Piękne słowa na temat solidarności padły na konferencji premiera i ministra zdrowia, gdy ogłaszali w czwartek kolejny lockdown. Ile już razy wcześniej o tej solidarności w czasie pandemii z ich ust słyszałem.
Myślę sobie niestety z goryczą o tej solidarności. O solidarności np. nas, znanych mi rodziców dzieci żłobkowych i przedszkolnych. I o tym, że ta solidarność słono nas kosztuje.
Niestety myślę o tych znajomych i nieznajomych znudzonych pandemią, którzy chodzą w miasto na imprezy za zamkniętymi drzwiami albo jeżdżą grupami – pod pretekstem niby szkoleń – i korzystają z najbardziej wyszukanych grupowych sportowych aktywności, dla większości zakazanych.
My z dziećmi siedzimy po domach. Nie, nie tylko dlatego, że są małe i pewnie trudno byłoby z nimi zaszaleć na nielegalnej imprezie. Siedzimy z nimi w domu, bo tak trzeba, gdy brytyjski wirus szaleje.
Odbieramy dzieci z przedszkola czy żłobka bez słowa protestu, urywając się z pracy, gdy tylko któreś za głośno kichnie albo pociągnie nosem – bo wtedy zatrwożona opiekunka natychmiast wisi na telefonie i prosi, żeby przyjechać zabrać dziecko, które może roznosić jakąś chorobę. Pokornie zabieramy.
W tym czasie widzę w sieci znajomych i nieznajomych, którzy jadą grupowo na weekend ponurkować, poszusować, towarzysko się rozerwać. I zamieszczają potem relację na Facebooku, zapominając, że tym samym informują, jak wysoki rachunek wystawiają nam za koszty swojej nieodpowiedzialności. Bo nieprzestrzeganie obostrzeń przynosi coraz więcej zachorowań i coraz surowsze lockdowny. Dla wszystkich.
Z jednej strony widzę, że większość nie pogrywa z epidemią. Z drugiej tych, którzy to robią, wcale nie jest mało. Zasadniczo nikomu wolności nie bronię. Ale kiedy znów usłyszałem premiera wzywającego do solidarności i zrozumienia kolejnych obostrzeń, to znów natychmiast pomyślałem o tych, którzy w sytuacji szczytu pandemii tę solidarność mają gdzieś. Kiedy jest rekord zakażeń, nadal snują plany wyjazdów i rozrywek. Nie są w stanie wysiedzieć w domu ani nawet we własnym mieście. Halo, tu Ziemia! Nie mamy 35 zakażeń dziennie, ale 35 tysięcy!
My, którzy rozumiemy wyjątkowość sytuacji, musimy siedzieć w domu, jeśli wychodzimy, zachowywać dystans, nosić maski, aby wirus się nie rozprzestrzeniał. Inni, mając te wszystkie zasady gdzieś, będą go roznosić po mieście, a nawet rozwozić po Polsce i świecie.
Do luftu z taką solidarnością. Nie, po prostu nie chcę, żeby solidarność była wybiórcza.
O kościołach nawet nie wspomnę. Wczoraj w mojej parafii odbyły się dwa wieczorne nabożeństwa. Jedno po drugim. Cały parking zastawiony był samochodami do godz. 21. Niech pan minister nie mówi więc o umowie z biskupami, tylko dostawia nowe łóżka – może właśnie w kościołach – by ratować chorych, dla których nie ma już miejsca w szpitalach. A do każdego łóżka przydzieli księdza z ostatnią posługą zamiast respiratora.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS