A A+ A++

– Poznaliśmy się z Adamem w 1973 r. Krytyk sztuki Tadeusz Nyczek zaaranżował spotkanie dwóch grup: grupy poetyckiej Teraz i grupy artystycznej Wprost. Wzajemnie się sobie przedstawiliśmy. Więzi ideowo-artystyczne między nami stopniowo się zacieśniały. Podobny temperament i zainteresowanie sztuką sprawiło, że obdarzaliśmy się z Adamem sympatią. Dzieliliśmy się wzajemnie lekturami i wrażeniami artystycznymi. Częstym miejscem naszych spotkań była Manggha. Dzięki uprzejmości dyrektora Filharmonii Krakowskiej Bogdana Toszy spotykaliśmy się też na koncertach.

Adam Zagajewski był zafascynowany postacią i twórczością Józefa Czapskiego. Nie wszyscy wiedzą, że gdy malarz i pisarz tracił wzrok, Adam w Maisons-Laffitte, w siedzibie Kultury, czytał Józefowi jego własne eseje. Malarz nie pamiętał swoich tekstów. Adam opowiadał mi, że ze wzruszeniem słuchał Czapskiego, który mówił: “Świetne! To takie interesujące. Dobrze napisane”. Adam jesienią pracował nad książką o Czapskim, miała się ukazać w wydawnictwie a5. Nasze ostatnie rozmowy też dotyczyły malarstwa i życia Czapskiego. W ubiegłym roku zdążył zobaczyć w Szwajcarii wystawę prac artysty. Był bardzo szczęśliwy z tego powodu.

Przyjaźnił się z wieloma malarzami, by wymienić chociażby zamieszkałego we Francji Avigdora Arikhę czy w Hiszpanii Miquela Barceló. Obaj byliśmy wielbicielami “Mona Lisy” Leonarda da Vinci, pomimo krytycznych głosów dotyczących Leonarda.

W wielu jego wierszach ważną rolę gra sztuka. Jeszcze w sierpniu oprowadzał mnie w Gliwicach śladem swoich młodzieńczych ścieżek, odwiedziliśmy też cmentarz, gdzie spoczywają jego rodzice.

Olga Brzezińska – dyrektor programowa Festiwalu Miłosza w Krakowie:

– W Światowym Dniu Poezji przyszła wiadomość, której obawialiśmy się od kilku tygodni. Odszedł wybitny poeta i eseista, jeden z największych, Adam Zagajewski. Chłodny poranek kolejnego dnia naznaczyła trudna do zniesienia myśl – nie ma już z nami Adama, dobrego, kochanego człowieka. Nie sposób mówić o nim w czasie przeszłym i nie sposób pogodzić się z jego odejściem. Choć sam pisał:

Naprawdę nic się nie zmienia

w zwyczajnym świetle dziennym

kiedy odchodzi wielki poeta

to przecież dobrze wiem, że właśnie się zmieniło, że słowa okażą się zawodne, że wiele pytań pozostanie bez odpowiedzi, że jakiś kawałek świata będzie musiał się obyć bez Adama uważnego, przenikliwego spojrzenia i refleksji.

Był wielki. Ale nie wielkością nieprzystępną, spiżową, lecz mającą swe źródła w nieustannym poruszeniu umysłu, ducha i serca. Jego inteligencja, erudycja, przenikliwość, ironiczne poczucie humoru, a przy tym skromność budziły podziw i zachwyt. Serdeczność i życzliwość, jaką emanował, budowała mosty. Opowiadał w jednym z wywiadów, że dopóki umysł nie zesztywnieje, nie znudzi się spektaklem świata i nie wyrzeknie się ciekawości, dopóty nie ma przepaści między młodymi i starymi. Swoją otwartością i autentycznym zainteresowaniem drugim człowiekiem on przepaście zasypywał.

Adam Zagajewski Fot. Grażyna Makara / Agencja Gazeta

Dzisiaj smutkowi towarzyszy wdzięczność za słowa i myśli, którymi tak hojnie się dzielił. Za poezję i eseje. Za życzliwość, łagodność i serdeczność, którymi obdarował bliskich i najbliższych. Za mądrość i poczucie humoru. Za poniedziałkowe popołudnia w gościnnych progach wydawnictwa Austeria. Przez ostatnie pandemiczne miesiące nie mogliśmy się spotykać. Znaki tego czasu pozostały w mailach i niezliczonych utworach muzycznych, które podsyłał nasz serdeczny kolega. Tym samym, choć w fizycznym oddaleniu, byliśmy razem we wspólnocie słuchania. I choć dzisiaj najmocniej brzmi “rozpacz Mozarta w Requiem”, drogi Adamie, to “Muzyka słuchana z tobą / zostanie na zawsze z nami”.

Prof. Jacek Majchrowski – prezydent Krakowa:

– Z wielkim smutkiem odebrałem wiadomość o odejściu Adama Zagajewskiego. Był jednym z najwybitniejszych krakowian – genialnym poetą, eseistą i tłumaczem, postacią wysoko cenioną w literackim świecie. Salman Rushdie, Derek Walcott, Josif Brodski, Czesław Miłosz, C.K. Williams, Marie Lundquist i wielu innych wybitnych poetów i poetek podziwiało go, uważając za jedną z największych postaci światowej literatury.

Był jednocześnie filarem literackiego Krakowa. Choć nigdy nie zabiegał o przywódczą rolę, to po śmierci Czesława Miłosza i Wisławy Szymborskiej przejął duchową odpowiedzialność za kontynuację najważniejszych tradycji polskiej poezji i literatury zaangażowanej.

Ponad rok temu inaugurował w mieszkaniu Miłosza instytut imienia Noblisty, chwilę później widzieliśmy się na bulwarach wiślanych przy odsłonięciu Schodów Miłosza. Adam Zagajewski zawsze uczestniczył w ważnych wydarzeniach pielęgnujących pamięć i dzieło innych krakowskich twórców. Kiedy w Krakowie odbywał się kongres UNESCO, to właśnie Adam Zagajewski przemówił w imieniu kulturalnego Krakowa do gości z kilkudziesięciu krajów.

Ostatnio widzieliśmy się kilka miesięcy temu na dorocznych spotkaniach Rady Honorowej Miasta Literatury. Rozmawialiśmy o bibliotekach i ich nowej roli, o aktualnych literackich wyróżnieniach tego pandemicznego roku, o jubileuszu stulecia Lema i o planowanej budowie Planety Lem, której był wielkim zwolennikiem i w której to sprawie tak wiele razy występował.

Pan Adam uzyskał niemal wszystkie najbardziej prestiżowe wyróżnienia literackie: nagrodę Vilenica, niemiecką Nagrodę Heinricha Manna, nagrodę Neustadt, wreszcie Nagrodę Księżnej Asturii. Od lat jego nazwisko notowano na noblowskiej giełdzie. Osobiście zapamiętam go jednak jako człowieka niezwykle skromnego, wyciszonego, przepięknie mówiącego o wartościach i zaangażowanego w walkę o prawdę w życiu publicznym. Jego odejście jest dla Krakowa potężnym ciosem i niepowetowaną stratą.

Robert Piaskowski – pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. kultury, Miasto Literatury UNESCO:

– Trudno mi przychodzi pisać o Adamie Zagajewskim w czasie przeszłym. Widziałem się z nim jeszcze 8 stycznia w mieszkaniu jednego z kolekcjonerów sztuki. Rozmawialiśmy o Dwurniku, o ważnej wystawie do zrobienia, o rzeczach, którymi należy się bezwzględnie zająć, o sytuacji kilku krakowskich księgarni, o sprawach domowych, utrapieniach z remontem. Adam w tych wszystkich codziennych sprawach potrafił być stoikiem, z uśmiechem i pobłażliwą ironią komentując te wszystkie tzw. obiektywne okoliczności. Nawet przez komórkę mówił, jakby czytał wiersze, lekko zgarbiony, patrząc przez okno. Mówił na tej pięknej intonacji, w której było zawsze tyleż samo epifanii, co rozmarzenia. Miał wysoki ton, dyskretny uśmiech, mówił na retrospekcjach. 

Miał też w sobie niebywałą umiejętność skupiania uwagi. Nawet jeśli milczał, słuchał z pogodnym uśmiechem. Zadawał zawsze trafne pytania. Pytał o sedno, o istotę, z bezbolesną, pogodną ironią. Tak samo pisał. Z dala od formalnych eksperymentów, z dala od słowotwórczej zabawy ze słowem, uważając, że sens jest najważniejszą cechą poezji. W tym wymiarze był klasykiem, poszukującym w świecie tajemnicy i nieulegającym gwałtownym porywom. To poszukiwanie sensu wpisane było w jego przeżywanie współczesności i tego talentu metafory, epifaniczności Jego tekstów zazdrościli mu C.K. Williams czy Derek Walcott.

Walcott odkrył go dzięki Josifowi Brodskiemu, który nazwał go zresztą “świeckim mistykiem”, nawiązując do jednego z pierwszych tomików “Misticism for Beginners”. Walcott pisał: “pod jego piórem wiersz koncentrycznie się zwija do samej istoty, do rdzenia, w taki sposób, jak biała róża światła obraca się w Raj w finale »Boskiej Komedii«, nietykalna w swojej niewinności”. Jako polonista poznawałem Zagajewskiego na jego tekstach, ale nigdy nie chciał o nich rozmawiać, kiedy potem już się poznaliśmy i często spotykaliśmy, przygotowując program Miasta Literatury UNESCO, na spotkaniach Rady Honorowej Miasta Literatury, na planie “Widoku Krakowa” w reżyserii Magdy Piekorz – którego był bohaterem, Wergiliuszem, przewodnikiem po mieście poezji i literatury. Byliśmy razem na premierze tego filmu w Casa del Lector w Madrycie i wtedy zobaczyłem, jak podziwiają go inni. Kilkuset czytelników. A potem podczas kolacji w hotelu do stolika podszedł Javier Marias… (zamarłem z wrażenia, staraliśmy się go zaprosić tyle razy do Krakowa), rozpoznał Zagajewskiego i podszedł złożyć mu hołd. Chwilę rozmawiali, a my patrzyliśmy na to oczarowani. O podobnym zdarzeniu pisał w “Josephie Antonie” Salman Rushdie, jak spotkał Zagajewskiego w taksówce w Nowym Jorku, którą jechała także Susan Sontag, zdaje się na szczyt PEN International. Rushdie oszołomiony był tym spotkaniem z wielkim poetą – jak pisze w swojej autobiografii. Nie był w stanie nic powiedzieć…

Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta

Trudno mi było w to uwierzyć. Adam nie narzucał się innym, nie domagał się uwielbienia, wyzwalał naturalność rozmowy, ale też milczeć przy nim nie wydawało się nietaktem. Zbytnią czołobitność ścinał jednym zdaniem. Nie znosił uwielbienia. Zawsze był taki bliski. Skracał dystans, nawet z nami, małolatami, lata temu. Pozwalał nam wierzyć, że wszyscy jesteśmy jego przyjaciółmi. I pewnie dlatego byliśmy. Jego przyjście było zawsze, jakby przeszedł przez ścianę. Wyłaniał się łagodnie, jakby był zawsze częścią nas samych, zawsze bez pośpiechu.

Adam wspierał nas bardzo w procesie tworzenia programu Miasta Literatury. Kiedy powstawał festiwal Miłosza, doradzał nam, czym powinno być to wydarzenie i z kim je robić, komu powierzyć stery, kogo zaprosić. Przejmował się losem literackich śladów, zapomnianych miejsc, był doradcą, przyjacielem, ważnym głosem o pięknej intonacji, zwłaszcza kiedy czytał swoje poezje z tą charakterystyczną chrapliwą nutą. Można go było spotkać dosłownie wszędzie: na Plantach, w Ogrodzie Mehoffera na lemoniadzie z Ryszardem Krynickim, na jubileuszu Krystyny Zachwatowicz, na wystawach, premierach książek, w MOCAK-u.

Nieskończenie zakochany w Mai Wodeckiej-Zagajewskiej, razem stanowili taką piękną parę, czytającą siebie z każdego gestu, wpatrzoną w siebie i pięknie przedłużającą swoją obecność.

Lojalny wobec najbliższych. Pamiętam, jak spotkał się, prosząc o dyskrecję – prosząc o wsparcie wydawnictwa przyjaciela albo z prośbą o pomoc w zorganizowaniu wystawy jakiegoś malarza. Był w tej lojalności bezwzględnie bezinteresowny. Wstydziłem się zawsze, że poeta tej klasy potrzebuje warunków tak specjalnych, aby przedstawić, dlaczego to ważne i konieczne.

Odszedł w Międzynarodowym Dniu Poezji ustanowionym przez UNESCO, tego samego dnia świętuje się światowy Dzień Muzyki Dawnej. I nie jest to przypadek. Z Zagajewskim pięknie się mówiło o muzyce, którą rozumiał i czuł. Kochał Bacha, przychodził regularnie na Misteria Paschalia – które uwielbiał, i pytał mnie kilka razy, czy myślę, że się w tym roku wydarzą, bo przecież pandemia. Rozmawialiśmy często o konkretnych wykonaniach. Mówił o swoich nagraniach albo o brutalnej interpretacji Ewangelisty w wykonaniu Marcusa Brutchera. To była Pasja Janowa, dawno temu. Mówił o tym z płomieniem, ożywiony, poruszony. Oglądaliśmy w Museo National del Prado razem mroczne obrazy Goi i zaraz potem mistyczne obrazy Blake’a. Podglądałem kątem oka z daleka, jak patrzy na obrazy. Niczego nie notował. Miałem wrażenie, że całym sobą je chłonie i że między nim a tymi dziełami jest szczególna relacja.

Każde spotkanie z Adamem Zagajewskim było jak dotknięcie światłem. Tym, którym wyświadczał zaszczyt kontaktu ze sobą, pozwalał być świadkami zdumiewających chwili jasności. Był łącznikiem i duchowym spadkobiercą tego ważnego świata, w którym Radość i Piękno, Prawda i Dobro są ważne. To świat Rilkego, Valéry’ego, Lorki, Miłosza, Brodskiego, Herberta, Barańczaka. Ale gdy głos Miłosza był grzmiący, Herberta „obezwładniająco mglisty”, Adam mówił z łagodnością. Ale każde jego słowo trafiało do wnętrza. Wyczuwał fałsz i zakłamanie języka, poszukiwał w nim prawdy. Dostrzegł te same mechanizmy w języku PRL i współczesnej propagandy i pisał poezję opiewającą „okaleczony świat” metodą rozwiązującą najtrudniejszą z zagadek poezji: osobistego zwrotu do czytelnika. Czytać jego wiersze to jak otworzyć list od przyjaciela, na który czekało się od dawna. Chodzi o ten ton ściszony, poufny, łagodnie ironiczny.

Trudno mi sobie wyobrazić Kraków bez tego Wergiliusza. Bez człowieka, którego głos i poezja formowały kilka pokoleń odbiorców.

W ostatnim tomiku, “Prawdziwe życie”, w ostatnim wierszu dedykowanemu Julianowi Kornhauserowi pt. “Errata sprzed wielu lat” napisał:

I nie jesteśmy wcale pewni jak należało żyć

żeby errata nie była potrzebna

Nie wiemy, czy takie życie jest możliwe i czy errata jest naprawdę wolna od błędów

Ten wiersz kończy się bez kropki. Życie Adama Zagajewskiego nie potrzebuje kropki ani tym więcej erraty.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBerger o przyszłości DTM
Następny artykułSzlakiem drewnianych kościołów