Mają oczywiście rację krytycy literaccy żegnający Adama Zagajewskiego, gdy piszą, że jego poezję charakteryzował tzw. styl wysoki. Poeta Krzysztof Siwczyk napisał we wspomnieniu opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej”: „Styl wysoki – będący splotem mowy odświętnej i częstych nawiązań do wielkich dzieł kultury śródziemnomorskiej – nie przyniósł mu splendoru wśród młodzieży literackiej, która weszła do literatury już po przemianach 1989 r.”. Ale też zaznaczył: „jego język poetycki zaczął się zmieniać”.
Czy faktycznie znamy jego wiersze?
Można, a nawet trzeba tu dodać: ten język zmieniał się kilkukrotnie na przestrzeni lat, innym blaskiem skrzył się i mienił w debiutanckim tomie, innym w ostatnich książkach. Wbrew głosom krytycznym, twórczość poety nie była i nie będzie tak prosta do zaszufladkowania. A że niektórzy młodzi twórcy Adama krytykowali? Każde następne pokolenie poetów jednocześnie czerpie z twórczości poprzedników, jak i krytycznie się jej przygląda, niekiedy do niej nawiązuje, niekiedy odrzuca. Znam wielu młodych twórców, którzy twórczość Zagajewskiego cenili.
Pytanie zasadnicze brzmi: czy faktycznie znamy jego wiersze? Czy możemy wskazać swój ulubiony? Tomy i wybory jego wierszy znajdziemy na półkach domowych biblioteczek? Przepraszam, tylko pytam; nienachalnie i nieśmiało.
Ja lubię wiersze Adama, nie przeszkadza mi styl wysoki niektórych z nich. W wielu wierszach Adama dostrzegam czułą ironię, inteligentne i niebanalne poczucie humoru.
Chciałbym więc zachęcić Państwa do podróży w ten liryczny, piękny i nieoczywisty świat. Za zgodę na przedruk wierszy dziękuję Krystynie i Ryszardowi Krynickim, właścicielom wydawnictwa a5, oddanym przyjaciołom poety, dzięki którym w ostatnich latach mogliśmy sięgać po jego nowe tomy.
Filozofowie
Przestańcie nas oszukiwać filozofowie
praca nie jest radością człowiek nie jest najwyższym celem
praca jest potem śmiertelnym Boże kiedy wracam do domu
chciałbym spać lecz sen jest tylko pasem transmisyjnym
który podaje mnie następnemu dniu a słońce to fałszywa
moneta rano rozdziera moje powieki zrośnięte jak przed
narodzinami moje ręce to dwoje gastarbeiterów i nawet
łzy nie należą do mnie biorą udział w życiu publicznym
jak mówcy ze spierzchniętymi wargami i sercem które
zrosło się z mózgiem
Praca nie jest radością lecz bólem nieuleczalnym
jak choroba otwartego sumienia jak nowe osiedla
przez które w wysokich skórzanych butach
przechodzi obywatel wiatr
(z tomu „Sklepy mięsne”, 1975 r.)
***
Figi
Figi są słodkie, lecz nie trwają długo.
W transporcie szybko marnieją,
mówi właściciel sklepiku.
Jak pocałunki, dodaje jego żona,
zgarbiona staruszka o wesołych oczach.
(z tomu „Prawdziwe życie”, 2019 r.)
***
Antologia
Wieczorem czytałem antologię.
Za oknem pasły się szkarłatne obłoki.
Miniony dzień znikał w muzeum.
A ty – kim jesteś?
Nie wiem. Nie wiedziałem,
czy byłem urodzony do radości?
Do smutku? Do długiego czekania?
W czystym powietrzu zmierzchu
Czytałem antologię.
Dawni poeci żyli we mnie, śpiewali.
(z tomu „Ziemia ognista”, 1994 r.)
***
Obrona poezji
Tak, obrona poezji i wysoki styl, etc.,
Ale także letni wieczór w małym miasteczku,
gdy pachną ogrody a koty spokojnie siedzą
przed domami, jak chińscy filozofowie.
(z tomu „Anteny”, 2005 r.)
***
Traktat o pustce
W księgarni znalazłem się przypadkowo tuż obok sekcji Tao,
a dokładnie rzecz biorąc, obok Traktatu o Pustce.
Poczułem się uszczęśliwiony, ponieważ tego dnia byłem doskonale pusty.
Cóż to za spotkanie – jakże rzadkie – pacjent znajduje lekarza, lekarz milczy.
(z tomu „Pragnienie”, 1999 r.)
***
Prawda
Wstań otwórz drzwi rozwiąż te sznury
wyplącz się z sieci nerwów
jesteś Jonaszem który trawi wieloryba
Odmów podania ręki temu człowiekowi
wyprostuj się osusz tampon języka
wyjdź z tego kokonu rozgarnij te błony
zaczerpnij najgłębsze warstwy powietrza
i powoli pamiętając o regułach składni
powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce
trzymasz miłość a w prawej nienawiść
(z tomu „Komunikat”, 1972 r.)
***
O mojej matce
O mojej matce nie umiałbym nic powiedzieć –
jak powtarzała, będziesz kiedyś żałował,
gdy mnie już nie będzie, i jak nie wierzyłem
ani w „już”, ani w „nie będzie”,
jak lubiłem patrzeć, kiedy czytała modną powieść,
zaglądając od razu ostatniego rozdziału,
jak w kuchni, uważając, że to nie jest dla niej
odpowiednie miejsce, przyrządza niedzielną kawę,
albo, jeszcze gorzej, filety z dorsza,
jak czeka na przyjście gości i patrzy w lustro,
robiąc tę minę, która skutecznie chroniła ją przed
zobaczeniem siebie naprawdę (co, zdaje się,
odziedziczyłem po niej, jak i kilka innych słabości),
jak potem swobodnie rozprawia o rzeczach,
które nie były jej forte, i jak ja jej niemądrze
dokuczałem, tak jak wtedy, kiedy ona
porównała siebie do Beethovena, głuchnącego,
a ja powiedziałem, okrutnie, ale wiesz, on
miał talent, i jak wszystko mi wybaczała
i jak ja to pamiętam, i jak leciałem z Houston
na jej pogrzeb i w samolocie wyświetlano
komedię i jak płakałem ze śmiechu
i z żalu, i jak nic nie umiałem powiedzieć,
i wciąż nie umiem.
(z tomu „Asymetria”, 2014 r.)
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS