A A+ A++

Agnieszka Robakiewicz mieszka w Warszawie, jest piękną i pełną energii kobietą. Doskonale pamięta moment, kiedy podjęła decyzję, że na czterdzieste urodziny wyćwiczy brzuch na tzw. kaloryfer i wystartuje w ekstremalnym biegu z przeszkodami.

– Po skończeniu 40 lat każda ma jakiegoś doła, że czas ucieka i że trzeba coś z tym zrobić. Nie skoczyłam ze spadochronu i nigdy się nie odważę, nie zrobiłam sobie operacji plastycznej piersi, ale wzięłam udział w Runmageddonie – opowiada Aga.

– Bałam się, że się połamię czy coś w tym rodzaju, bo pokonywanie tych zasieków czy ścian wspinaczkowych wydawało mi się wtedy totalnym hardcorem. Namówiłam jeszcze trzy koleżanki rówieśniczki, żeby ze mną wystartowały. Umalowałyśmy usta na czerwono, założyłyśmy czerwone majtki i poszłyśmy na żywioł. Wszystkie robiłyśmy to pierwszy raz – wspomina z uśmiechem 45-latka.

Żałowała nawet, że wcześniej tego nie zrobiła i musiała się trochę zestarzeć, żeby dopiero powiedzieć sobie, że czas na runmageddon.

– To było dla mnie szaleństwo, nieprawdopodobny zastrzyk adrenaliny i świetna atmosfera! – opowiada podekscytowana Agnieszka.

Trzeba wspomnieć, że sport jest dla niej nie tylko sposobem uzyskania zgrabnej sylwetki, ale też narzędziem do walki ze stwardnieniem rozsianym, na które choruje od lat. Badania naukowców potwierdziły, że aktywność fizyczna powstrzymuje rozwój choroby i nawroty.

– Jako że choruję na SM, bałam się, czy w dniu startu będę się czuła na tyle dobrze, by móc wziąć w nim udział. Przy mojej chorobie zdarzają się przecież takie dni, kiedy nie mogę wstać z łóżka. Jest to ponad moje siły i kompletnie wtedy nie panuję nad ciałem – opowiada Agnieszka Robakiewicz. –Chyba jednak adrenalina związana z tym wszystkim tak na mnie podziałała, że udało mi się tego dokonać. Nie bez znaczenia było też wsparcie koleżanek i ludzi na trasie, którzy wiedzieli, że mam SM, więc bardzo mi pomagali. Atmosfera była bardzo przyjazna. Byłam zachwycona i nie żałowałam, że to zrobiłam. Najlepsza rzecz, jaką zrobiłam po czterdziestce! – cieszy się mieszkanka Warszawy.

Agnieszka Grabowska jest mamą, właścicielką salonu kosmetycznego i kocha zwierzęta. Pamięta, że czterdzieste urodziny były dla niej przełomowe. To właśnie wtedy podjęła decyzję, że wróci do swojej pasji sprzed 20 lat. Postanowiła spełnić swoje dziecięce marzenie i kupić konia.

– Zawsze mi się wydawało, że może kiedyś, może później, może nie teraz, bo to obowiązki, pieniądze… Pomyślałam sobie pewnego dnia, że jeżeli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię tego nigdy, bo nie stanę się młodsza. Stwierdziłam, że to jest ostatni moment. Ci, którzy nie wiedzieli, że kiedyś jeździłam konno, byli mocno zdziwieni. Znali mnie przecież jako osobę nieprowadzącą sportowego stylu życia, która wyłącznie siedzi i najdalej, gdzie doszła, to do samochodu i z powrotem. Natomiast te osoby, które mnie znały od dziecka, wiedziały, że było to moje marzenie od zawsze – opowiada szczęśliwa posiadaczka Samiry.

Agnieszka przyznaje, że 20 lat temu w niedługim odstępie czasu uległa dwóm wypadkom. Trochę się przestraszyła, bo choć spadała z konia wiele razy i nie robiło to na niej wrażenia, to po tym pierwszym wypadku byłam dość poważnie poturbowana.

– Sytuacja była taka, że inny koń zaatakował mojego, ale przez przypadek uderzył we mnie, czego konsekwencje ponoszę do dziś w postaci problemu z nerką i nogą – wspomina mieszkanka Warszawy. –Natomiast drugi wypadek wyglądał poważnie, bo się przewracałam z koniem, ale na szczęście nic się nie stało. Wypaść z siodła jest dla jeźdźca normą. Nie jeździłam konno przez 20 lat, bo tak się potoczyło moje życie. Miałam na głowie dom, dzieci, pracę. Dopiero kiedy znalazłam konia, którego kocham, czyli Samirę, byłam w stanie wrócić do swojej pasji. To prawdziwy koń cygański, duży, z przepiękną długą grzywą, długim ogonem i obfitymi szczotkami pęcinowymi. Jest po prostu zjawiskowa. Dzięki temu, że jest niezwykle mądrym koniem, co typowe dla tej rasy konia, wyleczyła mnie z wszelakich obaw związanych z jazdą konno – opowiada Agnieszka Grabowska.

Iza Makosz ma dwóch synów i przez wiele lat prowadziła swój biznes. Nigdy nie brakowało jej odwagi, ale po skończeniu 40 roku życia, zaczęła jeszcze śmielej czerpać z życia, testować nowości i szukać możliwości rozwoju. Pewnego dnia wpadła na pomysł, żeby założyć swój profil na Tik Toku, przez wielu uważanym wtedy za zarezerwowany wyłącznie dla młodzieży, i uczyć biznesu.

– Weszłam na Tik Toka, gdzie wszyscy dookoła pukali się w czoło i mówili: “Makosz, are you crazy?”. Pytali, czy zwariowałam i patrzyli na mnie z konsternacją, sugerując, że TIK Tok jest przecież tylko dla dzieci. A tu tymczasem stara baba weszła na Tik Toka i co ona będzie tam robiła?! Nawet moje dziecko mówiło: “Mamo, moje koleżanki w klasie ciebie obserwują” śmieje się Iza.

Z uporem maniaka zaczęła zgłębiać tajniki działania algorytmów i wkrótce odkryła, że Tik Tok to fantastyczna możliwość dotarcia do klientów i ogromny potencjał dla przedsiębiorców. Ku jej zaskoczeniu, zyskała liczne grono fanów i to w różnym wieku.

– Na Tik Toku nie śpiewam, nie tańczę, nie stepuję, ale wykorzystuję narzędzie, które pojawiło się na rynku. Teraz szkolę zarówno kobiety, jak i mężczyzn z Tik Toka dla biznesu i zauważyłam, że oprócz merytorycznej wiedzy, przede wszystkim chcą one wsparcia, motywacji i dodania odwagi. Coś, czego nie umiesz, nie powinno cię blokować. Ja też kiedyś nie umiałam, ale nie wstydziłam się do tego przyznać i się po prostu nauczyć – przyznaje Iza, prowadząca popularne konto na Tik Toku.

– Dlaczego mówi się, że życie zaczyna się po czterdziestce? Właśnie dlatego, że nie czujemy już tej presji otoczenia. Jesteśmy już na tyle dojrzałe i świadome, że już nic nie musimy i możemy dokonywać własnych wyborów. Ja po prostu czuję, że oddycham, bez względu na to, czy są jakieś przeciwności losu, czy też nie – zwierza się, prowadząca profil Time For Business TV, Iza Makosz w rozmowie z WP kobieta.

Zuzanna Butryn, psycholożka i psychoterapeutka z ośrodka Sense zauważa, że dojrzały wiek u kobiety to najlepszy moment na realizację ukrytych marzeń i pasji. To także wiek odwagi.

– To jest taki czas w życiu kobiety, kiedy jest przestrzeń na to, by pomyśleć o sobie. Dzieci są odchowane, jest więcej czasu dla siebie, pierwszą młodość mamy już za sobą. Jest to też czas podsumowań, jak zresztą w przypadku każdego okrągłego jubileuszu. Jesteśmy wtedy gotowe podjąć jakieś wyzwania w swoim życiu, na które nie miałyśmy wcześniej odwagi, doświadczenia lub po prostu czasu – wyjaśnia Zuza Butryn.

Zauważa też, że nie można w tym przypadku mówić o żadnym kryzysie wieku średniego, jak się powszechnie uważa. Zdarza się bowiem, że otoczenie takie zaskakujące życiowe decyzje odbiera negatywnie.

– Ciężko nazywać to kryzysem, bo kryzys to może być, kiedy np. zachorujemy na depresję. Zresztą nie ma takiego wieku, w którym coś wypada lub nie wypada, czy to założyć mini, wziąć udział w Runmageddonie czy mieć konto na Tik Toku. Obserwuję pacjentki, które przychodzą do mojego gabinetu i mówią: “Przecież ja mam 50 lat i to nie jest czas na terapię, bo całe życie tak żyłam”. Ale może jeszcze tego życia sporo zostało, więc każdy moment jest dobry na wprowadzenie jakiejś zmiany – motywuje psycholożka i psychoterapeutka.

Ekspert zauważa, że pozwolenie sobie na szaleństwo w wieku dojrzałym, może być początkiem kolejnych zmian. To działa na zasadzie domina. Zrobienie zaledwie jednej rzeczy może dostarczyć nam nowych bodźców, doznań, inaczej się ze sobą poczujemy. To są nowe doświadczenia, które nas aktywizują do życia. Dlatego też nie musimy się z tych decyzji tłumaczyć tym, którzy je krytykują.

– Mamy taką tendencję tłumaczenia się innym z jakichś decyzji czy postępowania. Tymczasem wiele kreatywnych osób być może miało fajne pomysły, ale zrezygnowało z ich realizacji ze względu na otoczenie. Dzisiaj pewnie tego żałują – mówi Zuzanna Butryn.

– Często komentarze biorą się z zazdrości i tego, że ktoś może ma mniej wystarczająco dużo odwagi, żeby też w jakiś sposób postąpić, więc nas zniechęca, żebyśmy również zwątpiły w swoje plany. Zawsze patrzmy poprzez filtr własnych doświadczeń, a już na pewno nie pozwalajmy na to, żeby ktoś zasiał w nas jakąś wątpliwość co do rzeczy, które nas fascynują jako pasja czy marzenie – radzi psychoterapeutka

Podkreśla jednak, że nie wszystkie szaleństwa są dozwolone i nasze wewnętrzne dziecko powinno być pod kontrolą.

– Kiedy kryzys w związku postanawiamy odreagować, znajdując sobie nowego, np. młodszego kochanka, to jest to wyraz buntu, który krzywdzi drugą osobę, partnera. To nie jest dobry przejaw realizacji jakiegoś szaleństwa. Podobnie, kiedy jesteś po chorobie kręgosłupa i postanowisz skoczyć na bungee. To nie mogą być rzeczy, które ewidentnie zagrażają naszemu życiu bądź zdrowiu – ostrzega ekspert.

– Musimy naszemu beztroskiemu, radosnemu wewnętrznemu dziecku dać przestrzeń w życiu na to, żeby się nacieszyło i wybawiło, ale jak każdemu dziecku, wyznaczajmy jakieś granice. Niech ono szaleje, ale w określonym czasie i w określony sposób. Całe życie przecież nosimy je w sobie i fajnie, jak je w sobie odkryjemy bez względu na to, ile mamy lat – mówi Zuzanna Butryn, psycholog i psychoterapeutka z ośrodka Sense.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGenesis X – czy to zapowiedź nowego coupe?
Następny artykułCzy wkrótce zabraknie nam wody pitnej ?