O interwencję w sprawie 77-latki poprosił “Wyborczą” wnuk kobiety. Jak informuje, kobieta miała wystawione skierowanie do oddziału kardiologii Szpitala Wojskowego w Lublinie. Zgodnie z nim powinna stawić się w szpitalu w niedzielę 14 marca o godz. 10. I tu zaczynają się schody.
Przyjęcie do Szpitala Wojskowego. Test po godz. 10, wynik przed 19
Ponieważ 77-latka mieszka około 60 kilometrów od Lublina, pojechał po nią wnuk. Przywiózł kobietę na miejsce i oboje skierowali się do izby przyjęć. W kontenerach znajdujących się w pobliżu miały być pobrane próbki na obecność wirusa Sars-Cov-2. Ale kontenery były zamknięte. Poszli więc do budynku szpitala, gdzie w końcu udało się znaleźć pielęgniarkę. – Wzięła skierowanie i kazała czekać na zewnątrz. Wróciła po jakimś czasie, wypełniła ankietę, zmierzyła temperaturę i powiedziała, że zostaną pobrane próbki – relacjonuje Marcin Szymczuk, wnuk kobiety.
Jak dodaje, po pobraniu próbek do testu na obecność koronawirusa dowiedzieli się, że czas oczekiwania na wynik to… cztery godziny. – Moja babcia jest leciwa i słabego już zdrowia. Cztery godziny na plastikowym krzesełku to dla niej zdecydowanie za długo. Ale pielęgniarka mówi, że od teraz jest pod ich opieką i musi tu czekać. W dodatku to i tak superwarunki, bo poczekalnia jest w namiocie na zewnątrz. Zabrałem babcię do siebie, mówiąc, że zadzwonię o godzinie 14, gdy miały być wyniki testu – opowiada pan Marcin.
Godziny mijały, a wyników testu nie było. Dopiero o godzinie 18.40 nasz czytelnik dowiedział się, że test dał negatywny wynik, a co za tym idzie, babcia zostanie przyjęta do szpitala. Pan Marcin zauważa, że jego babcia i tak miała szczęście, bo mogła zaczekać w jego mieszkaniu. Tymczasem inni pacjenci takiego szczęścia mogą nie mieć. – W związku z tym będą musieli siedzieć kilka godzin na niewygodnym plastikowym krześle. Moja babcia by tego nie wytrzymała, bo ma problemy z żylakami. A dodatkowo nie miała ze sobą nawet nic do jedzenia – tłumaczy mężczyzna. I pyta: – Dlaczego szpital nie informuje, że czas oczekiwania na wynik testu jest tak długi i czy nie lepiej umawiać pacjentów na przyjęcie dzień po teście? Co mają zrobić osoby, które nie są z Lublina i korzystając z transportu publicznego, znajdą się w takiej sytuacji? Dlaczego pacjenci muszą spędzać cały dzień na oczekiwaniu na przyjęcie? Czy tak powinno być?
Komendant Szpitala Wojskowego: Nie odnotowano takiego zdarzenia
Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do dyrekcji Szpitala Wojskowego w Lublinie. Odpowiedź jest dość zaskakująca. Komendant placówki pisze, żeby pacjentka skontaktowała się bezpośrednio ze szpitalem “w celu wyjaśnienia okoliczności sprawy lub wykluczenia pomyłki, ponieważ 14 marca nie odnotowano opisanego przez Panią zdarzenia” – czytamy w odpowiedzi podpisanej przez komendanta szpitala Aleksandra Michalskiego.
Jak dodaje szef placówki, testy na obecność koronawirusa są wykonywane w związku z zagrożeniem epidemicznym w związku z dbałością o stan zdrowia pacjentów przebywających na oddziałach szpitalnych. “Wykonujemy testy PCR lub antygenowe. W przypadku przyjęć planowych czas oczekiwania na test PCR to 3-6 godz., wynika on z uwarunkowań technicznych wykorzystywanych analizatorów. Natomiast w przypadku przyjęć w trybie ostrym konieczna pomoc udzielana jest niezwłocznie, a test wykonywany jest w czasie 1 godz.” – zauważa komendant.
Jednak zaznacza też, że pacjenci wcale nie są zmuszeni do długiego oczekiwania i test mogą wykonać sami. Można “przyjść z wynikiem negatywnym na izbę przyjęć lub wykonać wymaz oraz test w szpitalu dzień wcześniej przed planowym przyjęciem” – tłumaczy komendant.
Z udzielonej przez szefa szpitala wojskowego odpowiedzi nie wynika też, aby w najbliższym czasie miały nastąpić jakiekolwiek zmiany w procedurze przyjęć. Nie wiadomo też, dlaczego pacjentka zamiast wspomnianych 3-6 godzin na wynik testu czekała blisko dziewięć godzin.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS