Wydaje się, że ułożenie treningu to nic trudnego. Ot, sklecić kilka ćwiczeń, truchcik na start, dziesięć wyskoków, dwa machnięcia nogą i voila – trening gotowy! Nad czym się tu zastanawiać? I może gdyby był to spontaniczny zestaw, który robicie samodzielnie w domu, to nie byłoby to aż takie złe (chociaż wątpliwie skuteczne). Gorzej, jeśli na taki trening trafiacie w klubie fitness i prowadzi go trener.
Mi się coś takiego ostatnio zdarzyło. I jak Boga kocham, był to najgorszy trening, jaki ostatnio robiłam.
Już dawno nie miałam sytuacji, w której odliczałam minuty do końca zajęć i marzyłam o jakiejś awarii prądu albo czymś, co przerwie trening i pozwoli mi ulotnić się z sali fitness.
Do tej pory takie coś trafiło mi się dwa czy trzy razy – pamiętam, że raz kiedyś weszłam na zajęcia na stepie dla zaawansowanych, będąc początkującą i nie wiedziałam, o co chodzi, a innym razem pomyliłam zajęcia i trafiłam na zumbę, gdzie mieli już gotową choreografię i czułam się jak słoń w składzie porcelany. To było jeszcze przed moim kursem na instruktora fitness.
Fot. Fotografia dla biznesu Agata Matulka
Rzadko jednak zdarzało mi się fantazjować w trakcie zajęć o wyjściu i żałować, że przyszłam na jakiś trening (przecież sama zawsze mówię – nikt nigdy nie żałował zrobionego treningu – a jednak po ostatnich doświadczeniach muszę chyba przemyśleć to moje hasełko). Aż do ubiegłego tygodnia, gdzie myślałam, że chyba umrę. I to wcale nie ze zmęczenia.
NIGDY NIE WIESZ, NA CO TRAFISZ
Co ja mam powiedzieć – ten trening nie przypadł mi do gustu.
Źle się czuję pisząc takie rzeczy, ale z drugiej strony – chyba o takich zdarzeniach też należy mówić.
Jeśli nie ćwiczę samodzielnie, to chętnie wybieram się na jakieś zajęcia grupowe – chcę spróbować czegoś nowego, odświeżyć sobie coś, popatrzeć na pracę innych instruktorów, albo po prostu wyłączyć głowę i wreszcie być osobą, której ktoś każe robić burpees, a nie która każe ludziom je wykonywać. 🙂
W każdym razie – w tamtym tygodniu miałam luźniejszy dzień, więc stwierdziłam, że to doskonały moment, żeby wybrać się na coś innego. Padło na trening HIIT z akcesoriami. Brzmiało świetnie.
No i na brzmieniu się w sumie skończyło.
CAŁA HISTORIA
Problem zaczął się już na początku – w trakcie rozgrzewki. W planach był trening z użyciem ciężarów i akcesoriów, miało być intensywnie i siłowo. W takim wypadku powinniśmy jeszcze większą wagę przykładać do odpowiedniego przygotowania ciała do wysiłku i dokładnej rozgrzewki. Niestety – ta moja trwała zaledwie chwilę i nawet nie podniosła tętna. Nie mówiąc już o zaangażowaniu całego ciała czy wszystkich stawów. Mogłam je sobie tylko wyobrazić.
Nie chciałam się nastrajać negatywnie, więc stwierdziłam, że pewnie instruktor planuje na początku treningu wprowadzić kilka ruchów, które jeszcze nas „dogrzeją”. Gdzie tam. Zaczęliśmy od razu pierwszy blok…
… który też okazał się ostatnim, ponieważ przez bite 50 minut robiliśmy 3 ćwiczenia w kółko. Trzy ruchy. Non stop. Przez prawie godzinę.
Na początku myślałam, że się przesłyszałam – ale kiedy okazało się, że naprawdę mamy zrobić kilkaset (!) powtórzeń tego samego, to byłam pewna, że za tym kryje się coś więcej. Wiecie, kolejne serie, bloki, modyfikacja ruchów…
Nie. Trenera chyba też to nudziło, bo większość czasu spędzał spoglądając na siebie w lustro, przechadzając się pomiędzy uczestnikami i zagadując recepcjonistkę stojącą przed salą. Nie ćwiczył. Nie dziwię mu się.
Gdyby nie to, że ciągle liczyłam, że sytuacja się jakoś rozwinie, też bym nie ćwiczyła.
NIE SZTUKA UŁOŻYĆ TRENING, KTÓRY KOGOŚ ZAJEDZIE…
… ale sztuką jest ułożyć trening, który będzie miał jakikolwiek sens. Ten wyżej – zmęczył uczestników, ale sensu nie miał.
- brak odpowiedniej rozgrzewki mógł narazić ludzi na urazy i kontuzje, nie mówiąc już o gorszym czuciu mięśniowym podczas treningu i gorszej efektywności ćwiczeń;
- wiele powtórzeń tych samych ćwiczeń jest jak najbardziej ok – pracujemy nad wytrzymałością mięśniową – ale BEZ PRZESADY. Przez godzinę robić te same ruchy? Bez żadnej modyfikacji? To proszenie się o przeciążenie, ale też brak sensu. Równie skuteczne byłyby 4 czy – jeśli chcemy się uprzeć – 5 serii i przejście do innych ćwiczeń. Dużo ciekawsze, dużo bardziej efektywne i bezpieczniejsze. Żałuję, że głupio robiłam wszystko do końca, cały czas zakładając, że na pewno coś będzie dalej i ten trening ma sens, bo na drugi dzień rano obudziłam się z naciągniętym tricepsem.
- instruktor czy trener nie musi ćwiczyć z uczestnikami – można świetnie prowadzić trening bez tego – ale zagadywanie recepcjonistki czy wzdychanie do swojego odbicia w lustrze, zamiast motywowanie uczestników to lekkie przegięcie. Nawet dla mnie – osoby, która lubi skupić się na ćwiczeniach i nie potrzebuje ciągłego gadania od trenera (co jest zaskakujące, bo przecież kiedy ja prowadzę treningi, to gęba mi się nie zamyka)
- nic dziwnego, że ludzie byli zmęczeni, skoro przez tak długi czas wykonywali te same ruchy. Pytanie tylko – czy w jakiś sposób te ich zmęczenie coś zmieniło? Nie bardzo.
NASTĘPNYM RAZEM PO PROSTU WYJDĘ
… zamiast naiwnie zakładać, że na pewno potem będzie lepiej i że trener zaraz się rozkręci. Tutaj chciałabym Wam przypomnieć, że nie ma nic złego, w wyjściu z zajęć grupowych – czasami to nie nasza bajka, innym razem możemy się gorzej poczuć albo po prostu mieć słabszy dzień.
Trener czy instruktor nie powinien brać tego do siebie, a my nie powinniśmy się tego bać, bo zaczniemy czuć blokadę przed tym typem aktywności – a przecież to bez sensu!
Jestem ciekawa, czy Wy mieliście kiedyś doświadczenie z treningiem, który całkowicie Wam nie przypadł do gustu albo był po prostu… zły? Dajcie znać!
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS