A A+ A++

97-letni Henry Kissinger, były szef Departamentu Stanu i wieloletni profesor stosunków międzynarodowych, polityk i ekspert mający niekwestionowany autorytet w świecie, powiedział w trakcie debaty online w brytyjskim think tanku Chatham House, że Stany Zjednoczone będą musiały w najbliższym czasie zbudować porozumienie z Chinami, bo niepowodzenie w tym zakresie może oznaczać powstanie sytuacji przypominającej tę sprzed I wojny światowej.

Nierozwiązane, a jedynie przytłumione konflikty, świat podzielony na wrogie sobie i rywalizujące bloki, psychologiczne napięcie i wzajemna wrogość grożą, iż w każdym momencie może wybuchnąć globalny konflikt a iskrą spełniającą rolę detonatora może być zupełnie niewinne czy mało istotne wydarzenie. Sytuacja, jego zdaniem, jest dziś nawet gorsza niźli była w latach przed I wojną światową, z tego prostego względu, że poziom technicznego zaawansowania zgromadzonej broni przyspieszyć może bieg wypadków, dlatego, iż dla inicjowania konfliktu nie jest potrzebna dłuższa, wymagająca czasu, mobilizacja. Poszukiwanie nowego układu Zachodu z Chinami, w opinii Kissingera, nie będzie łatwym procesem przede wszystkim z tego powodu, że nie wiadomo czy Pekin zaakceptuje samą ideę „porozumienia”, po drugie znaczne problemy z zaakceptowaniem nowych realiów oznaczających uznanie przewagi Chin w pewnych obszarach będzie miał Waszyngton i wreszcie Zachód, jak zaznaczył ma przede wszystkim problem sam ze sobą. Jego istotą jest brak wiary we własne siły i racje, i nie jest to, jak zaznaczył problem Chin.

Joseph S. Nye, jr., inny uznany i wybitny amerykański specjalista w zakresie stosunków międzynarodowych w swym artykule z początku miesiąca na temat perspektywy stosunków chińsko – amerykańskich dla Project Syndicate również odwołał się do porównania dzisiejszych czasów z epoką sprzed I wojny światowej, gdzie nawarstwiające się nierozwiązane problemy, rywalizacja i wrogość doprowadziły w końcu do wybuchu. Nye jest jednak umiarkowanym optymistą argumentując, że Zachód, a przede wszystkim Stany Zjednoczone nie znalazły się w tzw. Pułapce Tukidydesa i istnieje jeszcze wiele możliwości znalezienia nowej równowagi w relacjach z Chinami, przede wszystkim na polu gospodarczym.

USA w pułapce Tukidydesa?

Pułapka Tukidydesa jest terminem opisującym relacje które doprowadziły do wybuchu wyniszczającej Wojny Peloponeskiej między Spartą a Atenami. W największym skrócie fatalizm tej sytuacji sprowadza się do tego, że stara potęga (Sparta) widząc zmierzch swych możliwości i kurczenie się dominacji w obliczu rozwoju potencjału i ambicji nowej potęgi (Ateny) doprowadziła do wojny aby zablokować niekorzystny bieg historii. Dzisiaj Spartą są Stany Zjednoczone a Atenami Chiny, ale perspektywa wybuchu nowego gorącego konfliktu wojennego jest nie mniej realna niźli 25 stuleci temu. Joseph S. Nye, jr przestrzega przed popełnieniem, przez Waszyngton, zarówno błędu niedoceniania jak i przeceniania strategicznego rywala jakimi dziś są Chiny. Oczywiście międzynarodowe znaczenie Pekinu rosło w ostatnich latach, rośnie nadal i będzie rosło w najbliższej przyszłości. Wyraźnie widać to jeśli chodzi o pozycję w światowych handlu, który przez lata zdominowany był przez Stany Zjednoczone a dziś dla 100 państw globu Chiny są największym partnerem, podczas gdy w przypadku Ameryki można mówić jedynie o 57. Jednak wielkość gospodarki nie jest jedyną, w opinii Josepha S. Nye miarą potęgi, Stany Zjednoczone mają nadal znakomite możliwości innowacji, najsilniejsza armię w świecie i znacznie lepsze niźli Chiny położenie geograficzne, nie mówiąc już o energetycznej samowystarczalności. Gdyby uwzględnić choćby tylko te czynniki pozycja Ameryki nie jest gorsza niźli Chin, choć rzeczywiście raczej nie może być mowy o układzie hegemonistycznym.

Elementem wspólnym diagnoz formułowanych zarówno przez Kissingera jak i Josepha Nye jest przekonanie, że Stany Zjednoczone znalazły się w świecie w którym zmienił się układ sił i nie mogą już narzucać własnego punktu widzenia, a to oznacza, że musza zmienić swą dotychczasową politykę i przestać zachowywać się tak jak w przeszłości, kiedy trawestując znane powiedzenie, słowo Waszyngtonu zamykało sprawę.

Podobnie diagnozuje obecną sytuację w świecie Elbridge Colby jeden z głównych autorów amerykańskiej Narodowej Strategii Obrony (NDS) z 2018 roku, który na łamach The Washington Post napisał, że polityka „napinania demokratycznych muskułów” wyrażająca się w sloganach nowej administracji na temat potrzeby stworzenia czegoś w rodzaju światowego frontu obrony demokracji byłaby może dobra 10 lat temu, ale dziś prowadzi Stany Zjednoczone do klęski. Przede wszystkim z tego powodu, że obrony demokracji nie można pogodzić ze strategią rywalizacji w Azji w której potencjalni sojusznicy Waszyngtonu nie są przykładnymi demokracjami. Mamy zatem, zdaniem Colbyego do czynienia z sytuacja typu albo – albo i Stany Zjednoczone muszą się zdecydować czy chcą bronić rozwiązań demokratycznych czy walczyć ze znacznie poważniejszym dla swej przyszłości wyzwaniem jakim jest perspektywa ekonomicznej dominacji Chin w Azji. Jeśli udałoby się Pekinowi wypchnąć Amerykę z tego kontynentu i kontrolować jego ekonomiczną przyszłość, to dopiero wówczas nastałyby groźne dla międzynarodowej pozycji Ameryki czasy. Waszyngton musi zatem wybrać którą linię chce realizować, bo połączenie walki o demokratyczne rozwiązania z polityką powstrzymywania Chin wydaje się w dłuższej perspektywie niemożliwe.

Eksperci wypowiadający się w światowych mediach zwracają też uwagę na to jak szybko Pekinowi udało się odpowiedzieć na dyplomatyczna ofensywę Waszyngtonu w Azji, której kulminacją był szczyt państw QUAD. Zresztą sama formuła tego czterostronnego porozumienia, na co zwraca na łamach The Asia Times uwagę Mahima Duggal ze szwedzkiego think tanku Institute for Security and Development Policy (ISDP) jest nadal dość luźna i tworzące ten alians państwa póki co nie przejawiają ochoty aby powołać „azjatyckie NATO”. Najlepiej widać to, jej zdaniem na przykładzie Australii, paradoksalnie państwa w największym stopniu skłonnego współtworzyć na poziomie deklaracji antychińską platformę wojskową. Kiedy jednak, jak argumentuje Duggal, przejdziemy do realiów to rzeczywisty obraz intencji Canberry daje projekt tegorocznego budżetu Australii, w którym rząd założył powrót do handlowego status quo sprzed konfliktu z Chinami. Podobnie, jej zdaniem, wygląda polityka Japonii. Jeśli Tokio chce myśleć o przyspieszeniu wzrostu gospodarczego to nie może odwracać się od Chin i tamtejszego rynku. Oczywiście zainicjowane procesy związane z próbą przekształcenie QUAD w pełnowymiarowy sojusz wojskowy mogą przyspieszyć, ale zależy to od w większym stopniu od polityki Chin a nie Stanów Zjednoczonych. Jeśli Pekin popełni błąd dryfu w stronę znacznie bardziej siłowej i asertywnej polityki, to wówczas wystraszone takim obrotem spraw państwa azjatyckie mogą zechcieć budować polityczną i wojskową przeciwwagę, ale jeśli uprawiał będzie, jak przez lata, roztropną i spokojną politykę której celem jest budowanie swej pozycji głównego regionalnego gracza gospodarczego i tworzenie sytuacji typu win – win, to „twardy” antychiński sojusz wojskowy w Azji może w ogóle nie powstać.

Thomas J. Christiansen, profesor Uniwersytetu Columbia, specjalista w zakresie stosunków międzynarodowych pisze na łamach The Foreign Affairs, że wbrew rozpowszechnionemu wśród niemałej części amerykańskiego establishmentu strategicznego przekonaniu żadnej „zimnej wojny” amerykańsko – chińskiej nie będzie i sama analogia, zaczerpnięta z przeszłości, źle w obecnych czasach opisuje realia i przyszłość. Przede wszystkim dlatego, że obecnie brak jest tego ideowego napięcia jakie cechowało rywalizację amerykańsko – sowiecką, a ponadto, a może przede wszystkim świat nie dzieli się już na dwa wrogie sobie bloki gospodarczo – wojskowo – polityczne. Dziś takich regionalnych bloków moglibyśmy wymienić znacznie więcej, podziały nadal istnieją ale nie wspierają one polaryzacji na dwa obozy. Ani Chiny, ani tez Stany Zjednoczone nie zbudowały systemu sojuszy wojskowych na tyle silnego aby móc rozpocząć proxy-wojny po to aby w polu sprawdzić swoje możliwości. Ryzyko, że tego rodzaju konflikty będą ewoluowały w większe starcie mocarstw jest dziś, w opinii Christiansena tez mniejsze niźli w czasach Zimnej Wojny. „Jeśli Waszyngton jednostronnie przyjmie anachroniczne, zimnowojenne stanowisko wobec Chin – pisze Christiansen – Stany Zjednoczone zrażą do siebie sojuszników, którzy są dziś zbyt zależni ekonomicznie od Chin, aby przyjąć całkowicie wrogą wobec nich politykę. Chociaż ci sojusznicy podzielają wiele uzasadnionych obaw Waszyngtonu dotyczących polityki Pekinu, większość sojuszników i partnerów USA nie postrzega Chin jako egzystencjalnego zagrożenia dla przetrwania ich własnych reżimów.” A to oznacza, że zimnowojenna presja Waszyngtonu raczej doprowadzi do erozji amerykańskiego systemu sojuszniczego niźli zbuduje antychiński front. Co więcej, jak argumentuje Christiansen chińscy eksperci są przekonani, że „ekonomiczna zimna wojna”, nawet jeśli uznać tę strategię za realną i możliwą do wdrożenia, przyniesie więcej szkód gospodarce amerykańskiej oraz pogorszy sytuacje ekonomiczną głównych partnerów Stanów Zjednoczonych w Azji i w Europie. W rezultacie próba realizacji tego rodzaju polityki skończy się wewnętrznym, w obrębie umownego bloku Zachodu, buntem, co spowoduje odwrót od tego rodzaju podejścia. W opinii amerykańskiego analityka Waszyngton musi ustrzegać się dwóch złudzeń budując swą długofalową strategię wobec Chin. Po pierwsze ideologia praw człowieka nie będzie tym spoiwem, które pozwoli scementować antychiński alians, podobnie zresztą jak naiwnością jest wierzyć, że amerykańcy sojusznicy w imię aliansu ze Stanami Zjednoczonymi narażą na szwank swe interesy gospodarcze. Obraz jest znacznie bardziej skomplikowany. Amerykańscy sojusznicy, nawet jeśli podzielają poglądy i oceny Waszyngtonu jeśli chodzi o politykę Pekinu to nie mamy do czynienia z całkowitą zgodnością, możemy raczej mówić o pewnym kontinuum krytyki, sprzeciwu ale również obszarach zgody i kooperacji. A to oznacza, że o ile Chiny nie rozpoczną w najbliższym czasie jawnie rewizjonistycznej i agresywnej polityki zagranicznej, na co niewiele dziś wskazuje, to żaden z obecnych amerykańskich sojuszników nie będzie chciał stać się członkiem antychińskiego bloku wojskowego. Nawet amerykańskie doświadczenia w zakresie tak wydawałoby się nie budzącego co do istoty sprzeciwu sojuszników programu rezygnacji z chińskiej technologii w zakresie 5 G pokazują ograniczone możliwości Waszyngtonu. W opinii Christiansena nie będziemy mieli do czynienia z Zimną Wojną, bo po prostu nikt jej nie chce, a amerykańska polityka obliczona na realizację takiego scenariusza skończy się fiaskiem.

O potrzebie rewizji amerykańskiej polityki zagranicznej

Żaden z przywoływanych przeze mnie publicystów nie kreśli programu pozytywnego, nie ma gotowych recept jak spowodować aby kolektywny obóz Zachodu odbudował swe przewagi i wróciły „stare dobre czasy”, kiedy w skali świata dominował porządek liberalny. Nawet stawianie takiego pytania wydaje się obecnie niezasadne, bo większość państw na świecie zdaje się już pogodziła z tym, że nadeszły nowe czasy w których nie ma hegemona będącego strażnikiem przestrzegania reguł. Wspólnym elementem wszystkich przywoływanych przeze mnie wystąpień jest, jak się wydaje, przekonanie, że obecna strategia polityczna Waszyngtonu ani nie jest wewnętrznie spójna, ani przemyślana, ani nie gwarantuje Ameryce osiągnięcia deklarowanych celów. A to oznacza, że zasadnicze zmiany są dopiero przed nami, bo Stany Zjednoczone pod presją rzeczywistości będą musiały zrewidować swe zbyt ambitne cele.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDOOM Eternal The Ancient Gods Part 1 & 2 – recenzja dodatków. Brutalne zakończenie krwawej historii
Następny artykułTego jeszcze nie było. Mamy mistrza Polski w tenisie stołowym