Sobotni konkurs Pucharu Świata w Planicy zapowiadał się na niezwykle udany. Od rana nad doliną świeciło słońce i wydawało się, że ostatnia drużynówka w sezonie zostanie rozegrana w rewelacyjnych warunkach. Pojawił się lekki i stabilny wiatr pod narty i można się było spodziewać bardzo dalekich skoków. Nic bardziej mylnego.
W pierwszej serii pojawiły się dwa skoki w okolice 220 metrów i decyzja jury była natychmiastowa. Obniżenie belki startowej o dwie pozycje. Tylko że do linii HS brakowało jeszcze wiele metrów, a po chwili wiatr się odwrócił i Pius Paschke skoczył już tylko 204 metry. Chwilę później Piotr Żyła poleciał tylko 207,5 metra. Polak był tak zły, że nie wykonał nawet telemarku, co to akurat nie było najlepszą informacją dla trenerów, bo nasza drużyna straciła tutaj kilka ważnych punktów.
Niemcy wycofali się z zawodów! Otwarta wojna z FIS-em
Niestety, z każdym kolejną minutą konkurs był coraz bardziej rwany. A prawdziwa kulminacja nastąpiła w drugiej grupie tuż przed skokiem Mariusa Lindvika. Norweski skoczek na belkę wchodził aż pięć razy, a od momentu pierwszego wejścia na belkę do skoku minęło aż 18 minut! A sam skok też mógł przyprawić kibiców o szybsze bicie serca, bo Norweg stracił równowagę w powietrzu zaraz po wyjściu z progu, a chyba wszyscy doskonale wiedzą, co wydarzyło się kilka dni temu z Danielem Andre Tande, który w sobotę jest wybudzany ze śpiączki farmakologicznej. Norweg poleciał zaledwie 177 metrów, a chwilę później FIS przerwał konkurs na zdecydowanie dłużej. Najpierw restart miał nastąpić o 11.10, ale przesunięto go później na 11.25.
Około godziny 11.15 niemiecki dziennikarz Luis Holuch poinformował, że Niemcy wycofali się z rywalizacji. – Nie wyślemy na górę naszych skoczków w takich warunkach, to zbyt niebezpieczne. Nie spodziewamy się zmiany warunków, gdy rywalizacja będzie wznowiona o 11:25. Nie chcemy ryzykować – mówił Stefan Horngacher w ZDF.
Gromy na jury zawodów
– Jesteśmy zirytowani tym, jak działa jury. Nie było dobrze. Widać co stało się w powietrzu z Lindvikiem. Nasza decyzja będzie taka sama, jak Niemców, jeśli warunki będą takie same – powiedział Aleksander Stoeckl o godzinie 11.20. Trener Norwegów dodał, że chcieli wymóc na jury powtórzenie skoku Mariusa Lindvika, ale jury nie zgodziło się na taki krok. – To dzięki nam trenerom nastąpiła ta przerwa, a było niebezpiecznie – dodawał trener Norwegów.
Wybuchowej reakcji Stoeckla nie ma co się dziwić. Jeden z liderów jego kadry leży w szpitalu z poważnymi obrażeniami, a drugi skoczek Marius Lindvik niemal walczył o życie w powietrzu. Absurdalne wydarzenia z Planicy mogą jednak cieszyć, bo pierwszy raz od dawna trenerzy największych drużyn tak jawnie postawili się w FIS-owi i nie chcieli dopuścić do skoków w bardzo niebezpiecznych warunkach. Niestety, Jury jak gdyby nigdy nic wznowiło rywalizację o godzinie 11.25, ale swoje skoki oddało zaledwie kilku skoczków. Niestety, po chwili warunki znowu się pogorszyły i Borek Sedlak poinformował Sandro Pertile przez radio, że wiatr nie pozwala na dalsze rozegranie zawodów.
Ten konkurs na pewno przejdzie do historii skoków, bo rzadko zdarza się tak mocna reakcja ze strony drużyn. Ostatni raz tak mocna sytuacja wydarzyła się w Zakopanem w 2014 roku, gdy w czasie bardzo trudnego konkursu ówczesny trener Austriaków Alexander Pointner w świetle kamer wręcz pokłócił się z Walterem Hoferem. Rok wcześniej w bardzo loteryjnym konkursie Anders Bardal i Gregor Schlierenzauer wycofali się z rywalizacji w Klingenthal, a zawody wygrał Krzysztof Biegun.
Niestety, dla FIS-u jest to kolejna prawdziwa katastrofa wizerunkowa. Nowy dyrektor Pucharu Świata w tym sezonie pokazał, że ma bardzo duży problem z podejmowaniem decyzji. Niestety, tak było też tym razem, bo choć trenerzy drżeli o zdrowie swoich zawodników, to FIS chciał przeprowadzić jedną serię. Najlepiej zresztą podsumowuje to wypowiedz Pertile dla TVP Sport – Chcieliśmy przeprowadzić tę serię skoków. Niestety warunki nie były dobre, dlatego zdecydowaliśmy się na zakończenie rywalizacji. Bezpieczeństwo zawodników jest naszym priotytetem – mówił. Choć te słowa po takim konkursie brzmią co najmniej dziwnie.
Dlaczego FIS walczył o przeprowadzenie jednej serii?
Według naszych informacji przerwanie zawodów w trakcie pierwszej serii oznacza prawdopodobnie ogromne problemy finansowe dla organizatorów. Umowy w Pucharze Świata są skonstruowane w ten sposób, że konkurs uznaje się za przeprowadzony, jeśli dochodzi do dekoracji zawodników. Jeśli konkurs zostałby zakończony wcześniej, to organizatorzy nie dostaliby prawdopodobnie pieniędzy z praw do transmisji, mogliby mieć również olbrzymi problemem z uzyskaniem pieniędzy od sponsorów. A przecież wszystkie koszty zostały już poniesione. Organizatorzy zapłacili za przygotowanie skoczni, zapłacili za hotele dla ekip, diety i ponieśli inne koszty. Gdyby nie pandemia to część strat można by zrównoważyć ze sprzedaży biletów na imprezę. Teraz kibiców jednak nie było, więc FIS chciał pomóc lokalnemu komitetowi. Dodatkowo chodzi również o możliwość przyznania nagrody w turnieju Planica Seven, a żeby przyznać taką nagrodę, muszą być zorganizowane cztery serie skoków.
Właśnie dlatego FIS chce w niedzielę przeprowadzić aż dwa konkursy. Plan jest taki, żeby w niedzielę o godzinie 9 przeprowadzić jednoseryjny konkurs drużynowy w miejsce serii próbnej przed konkursem indywidualnym. Po tych zawodach odbyłby się konkurs indywidualny, w którym wystartowałaby trzydziestka najlepszych skoczków w sezonie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS