Choć w czasie czwartkowego meczu przewodnim motywem w mediach społecznościowych była uśmiechnięta twarz Jerzego Brzęczka z podpisem w stylu: “jakże mi niezmiernie przykro”, to jednak nie byłbym tak prędki w przywracaniu racji poprzedniemu selekcjonerowi. Choć Polacy tracili w Budapeszcie bramki po głupich i prostych błędach, to jednak wyszarpali remis dzięki trafnym zmianom Paulo Sousy i jego pomysłowi na grę reprezentacji.
Statystyki Polaków zupełnie inne niż za kadencji Brzęczka
A że to był pomysł zupełnie inne niż za Brzęczka, to widać było na boisku i po statystykach.
Pierwsze co rzuca się w oczy to przede wszystkim bardzo wysoki procent posiadania piłki – 65 procent. Za kadencji Brzęczka podobne liczby w meczach eliminacji Euro 2020 – te wydają najbardziej miarodajne przy porównaniu, bo rywale byli w większości zbliżeni poziomem do Węgrów – kadra “wykręciła” jedynie w meczach z najsłabszą w grupie Łotwą. Oba mecze z drużyną, która zajęła ostatnie miejsce, Polacy wygrali – u siebie 2:0, a na wyjeździe 3:0.
65 procent posiadania piłki Polacy mieli też w wyjazdowym meczu ze Słowenią, który przegrali 0:2. To był podobny mecz jak ten w Budapeszcie. Polacy, którzy zaczynali mecz w roli faworyta, stracili gola w pierwszej połowie, a potem bili głową w mur bez pomysłu, jak rozmontować szczelną obronę rywali. Warto tu jeszcze dodać, że teoretyczni Słowenia była wtedy słabszym rywalem niż Węgrzy, którzy zajmują 40. miejsce w rankingu FIFA. Wtedy Słoweńcy byli na pozycji 63.
Paulo Sousa dał Polsce szanse na odwrócenie losów meczu
Podstawowa różnica między spotkaniami w Lublanie a tym w Budapeszcie polegała na tym, że Sousa dał drużynie szansę na odrobienie strat trafnymi zmianami i innym stylem gry. W czwartek Polacy – choć przez całą pierwszą połowę nie radzili sobie z pressingiem rywali – oddali więcej strzałów niż w Lublanie (10:7), więcej strzałów celnych (3:1), a przede wszystkim wymienili między sobą o prawie 20 procent więcej podań (603:510), przy lepszej ich celności (84 proc. do 82).
Te dwie ostatnie statystki dają najwięcej powodów do optymizmu. Bo większa liczba podań i lepsza ich skuteczność oznacza, lepszą jakość gry. Polacy grali mniej statycznie niż za poprzednika. Za kadencji Brzęczka lepsze liczby Polacy mieli tylko w jednym spotkaniu ze słabiutką Łotwą (643 i 88 procent). W spotkaniach ze najsilniejszą w grupie Austrią – zakończonych szczęśliwie wyjazdowym zwycięstwem 1:0 i domowym remisem 0:0 – te wartości były bardzo niskie – 339 i 68 procent w Wiedniu oraz 359 i 75 procent w Warszawie. W pierwszym meczu bardzo wysokie oceny za swój występ zebrał Wojciech Szczęsny, a w drugim w zgodnej opinii najlepszy na boisku był Łukasz Fabiański. I właśnie jednej skutecznej interwencji bramkarza zabrakło, by debiut kadry pod wodzą Paulo Sousy był oceniany o niebo lepiej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS