[tytuł do papieru: Sztuka nie usprawiedliwia przemocy]
Przecieramy z niedowierzaniem oczy. Jak to możliwe, że przez lata w polskich szkołach teatralnych i filmowych, a także w teatrach dochodziło do przemocy? Jedno wyznanie pociąga za sobą kolejne. O swojej traumie opowiadają aktorzy z niewielkim stażem i ci tuż przed emeryturą.
Artyście wcale nie wolno więcej
Jest w tych historiach strach przed wyrzuceniem ze szkoły czy pracy, upokarzanie, wyzywanie od “pierd… mimoz”, a nawet szarpanie i molestowanie. Na wszystkie przemocowe zachowania są paragrafy, ale w przypadku artystów prawo nie zadziałało. Diagnoza nie jest trudna, choć bolesna: ciągle żyjemy w paradygmacie, że artyście wolno więcej, że musi doświadczyć bolesnych emocji, by potrafił zagrać, że trzeba złamać młodego człowieka, by wydobyć z niego prawdziwe wycie – rzekomo pomocne w późniejszej karierze scenicznej. Pedagogiczne metody ze szkół teatralnych miały podobno hartować charaktery, bo aktorstwo to zawód dla odpornych. Zaczynało się już na egzaminach, gdy – jak opowiadają aktorzy – komisja złożona z autorytetów o wielkich nazwiskach wyśmiewała kandydatów: “I tylko tyle ma pan do powiedzenia?”, “Tak pani to gra, hmm”, “Z takimi warunkami to inny zawód musi pani wybrać”.
W przypadku krakowskiej szkoły teatralnej (dziś to Akademia Sztuk Teatralnych, wcześniej PWST) przyjęcie do grona studentów oznaczało jeszcze przejście przez obrzęd “fuksowania”. To wielotygodniowe balangi z poddawaniem najmłodszego rocznika wymyślnym torturom emocjonalnym i fizycznym, przypominającym wojskową falę. Ci, którzy nie chcieli się “fuksować”, byli wrzucani poza nawias studenckiej społeczności: nie odzywano się do nich, nie mieli prawa usiąść razem z innymi. Krakowska Akademia już pod rządami Doroty Segdy zakazała tego barbarzyńskiego zwyczaju, ale wcześniej pedagodzy go tolerowali. Traktowano go jako wstępny etap hartowania przed tym, co działo się już podczas studiów.
Proces oczyszczania będzie długi i bolesny
Tradycja przemocy w szkołach artystycznych przez lata z ofiar robiła później katów. Ci, którzy doświadczyli przemocy, sami w końcu stawali się sprawcami, którzy wyżywają się na młodszych. Świat się jednak zmienia, a Me Too sprawiło, że ofiary nie są wreszcie na straconej pozycji. Proces oczyszczania i głośnego opowiadania o traumach będzie długi i bolesny. Ani wiek, ani autorytet czy status gwiazdy nie uchroni sprawców.
Młodzi aktorzy, którzy publicznie decydują się wyznać, kto ich krzywdził, są już z tego pokolenia, które potrafi stawiać granice. Nie chodzi o to, że mają inny próg wrażliwości niż ich starsi koledzy. Oni chcą po prostu normalnych stosunków na uczelniach, w których relacja mistrz-uczeń nie będzie oznaczała upokarzania i wyzywania. Tylko tyle i aż tyle.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS