sprzed French Open

Zawsze interesowała mnie też brytyjska rodzina królewska. Studiowałam całe drzewo genealogiczne, aż do pierwszych królów. Trudno powiedzieć, jaki temat będzie następny.

Media sporo piszą o muzyce w moim życiu. Jednak nie ma ona bezpośredniego wpływu na wyniki sportowe. To jest narzędzie, które pozwala mi się rozluźnić albo nabrać energii. Kiedyś więcej czasu spędzałam w domu, więc dużo słuchałam. Dziś jest mnóstwo zajęć, które mnie od tego odciągają. Ale muzyka potrafi poprawić mi nastrój albo przedłużyć szczęśliwe chwile. Ma dla mnie znaczenie.

Ostatnio zasłuchuję się w piosenkach z nowej płyty Lany del Rey.

Consistency

Wiele osób wpłynęło na moje sukcesy. Oczywistym jest, że nie byłoby ich bez trenera głównego Piotra Sierzputowskiego czy trenera od przygotowania motorycznego Macieja Ryszczuka. Ale wiele osób pyta mnie o pracę z Darią Abramowicz, bo psycholog podróżujący na tourze WTA to nie jest jeszcze codzienność. Dzięki niej moja kariera przyspieszyła. Nie tylko czysto zawodowo. Bardzo rozwinęłam się emocjonalnie. Cieszę się, że mogę skorzystać z zasobów, jakie mi zapewnia, i mieć człowieka, który sprawia, że jestem silniejsza. A być może sprawi też, że będę w stanie utrzymać się na fali. Na French Open wyjątkowo mocno poczułam, jak dużą pracę wykonałyśmy.

Na zdjęciu od lewej: Daria Abramowicz, Piotr Sierzputowski, Maciej Ryszczuk, Iga Świątek / Corinne Dubreuil/AFP/East News
Na zdjęciu od lewej: Daria Abramowicz, Piotr Sierzputowski, Maciej Ryszczuk, Iga Świątek / Corinne Dubreuil/AFP/East News

Mam wrażenie, że wielu uważa pracę z psychologiem za objaw słabości i sygnał, że ma się problemy. Na szczęście młodsze pokolenie jest bardziej otwarte i zdaje sobie sprawę, że chęć rozwoju na tej płaszczyźnie z pomocą psychologa to nie jest nic złego. Chciałabym przyspieszyć proces podążania z duchem czasu w Polsce. To budujące, że mogę w jakiś sposób wpływać na zmianę myślenia o psychologii w sporcie.

Po French Open wiele rzeczy musiałam zrobić pierwszy raz. Było trochę stresu i niepewności. Ale teraz mam wrażenie, że dzięki temu przygotowałam się niemal na całe życie. Cały czas coś mnie zaskakiwało. Teraz chyba trudno mnie zaskoczyć. Odebrałam przyspieszony kurs dojrzewania, a negatywnych aspektów popularności właściwie nie dostrzegam.

Nie mam też emocjonalnego stosunku do wywiadów i kontaktów z mediami. Po prostu spędzam o wiele więcej czasu na rozmowach o sobie. I na sponsorskich obowiązkach. Tyle. To teraz część mojego życia i staram się przekuwać to w coś jeszcze bardziej pozytywnego i dobrego.

Osiągnęłam już wiele, ale wciąż nie zdobyłam szczytu. Wywalczę go, gdy w stu procentach uświadomię sobie, dlaczego odniosłam sukces i będę w stanie powtarzać go cyklicznie, funkcjonować na wysokim poziomie stabilnie przez dłuższy czas. Jest takie angielskie słowo “consistent”. I to będzie kiedyś moim szczytem. W języku polskim nie ma na nie dobrego tłumaczenia.

Nie da się wygrać wszystkiego

Nigdy nie ukrywałam, jak istotne jest wsparcie kibiców. Bardzo je doceniam. Podczas turniejów uwielbiam grać z fanami na trybunach. Im więcej osób przychodzi na mecz, tym większą odczuwam przyjemność.


Hejt nie uderza we mnie prawie w ogóle. Nie wiem, czy jest tak dlatego, że mam dopiero 19 lat i ludzie wiele mi wybaczają, czy moi kibice są po prostu tak wyrozumiali. Staram się przekazywać im, że ten, kto nie uprawia sportu, nie wie do końca, z czym mierzy się sportowiec. Tak samo jak ja nie znam problemów lekarzy, tego, co przeszkadza im w wykonaniu swojego zawodu najlepiej, jak potrafią.

Dzięki dostępowi do mediów społecznościowych mogę pokazywać świat z mojej perspektywy.

Zmienić Polskę

Po French Open muszę wypełniać wiele nowych obowiązków związanych z aspektem biznesowym. To jest sytuacja, której musiałam się nauczyć i obszar, który ciągle poznaję. Sport przestał być tylko pasją, a zaczął również pracą. Okazało się, że te dwie rzeczy się nie wykluczają.

Doszła popularność i oczekiwania innych ludzi. W takiej sytuacji perspektywa się zmienia. To potrafi mocno zestresować. Kiedy czuję niepokój, aby uświadomić sobie, że to coś zupełnie normalnego, przypominam sobie, jak wyglądała moja sytuacja jeszcze rok temu. Teraz wszystko wywróciło się do góry nogami. Każdy na moim miejscu byłby zestresowany.

Ale sfera biznesowa mi nie przeszkadza. Dzięki niej tenis jest również moim zawodem. Cieszę się, że robię to, co pozwala mi zarabiać. Dzięki temu po karierze będę mogła rozwijać się także w innych obszarach. To ważna część życia sportowca. Czasem nawet najważniejsza. To, co robi się po zakończeniu kariery, wyróżnia nas na tle innych. Będę mogła rozwijać swoje projekty i pomóc sportowi w Polsce.

Nie mam jeszcze bardzo skonkretyzowanych planów, ale w mojej głowie wciąż rodzą się nowe pomysły. Choć może bardziej są to na ten moment marzenia. Kiedyś chciałam wygrać Szlema. Dziś marzę o zmienianiu sportu w Polsce.

Dostrzegłam, że mogę mieć na coś wpływ. Chciałabym zająć się działaniem charytatywnym, choć jeszcze dokładnie nie wiem, w jaki sposób. Być może dobrze byłoby zbudować w Polsce obiekty, które ułatwiłyby młodym sportowcom drogę do sukcesów. Dzięki temu, choćby w Warszawie, dzieci mogłyby korzystać z większej liczby kortów. A przecież w Warszawie sytuacja jest pewnie dużo lepsza niż w innych miastach i w mniejszych miejscowościach. Jest wiele do zrobienia.

Dziś zapisanie się na zajęcia graniczy z cudem. Wiele polskich talentów już na samym początku ma zablokowaną drogę do rozwoju.

Wiem, że mogę to zmienić. To mój plan na przyszłość. Na czas po karierze. A teraz? Na pewno dużo ciężkiej pracy i droga do stabilnej formy. Co dalej? Przekonajmy się. Kiedyś trafił do mnie pewien cytat, który stał się trochę moim mottem i myślę, że może stanowić dobrą puentę tego tekstu: You did not wake up to be ordinary (“Nie obudziłeś się, by być zwyczajnym”). Chciałabym do podobnej postawy inspirować innych poprzez mój tenis i działania poza kortem.


Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPtasia grypa na Podkarpaciu. Wykryto cztery ogniska choroby
Następny artykułOdblaski i 20 000 PLN dla Policji od samorządu powiatowego