Dwa tygodnie temu popełniłem wpis na blogasku, w którym tłumaczyłem jak to się stało, że . Puenta szła tak: “(…) i tym sposobem kupiliśmy 200-metrową chatę w cenie 60-metrowego mieszkania w stolicy. How cool is that?”.
I właśnie do tego zdania chciałbym się dzisiaj odnieść, żeby czasem ktoś nie pomyślał, że to takie proste, ot zabuli się za chałupę, tyle co w ogłoszeniu, wstawi meble i cyk, gotowe, można mieszkać.
Nic z tych rzeczy. Pomiędzy kupnem domu, a “cyk, gotowe” jest ukryte dobre kilkadziesiąt tysięcy złotych i to nawet przy założeniu, że masz zdolności adaptacyjne karalucha i przez kilka pierwszych miesięcy jesteś w stanie spać na dmuchanym materacu, sikać w wucecie bez drzwi i prać w rzece. Nope, nie mówię tutaj o klasycznej wykończeniówce w postaci położenia podłóg, pomalowaniu ścian, czy zakupie łóżka i lodówki, bo o takich rzeczach wiadomo od początku. Mam na myśli znacznie poważniejsze tematy, czyli adaptację budynku i posesji oraz myślenie przyszłościowe (co będę chciał zrobić, jeśli jakiśm cudem będę przy forsie). Wiele osób wychodzi z założenia, że takie rzeczy można zostawić na kiedyś i nie wlicza ich w koszty pt. “Tu i teraz”, tymczasem to jak najbardziej jest tu i teraz. Niestety.
Pozwólcie, że zobrazuje wam te ukryte koszty na własnym przykładzie. Jak wiecie nie “bawiliśmy się” w samodzielną budowę domu, bo to by nas totalnie zabiło. Nie mamy zielonego pojęcia o budowlance, więc nawet z pomocą jutuba trwałoby to w nieskończoność, a po wszystkim zapewne rozkraczyło niczym polskie drużyny w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Nie znamy ludzi, którym moglibyśmy powierzyć budowę bez strachu, że coś spartolą, albo nas przekręcą i co również bardzo istotne, nie mamy czasu, żeby jeździć po urzędach i załatwiać różne dziwne pozwolenia, których lista nigdy się nie kończy. Żeby sobie oszczędzić tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczy, poszliśmy na skróty i kupiliśmy gotowca w stanie deweloperskim. Nie znaczy to jednak, że wcześniej nie musieliśmy podejmować trudnych decyzji finansowych.
Pierwsza rzecz, z którą się zderzyliśmy było ocieplenie. Dom jest z poddaszem, które przerobiliśmy na użytkowe. Z góry wiedzieliśmy, że w tym roku nie będzie kasy, żeby zrobić z nim coś sensownego, więc próbowaliśmy sobie wmówić, że ocieplenie też można pominąć -> “Oj tam oj tam, właz przykryje się dechą, na to rolka wełny i nara, czekamy na lepsze czasy”. Niestety to bullshit. Ocieplenie to jest coś, od czego się nie ucieknie, a im dłużej się z tym zwleka, tym droższy będzie to biznes. Choćby dlatego, że przy prowizorce ciepło ucieka szybciej niż pijany kierowca z miejsca wypadku, co z kolei odbija się na wyższym rachunku za ogrzewanie… a ponoć czeka nas najbardziej sroga zima od 30 lat. No i tak zapadła pierwsza poważna decyzja -> piankujemy poddasze już teraz. Bye bye 9 tysi.
Skoro już zahaczyliśmy o temat ogrzewania, to nie mogę nie wspomnieć o kotle gazowym. Jego koszt zależnie od preferencji to kilka-kilkanaście tysięcy, a do tego dochodzi robocizna hydraulika, który musi go legitnie podłączyć, następnie wchodzi serwisant, bo bez jego pieczątki operacja się nie uda, a jeszcze wcześniej trzeba było zabulić za przyłącze gazu miejskiego. Wszystko na już (10 koła to minimum za taką imprezę).
Jedziemy dalej — elektryk. Jego usługi mieliśmy wliczone w cenę domu, aczkolwiek ograniczyły się ściśle do wykonania rzeczy opisanych w projekcie. Dla nas to było za mało i zażyczyliśmy sobie więcej klasycznych gniazdek , do tego gniazdka usb, floorboxy, sterowanie podłogówką z każdego pomieszczenia, a myśląc przyszłościowo, zleciliśmy jeszcze wyjścia na alarm, monitoring, dodatkowe zewnętrze oświetlenie, klimę, etc. Suma idzie w tysiące, a jak komuś zamarzy się smart dom a’la Bill Gates z fotowoltaiką i sterowaniem tabletem, to w dziesiątki tysięcy. Tu znowu pojawia się dylemat w stylu -> jeśli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię nigdy, bo to by wiązało się z patroszeniem ścian i przeciąganiem kilometrów kabli.
Przejdźmy do kosztów ogarnięcia posesji. Zaczęło się od zamówienia kilku wywrotek ziemi, żeby wyrównać działkę (+ kilkaset złotych). Niby nie jest to priorytet, ale biorąc pod uwagę, że deweloper zaczynał już stawiać ogrodzenie, był to najlepszy moment. Później trzeba by było dymać z taczkami. A jak już wjechała ziemia, to stwierdziłem, że posieję trawę. Sąsiad nie posiał i teraz ma na działce pole barszczu Sosnowskiego. Żeby to ogarnąć, będzie musiał ryć chwasty z korzeniami. Ironicznie lenistwo zmotywowało mnie do pracy. Niby trawa to pikuś, ale jak się zliczy wory z nasionami, nawóz, torf, narzędzia, węże i przejściówki, to 2 koła pęka na lajcie.
Opaska z kostki i taras. Kolejna rzecz, która jest w cenie, ale jeśli chcesz ją powiększyć względem projektu, dopłacasz z własnej kieszeni. My chcieliśmy. Skoro ekipa była już na miejscu, to rozsądnie jest ich wykorzystać niż ściągać w przyszłości jeszcze raz i oni wtedy powiedzą: “Panie dla takiego marnego zlecenia to mi się z domu nie opłaca wychodzić” (+ kilka tysi).
Szambo. Jest w cenie domu, ale zrobienie wyjścia poza terenem posesji, to już była nasza fanaberia i trzeba było płacić extra. Profit? Jak przyjedzie szambiara, to sobie poradzi bez naszego udziału. Ponad projekt zleciliśmy jeszcze dwie studzienki odpływowe, co by nie mieć na działce pola ryżowego przy większych deszczach (+ kilka stów).
To są rzeczy, o których często nie myśli się priorytetowo, ale zdecydowanie rozsądniej zrobić je od razu. Im później tym drożej i więcej komplikacji. Oczywiście da się popłynąć znacznie grubiej. W pewnym momencie nasz budżet przeciekał bardziej niż Titanic po zderzeniu z górą lodówą, przez co uciekła nam szansa na montaż rolet zewnętrznych pod tynkami. Niby zawsze można je zrobić na elewacji, ale wtedy dom nie wygląda już tak sexi #TrochęBól. Odpuściliśmy również instalację automatycznego systemu nawadniania. No niestety nie było kasiory, więc teraz będę musiał biegać z wężem jak plebs ;), a jak mi się kiedyś jednak zachce takiego luksusu, to trzeba będzie zaorać moją słitaśną trawę, chlip chlip.
Zliczając powyższe, możemy śmiało uznać, że pomiędzy kupnem domu, a “cyk, gotowe” skrywa się od 50 tysięcy (wersja oszczędnościowa) do plus nieskończoności (wersja wyuzdana) i jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że trzeba będzie je pokryć z wkładu własnego, bo pierwsze primo, wiele tych płatności odbywa się jeszcze przed uruchomieniem kredytu, drugie primo, bank i tak mógłby nie chcieć tego sfinansować, wszak nie są to parametry, które bierze pod uwagę przy wycenie nieruchomości. Podsumowując, kupno domu to pułapka i nieustanna sztuka wyboru -> zrobić to dobrze, czy zrobić to jakoś? “Jakoś” ma odroczony termin płatności, ale koniec końców wyjdzie drożej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS