– Szliśmy na śniadanie koło 8:30, a o 9:00 był trening. Trwał on mniej więcej do 12:00. Jak konkretnie wyglądał? Dwie godziny spędzone na siłowni pełne bardzo ciężkiej pracy. Szliśmy następnie na stadion i biegaliśmy przez pół godziny tak, aby tętno nie spadło poniżej 160. Kończyliśmy i po chwili mieliśmy obiad. Nie mieliśmy siły, by wrócić ze stołówki w Spale do naszych pokojów – opowiedział o treningach Raula Lozano atakujący Mariusz Wlazły.
Czy kiedyś poczułeś, że jesteś w Polsce gwiazdą?
Mariusz Wlazły: – Osobiście gwiazdą się nie czuję. Choć nie ukrywam, że spotkało mnie wiele miłych sytuacji, w związku z rozpoznawalnością, którą dała mi gra w siatkówkę.
Wydajesz się niesamowicie prywatną osobą. Cyzelujesz swoją obecność w mediach. Jak poradziłeś sobie z rozpoznawalnością?
– Z biegiem lat najwyższa klasa rozgrywkowa w Polsce się zmieniała. Stawała się coraz bardziej popularna, rozwijał się marketing klubów, a także opieka nad samymi zawodnikami. Za tym szła otoczka medialna. Po sukcesie w Japonii nastąpił „boom” na siatkówkę. Dzięki transmisjom było na nią zapotrzebowanie. Przyszli kibice. Widzieli nas co drugi dzień w telewizji, więc na ulicy również nas rozpoznawali. Wchodząc w ten świat, nie mieliśmy doświadczenia z mediami. Niektóre były bardziej przyjazne, a inne mogły wykorzystywać pewne słowa przeciwko nam. Sam musiałem się nauczyć pracy i życia z dziennikarzami. „Niemy” okres w mojej karierze w tym kontekście chyba był potrzebny ze względu na to, że pewne rzeczy wymknęły się spod kontroli. Dziennikarze dopowiadali sobie różne historie, dlatego uznałem, że muszę to uciąć.
Granie w siatkówkę niesie ze sobą zarówno bardzo fajnie rzeczy, jak i trudniejsze. Bardzo cenię sobie moją prywatność i wiem, że przez to, co robię może ona być nadszarpnięta. Bywało tak, że dostawałem w całym roku dwa, trzy dni wolnego i jechałem na wakacje, by spędzić czas z rodziną. Chciałem się poświęcić wyłącznie jej, ponieważ wiedziałem, że więcej okazji przez kadrę czy klub do tego nie będzie. W momencie kiedy podchodził do mnie człowiek i prosił o zdjęcie, przepraszałem i mówiłem, że chciałbym ten czas spędzić z najbliższymi. Oczywiście często skutkowało to obrazą.
W odniesieniu do kibiców i trudnej strony popularności, najbardziej bolały komentarze po zawieszeniu kariery reprezentacyjnej?
– Decyzja o rozbracie z reprezentacją była wynikiem trudów funkcjonowania w niej. Niejednokrotnie ryzykowaliśmy swoim zdrowiem. W momencie doznania trwałej kontuzji, która eliminowałaby nas z dalszej kariery, w ogóle nie byliśmy zabezpieczeni. Nie da się grać bez uszczerbku na zdrowiu praktycznie przez dwanaście miesięcy w roku. Jesteśmy tylko ludźmi, a nie maszynami. W tamtym momencie, gdyby któremukolwiek z nas stałoby się coś złego, zostalibyśmy bez środków do życia.
Kiedy to zrozumiano i podejście do zawodnika się zmieniło, ze spokojem mogłem wrócić do reprezentacji. Dlaczego? Ponieważ ubezpieczone zostały nasze umowy klubowe. Było to racjonalne rozwiązanie. Dzięki temu mieliśmy środki do tego, by w przypadku kontuzji doprowadzić organizm do pełnego zdrowia. To była dla sportowca wielka sprawa.
Po wicemistrzostwie świata 2006 sytuacja Raula Lozano w kadrze była trudniejsza. Miesiące ciężkich treningów bardzo męczyły. Były one najintensywniejszymi, jakich doświadczyłeś?
– Raul przyszedł do kraju trenować kadrę w ciekawym momencie. Dzięki niemu nasza dyscyplina nabrała rozmachu i się zmieniła. Nie był tyranem, ale pracowaliśmy bardzo ciężko.
Co to oznacza?
– Wstawało się rano na ostatnią chwilę, ponieważ człowiek ledwo żył. Szliśmy na śniadanie koło 8:30, a o 9:00 był trening. Trwał on mniej więcej do 12:00. Jak konkretnie wyglądał? Dwie godziny spędzone na siłowni pełne bardzo ciężkiej pracy. Szliśmy następnie na stadion i biegaliśmy przez pół godziny tak, aby tętno nie spadło poniżej 160. Kończyliśmy i po chwili mieliśmy obiad. Nie mieliśmy siły, by wrócić ze stołówki w Spale do naszych pokojów. Zazwyczaj lądowaliśmy w łóżkach na drzemce, budziliśmy się na ostatnią chwilę i szliśmy na podwieczorek. Po tym znów trening. Trwał do trzech godzin i składał się z wielu ćwiczeń oraz powtórzeń. Nie wytrzymywaliśmy na nogach dłużej niż do 21:00. Tak wyglądał każdy nasz dzień.
Pracowaliśmy dla siebie. Z każdym sprawdzianem meczowym czuliśmy, że jesteśmy lepsi. Nagle Serbia czy Brazylia, które nie były w zasięgu naszych rąk, stawały się do pokonania. Wygrywaliśmy niezależnie od tego jak duże zmęczenie czuliśmy, wychodząc na parkiet.
Cały wywiad Sary Kalisz w: sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS