A A+ A++

– BATE Borysow odniosło sukces, bo miało świetnego prezesa, który był sercem klubu. Umiał dobrać sobie ludzi. Wiedział, komu zaufać i na kogo postawić. Ściągał odpowiednich, głodnych sukcesów trenerów, właściwych piłkarzy. Powstawała dobrze funkcjonująca mieszanka – opowiada Siergiej Kriwiec, były gracz BATE i Lecha Poznań, a dzisiaj opoka jego drugoligowych rezerw.

Radosław Nawrot: Piłkę podaje Robert Lewandowski, ona trafia do ciebie. Robisz pół obrotu, sprawdzasz gdzie bramka i uderzasz. Jest 11 maja 2010 roku, Lech w doliczonym czasie gry meczu z Ruchem w Chorzowie wygrywa 2-1. To prowadzi go do mistrzostwa. Pamiętasz to?

Siergiej Kiriwiec: Oczywiście, że tak. Może nie wszystkie okoliczności tego meczu, ale pamiętam, że przegrywaliśmy 0-1. Wyrównaliśmy i dobrze kojarzę, po jakiej akcji – dośrodkował Grzegorz Wojtkowiak, a Robert Lewandowski zdobył gola. I potem moja bramka.

Przeżyłeś w swojej karierze coś podobnego, gdy w kilka sekund zmienia się wszystko?

– Zdarzały mi się takie mecze, w których losy zmieniały się w ostatnich minutach, ale takiej bramki na wagę mistrzostwa – nie mogę sobie przypomnieć. Podobna historia przydarzyła mi się w BATE Borysow, gdy strzeliłem w takich okolicznościach gola na wagę awansu do Ligi Mistrzów.

Od tamtej pory minęło 11 lat i przez ten czas Lech zdobył jeszcze tylko jedno mistrzostwo Polski. Nie wydaje ci się, że to za mało?

– Mam bardzo wielu kibiców Lecha w mojej rodzinie i wie, jak na to reagują. Wiem, że narzekają cały czas i oczekują sukcesów. Teraz mamy takie czasy, że Legia zdobywa znacznie więcej niż Lech, inaczej niż kiedyś. Trzeba to poprawić. W jaki sposób? Tego już nie wiem, bo nie jestem w pierwszym zespole, nie jestem tak blisko i w środku. Ale trzeba, a ja kibiców rozumiem. Dostawali kiedyś więcej i oczekuję tego także teraz. Mają prawo.

Nie było cię w Lechu przez ponad siedem lat. Jak on się zmienił? Jak go teraz postrzegasz?

– Rozwinął się i to bardzo. Jest bardziej profesjonalny, wszystko lepiej funkcjonuje. Mam na myśli cały klub, nie tylko pierwszy zespół.

Ale co mamy dzisiaj, czego przed dziesięciu laty brakowało?

–  Nie jesteśmy tego w pełni świadomi, ale jest spora różnica między obecnymi boiskami i ich przygotowaniem, a tym, co było kiedyś. Po zimie czy jesienią nie wyglądały one dobrze, trzeba było szukać sztucznej trawy do trenowania.

Wtedy brakowało tak mocnej akademii piłkarskiej. Wtedy też pojawiało się sporo uzdolnionej młodzieży, przychodzili zawodnicy, którzy zrobili potem kariery. W takich piłkarzy Lech jest zawsze bogaty, ale taka akademia jeszcze nie istniała.

Dzisiaj jestem w drugim zespole i widzę, jak on funkcjonuje. To jest profesjonalna drużyna ligowa i myślę, że nie każda ekipa drugiej ligi ma takie warunki do pracy, jakie my mamy w Lechu.

A propos – utrzymacie się w drugiej lidze?

– Nie wiem, to piłka nożna, ciężko prognozować. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, ale przewidywać czegoś w futbolu nie sposób. Czasami wygrywa ktoś gorzej przygotowany, ktoś słabszy. Nie mogę więc powiedzieć, że na sto procent się utrzymamy. Postaramy się.

Rezerwy Lecha to dziwny twór. Bardzo młodzi piłkarze, rozpoczynający karierę walczą ramię w ramię z takimi zawodnikami jak ty, o kolosalnym doświadczeniu w Lechu, w europejskich pucharach, także w Lidze Mistrzów. Da się to pogodzić?

– Staramy się to godzić, ale łatwe to rzeczywiście nie jest. Stąd takie wyniki rezerw. Nasz zespół jest w większości bardzo młody, wychodzimy niekiedy na mecz siedmioma czy ośmioma młodzieżowcami, takimi od 17 do 20 lat. Dla zespołu i wyników to nie jest łatwa sytuacja, ale dla nich to bardzo ważne, bezcenne. Najlepsza szkoła, jaką mogą mieć. Chcemy wygrywać, ale chcemy też, by ci młodzi gracze wyciągali z meczów jak najwięcej, to dla nich dobra nauczka. Liczymy na to, że załapią o co chodzi w piłce, wejdą w rytm i zdobędą doświadczenie.

Teraz ciąży na nich spora presja, bo walczymy o utrzymanie, a to nie jest proste. Każdy z nich rozumie, jaka jest stawka. Taka gra pod presją to kolejne doświadczenie dla tych chłopaków. Dla wielu z nich pierwsze trudne doświadczenie w piłkarskim życiu. A ja jestem po to, aby im w tym pomóc.

Czujesz się dla nich nauczycielem, piłkarskim tatą?

– Przede wszystkim staram się być jednym z piłkarzy. Czasem na kogoś krzyknę, coś podpowiem, ale tata się nie czuję. Chyba nie chcę nim być.

Widzisz w tych młodych lechitach siebie z dawnych lat, gdy zaczynałeś grać w BATE Borysow? Albo jeszcze wcześniej, z okresu gdy występowałeś w Lokomotiwie Mińsk?

– Czasami myślę, jaki ja byłem w ich wieku, ale jednak trudno to porównać. W gruncie rzeczy o warunkach, jakie teraz stworzone są dla młodych zawodników, ja przed kilkunastu laty mogłem tylko pomarzyć. Trenowałem na wszystkim, tylko nie na prawdziwej murawie. Może bym im kiedyś pokazał te moje, stare boiska. Ciekawe, jakby zareagowali…

Może dzisiaj młodzi zawodnicy mają za dużo wygód? Trudne warunki hartują piłkarza?

– Łatwo tak pomyśleć, ale z drugiej strony o takich warunkach się marzy. Robić im specjalnie pod górkę, aby ich zahartować to też chyba niezbyt dobry pomysł. Mają warunki jakie mają, chodzi o to, by potrafili z nich korzystać. I zrozumieć, że nic nie przyjdzie darmo, trzeba powalczyć o swoje. No i trzeba czuć głód sukcesów, pragnąc ich i potrzebować. To pozwala stawiać sobie cele i wytrzymywać ciężką pracę.

Ilu piłkarzy z obecnej ekipy rezerw może zrobić karierę w pierwszym Lechu?

– Nie wszyscy, ale każdy z nich coś w sobie ma. To potencjał. To są zdolni zawodnicy z całej Polski, każdy z szansami i teraz wszystko zależy od ich głów i podejścia. Dzisiaj jesteś w rezerwach, jutro możesz być w pierwszym zespole albo w ogóle odejść, nie wiesz tego. Czasami warto zrobić krok wstecz, aby następnie przesunąć się o dwa do przodu. Tymczasem zdarza się, że zawodnik, który nie jest rozpatrywany pod kątem składu zaczyna szybko być zgaszony. A przecież ktoś do dojścia do dobrej dyspozycji potrzebuje roku czy dwóch, a ktoś inny tygodnia. Wszystko jest możliwe w piłce, o ile się mocno pracuje. Ta mocna praca musi dać owoce, po prostu musi.

Ty też tak miałeś?

– Gdy przyszedłem jako młody gracz do BATE, w ogóle mnie nie wystawiano. Grzałem ławę, miałem w sobie złość, chodziłem nawet do prezesów, pytając o możliwe wypożyczenie. Powiedzieli, żebym czekał na swoją szansę. I doczekałem się.

Na czym polegał fenomen BATE? Klubu ze środka Europy, któremu się udało więcej niż klubom polskim, bo wykorzystał otwierającą się przestrzeń i pograł w Lidze Mistrzów. Czy jako kilkukrotny piłkarz BATE możesz powiedzieć, jak oni to zrobili?

– Zorganizowaniem całego klubu i umiejętnościami prezesa, którego już nie ma. Anatolij Kapski zmarł, jego dzieło kontynuuje syn Andrij.

Czyli dobry prezes to podstawa?

– Oczywiście. On był sercem klubu, umiał dobrać sobie ludzi. Wiedział, komu zaufać i na kogo postawić. Ściągał odpowiednich, głodnych sukcesów trenerów, właściwych piłkarzy. Powstawała dobrze funkcjonująca mieszanka. Nie trzeba mieć nie wiadomo jak wielkich milionów, trzeba mieć dobrze zorganizowany i mocny wewnętrznie klub. Taki – nie wiem, czy można takiego słowa użyć – rodzinny, czyli oparty na rozumiejących się ludziach. W BATE nie było obcych ludzi, wielu pracujących tu miało korzenie tkwiące w samym BATE. Klub opierał się na silnych więzach, każdy wiedział o co walczy i co tworzy.

Kiedy grałeś w Lechu w latach 2009-2012, dawał on sobie radę nawet w starciu z wielkimi europejskimi firmami jak Manchester City czy Juventus Turyn. Teraz zawodzi. Czy przez te dziesięć lat coś się w Lechu wydarzyło złego?

–  Czasami zadaję sobie to pytanie, dlaczego teraz Lech nie wygrywa i nie jest tak mocny? I tak naprawdę tego nie wiem. Patrzę na piłkarzy obecnego pierwszego zespołu, są przecież znakomici. Większość z nich z powodzeniem grałaby u nas, przed laty. Piłkarsko Lech jest bardzo silny, to jeden z najmocniejszych zespołów w Polsce. Może nie ma mocnej szatni, mocnych osobowości, może czegoś mu brakuje w środku. Nie chcę jednak stawiać diagnoz, jestem z boku.

My przed laty byliśmy mocni piłkarsko, ale także jako zespół. Grupa cudzoziemców z różnych krajów, z odległych stron, tworzyła w szatni chemię. Zdarzały się trudne sytuacje, ale dawaliśmy sobie z tym radę.

Kiedy patrzę na dzisiejszy pierwszy zespół Lecha, dochodzę do wniosku, że to drużyna bardzo młoda. Tu chyba nikt nie przekroczył trzydziestki. Nie są to więc ludzie mocno doświadczeni.

Lista klubów, w których grałeś jest długa, ale Lech Poznań zajmuje miejsce szczególne? On zdecydował o twoim życiu prywatnym.

– Tak, z Polski pochodzi moja rodzina. Kiedy więc nawet nie grałem w Lechu, bywałem tu, obserwowałem, śledziłem wyniki.

Jesteś człowiekiem Lecha?

– Jestem, już jestem. Oczywiście.

A jak się grało w Chinach?

– Ciężki początek, inny świat, ale potem było już dobrze. Liga chińska nie jest zbyt silna, ale dzięki obcokrajowcom podnosi swój poziom. Można więc pograć i nie ukrywam, że zarobić też dobre pieniądze.

Chińczycy kupili cię nagle, zapłacili pół miliona euro. Propozycja nie do odrzucenia?

– To była kwestia tygodnia, tyle czasu miałem na podjęcie decyzji. Lech się zgodził, ja decydowałem. Trochę się bałem tych Chin. Kilka nocy nieprzespanych było, ale ostatecznie zdecydowałem się.

Lech grał wtedy z Żetysu Tałdykorgan z Kazachstanu, przy chińskiej granicy. Tym meczem kończyłeś.

– Mógłbym więc pojechać na rewanż i zostać w Chinach. Mój chiński zespół [Jiangsy Shuntian z Nankinu] nie miał wielkich gwiazd, ale trenowało go wielu szkoleniowców znanych z Polski. Ja pracowałem z Dragomirem Okuką.

To znaczy, że Chińczycy obserwują polską ligę?

– Nie wiem, czy ligę, ale na pewno europejskie puchary. Pewnie tam mnie znaleźli.

Grałeś też we Francji, w klubie FC Metz.

– Tak, ponieważ zawsze chciałem pograć w którejś z lig z europejskiego TOP 5. To było moje marzenie od dzieciństwa. Nadarzyła się okazja tutaj, FC Metz do takiej ligi należało. Świetne to było doświadczenie, tylko że bez dobrych zespołów.

Pamiętam nasza pierwszą rozmowę, na stadionie Lecha w 2009 roku, jeszcze po rosyjsku. Zapytałem, dlaczego chcesz przejść do Lecha, a ty odpowiedziałeś, że chcesz grać na Zachodzie. Zapytałem, czy Polska to Zachód, odparłeś, że tak.

– Nadal tak uważam. Wiele osób nie docenia polskiej ligi, a ona jest dość mocna i ciężka do grania. Nie ma wielkich wyników w pucharach, ale ogląda się ją bardzo dobrze. Także dlatego, że ma imponujące stadiony i jest bardzo dobrze pokazywana, detalicznie. Myślę, że goni tę czołową piątkę.

To bardzo optymistyczne słowa jak na ligę z 30. Miejsca w rankingu UEFA. Mało kto tak ją widzi.

– Ja na nią tak patrzę z uwagi na stadiony, telewizję, zainteresowanie, to co dzieje się wokół piłki. To jest bardzo wysoki poziom. Białoruś o czymś takim może tylko pomarzyć, nie osiągnie tego przez 30 lat. To, co osiągnęła polska liga pod względem oprawy widowisk to coś fantastycznego.

Mówisz podobnie jak Nenad Bjelica. On też powiedział, że Chorwacja pod względem obudowy ligi i stadionów jest 15 lat za Polską.

– Też tak uważam. Polska ma pełne możliwości znajdować się tuż za czołówką czołowych lig europejskich, musi jednak dołożyć wyniki w rozgrywkach europejskich. Już jest liga atrakcyjną.

Lechowi udało się osiągnąć sukces w pucharach, ale kosztowało go to sporo i zawalił ligę. W Polsce często mamy do czynienia z pucharami kosztem ligi albo odwrotnie.

– Dziwi mnie to, bo kluby białoruskie sobie z tym radzą. Gdy graliśmy w BATE, to gra w pucharach nie stwarzała nam większych problemów, mimo gry dwóch meczów w tygodniu. Przeciwnie, wtedy mieliśmy najczęściej szczyt formy. Nie rozumiem, jaki problem mają polskie kluby. BATE zawsze miało słabszy początek ligi, ale nie płaciło wysokich rachunków za puchary.

Mocno przeżyłeś to, co się dzieje z reprezentacją Białorusi, w której przecież grałeś tyle lat? 0-8 z Belgią to największa klęska w dziejach.

– Źle to wygląda, ź … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWT Cancun II: Wojtasik i Kociołek przegrały w tie-breaku
Następny artykułEkspansja autobusów elektrycznych w Warszawie i okolicach. Na to czekaliśmy