Dziś przychodzę do was z recką nie jednej, a aż dwóch książek traktujących o najsłynniejszym seryjnym mordercy ever, czyli Tedzie Bundym. Pierwsza nosi tytuł “Rozmowy z mordercą”, druga “Ostatni żywy świadek”, a obie są autorstwa amerykańskich dziennikarzy Stephena G. Michauda oraz Hugh Ayneswortha.
Wiem co teraz myślicie. Jakiś czasem temu na Netflixie pojawił się dokument o Tedzie, niewiele później do kina wszedł film, w którym w rolę Bundy’ego wcielił się Zac Efron, do tego mamy serial “Mindhunter” i jeszcze Taranito umieścił w swojej najnowszej produkcji Rafała Zawieruchę Charlesa Mansona, co sprawia, że zrobiła się dobra koniunktura na psycholi i seryjnych morderców. Nie dziwne więc, że wielu autorów próbuje podczepić się pod ten pociąg z forsą i uciułać kilka groszy dla siebie, co nie? Otóż mylicie się. Książki o których mówię były pierwsze (zostały wydane w USA w 1983 i 1989 roku) i to właśnie na nich bazują filmy i seriale. True story.
Było tak
Kiedy Ted Bundy miał już na koncie dwa wyroki skazujące go na krzesło elektryczne i czekał na proces numer trzy, zażyczył sobie, aby dziennikarze spisali jego historię. Wskazał nawet konkretne nazwisko Stephena Michauda, którego artykuły znał i cenił. Michaud zaangażował w sprawę swojego mentora z czasów studiów, Hugh Ayneswortha i tym sposobem obaj panowie przez kilka miesięcy spotykali się z Bundym w celi śmierci, aby przelać na papier jego makabryczną historię.
Patowa sytuacja
Początki były trudne, gdyż dziennikarze wychodzili z założenia, że jeśli Bundy naprawdę jest niewinny (a tak utrzymywał aż do dnia egzekucji), to dołożą wszelkich starań, aby dogłębnie zweryfikować wszystkie fakty i znaleźć cokolwiek, co mogłoby dać podstawy do uniewinnienia. Tymczasem Bundy miał na to wywalone. Był narcyzem łaknącym uwagi oraz podziwu, w związku z czym planował narzucić autorom własną, mocno wybielającą go narrację, która nijak nie pokrywała się z faktami, ale zrobiłaby z niego męczennika i bohatera.
Dziennikarze nie chcieli na to przystać, więc sytuacja zrobiła się patowa i wyglądało na to, że “ze spowiedzi” nic nie wyjdzie. W zasadzie już mieli pakować graty i wracać do domu, jednak na koniec pokusili się o mały fortel. Mianowicie powiedzieli tak: “Ted wiemy, że jesteś niewinny, ale może byś spróbował wcielić się w rolę prawdziwego mordercy i pospekulował co zrobiłbyś na jego miejscu?”. To był przełom. Bundy bardzo chętnie wszedł w taki układ i zaczął opowiadać z perspektywy trzeciej osoby, jakie motywacje “mogły” kierować zabójcą i jak “mógł” wyglądać hipotetyczny przebieg wydarzeń. Tym sposobem powstały setki godzin nagrań, które co prawda nie nadawały się na dowód w sądzie, wszak nie było na nich jednoznacznego przyznania się do winy, ale pomogły wyjaśnić zagadkowe do tej pory wątki poszczególnych śledztw oraz poznać metody działania Bundy’ego.
Po połączeniu wszystkich kropek, udało się odtworzyć całą historię. A była to historia, której nawet Patryk Vega by nie wymyślił. Szczerze mówiąc mam do niej mocno ambiwalentny stosunek. Z jednej strony jestem nią zafascynowany i nadal nie mogę uwierzyć, że w sprawie następowały aż tak nieprawdopodobne zwroty akcji, z drugiej czuję niesmak i pogardę, bo jakby nie patrzeć Bundy był ponadprzeciętnym zwyrolem. Udowodniono mu 30 zabójstw, chociaż niektóre teorie mówią, że mogło być ich nawet 100.
TL;DR, czyli Too Long Didn’t Read
Pokrótce historia wygląda tak, że w latach ’70 w USA zaczęły znikać młode, atrakcyjne kobiety. Najpierw w Waszyngtonie i Oregonie, następnie w Idahoo, Utah i Kolorado, aż w końcu na Florydzie. Początkowo policja nie potrafiła dostrzec w tych sprawach wspólnego modus operandi, więc nawet nie zdawała sobie sprawy, że detektywi z poszczególnych stanów szukają tego samego człowieka. Ponadto śledczy dysponowali ograniczonymi możliwościami technicznymi, np. nikt jeszcze nie słyszał o badaniach DNA, a możliwości komputerów kończyły się na partyjce w sapera, co też nie ułatwiało sprawy. Niemniej jednak z czasem pojawiali się kolejni świadkowie i małymi kroczkami krąg podejrzanych zaczął się zawężać. Opinia publiczna przeżyła wielki szok, kiedy wyszło na jaw, że za zbrodniami prawdopodobnie stoi młody, przystojny i elokwentny student prawa. Nie tak sobie wyobrażano brutalnego mordercę, który niejednokrotnie dekapitował głowy swoich ofiar, po czym trzymał je na chacie u teściów.
“Ludzie myślą, że przestępcy to garbate, zezowate potwory, prześlizgujące się gdzieś w mroku i pozostawiające za sobą śluzowate ślady. A jednak są oni istotami ludzkimi” Bob Dekle, oskarżyciel Bundego.
Zainteresowanie sprawą Bundy’ego było tak wielkie, że stacje telewizyjne zdecydowały się transmitować na żywo jego proces. Był to pierwszy taki przypadek w historii USA. Wizerunek Teda trafił na koszulki, czapki i kubeczki, a on sam stał się kimś w rodzaju celebryty. Dorobił się nawet gromadki grupies, które nie tylko przesyłały mu setki listów z propozycjami matrymonialnymi, ale osobiście stawiały na każdej rozprawie. Ted w pełni świadomie podsycał te emocje medialnymi szopkami, w których niezmiennie stawiał się w roli ofiary systemu. Do tego kilka razy podejmował udane próby ucieczki. Raz wyskoczył z wysokości sześciu metrów przez okno w sądzie, innym razem zagłodził się do wagi 65-kilogramów, po czym czmychnął przez niewielki otwór w suficie swoje celi. Gdyby tego było mało, wziął ślub na sali sądowej i to podczas rozprawy, na której został skazany na karę śmierci. Takich frapujących wątków jest multum, ale o tym musicie przeczytaj już sami.
Dlaczego wyszły aż dwie książki?
Pierwsza, czyli to transkrypcja rozmów, które Bundy odbył z dziennikarzami w celi śmierci. Dostajemy tutaj nie tylko zeznania Teda na temat zabójstw, ale też sporo pobocznych “anegdotek” z jego życia. Natomiast jest pełną historią przestępczej działalności Bundy’ego, ułożoną chronologicznie oraz wzbogaconą o wypowiedzi śledczych i świadków, relacje z procesów i okoliczności wszystkich zbrodni. Polecam obie, bo każda wnosi coś innego, jednak jeśli chcielibyście przeczytać tylko jedną, to zdecydowanie zalecam zacząć od . Na ten moment jest to najlepsza książka, jaką przeczytałem w 2019. Wykręciła mi mózg na lewą stronę.
Drugie pytanie brzmi, czy jest sens sięgać po te lektury, jeśli widziało się film i dokument na Netflixie?
Jak najbardziej jest. Zarówno film i serial podają poszczególne fakty w pigułce, skupiając się głównie na osobie Teda i tylko lekko muskając ofiary, śledczych, prawników oraz wiele pobocznych wątków, które potrafią rzucić zupełnie nowe światło na sprawę. Dopiero książki dają pełen obraz i wierzcie mi, jest on o wiele bardziej wstrząsający niż widzieliśmy na ekranie. Propsuję oba tytuły.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS