A A+ A++

Niemcy zaostrzyli przepisy dla podróżujących z Polski. Dla pracowników transgranicznych oznacza to długie kolejki po testy i dodatkowe koszty. Przepisy są nadal niejasne, pracownicy skarżą się na chaos i dezinformację.

Na szczęście – mówi Tomasz – pogoda przynajmniej jest w porządku. Bo gdyby padało, to może okazałoby się, że covida nie mają, ale przeziębiliby się od stania w deszczu. Schować się nie ma gdzie, usiąść też nie. Kolejka do namiotu, w którym można się testować na COVID-19, ciągnie się na chodniku, schodkach w dół, z nasypu, wzdłuż mieszkalnych bloków po frankfurckiej stronie.

Tomasz i jego siostra Joanna pracują w Berlinie i codziennie dojeżdżają samochodem z okolic Słubic. W podobnej sytuacji jest 70 tys. osób w regionie przygranicznym. Od niedzieli, 21 marca, ich życie się skomplikowało. Niemcy uznały Polskę za obszar wysokiego ryzyka i zaostrzyły zasady wjazdu. Teraz również pracownicy transgraniczni, osoby odwiedzające rodziny czy uczące się w Niemczech muszą przy wjeździe wykazać się negatywnym testem na SARS-CoV-2, nie starszym niż 48 godzin. Wcześniej takie zasady dla pracowników transgranicznych wprowadziła już Meklemburgia-Pomorze Przednie.

Kolejka na kilkaset metrów

Na terenach przygranicznych brakuje ogólnie dostępnych centrów z szybkimi testami. Ułatwić dojazdy miało ustawienie bezpośrednio na granicy sześciu centrów testowania podróżnych. Miało: bo okazało się, że na razie będą tylko trzy (we Frankfurcie nad Odrą, na autostradzie A12, za Świeckiem i w Gubinie) i zaczęły działać dopiero w poniedziałek, 22 marca, choć już w niedzielę do pracy wybrało się tysiące Polaków. Skończyło się to kilkusetmetrową kolejką do jedynego punktu w Słubiach, gdzie w niedzielę przetestowano ponad 2 tys. osób.

Centrum testów przy moście granicznym we Frankfurcie nad Odrą otwarte zostało w poniedziałek o siódmej rano. Ci, którzy tego dnia musieli jechać do pracy, ustawiali się na ulicy już od piątej rano, licząc, że zdążą przed pracą. Błąd. 

– Nie dam rady, szefie. Ci, którzy teraz wchodzą, mówią, że stali od czterech godzin – tłumaczy się po niemiecku zdenerwowany mężczyzna, który w kolejce ma przed sobą jeszcze kilkadziesiąt osób. Szef nie jest zadowolony.

Zobacz także: Niemcy: Nocne narady z Merkel. Ustalono lockdown i twardą blokadę na Wielkanoc

“Nie mamy szans”

Tomasz do swojego szefa zadzwonił zaraz po ustawieniu się w kolejce. – Było wiadomo, że nie mamy szans zdążyć na swoją zmianę – mówi. Tyle, że nie dodał, iż tak może być częściej. Pracownicy transgraniczni muszą robić testy w Brandenburgii i Saksonii dwa razy w tygodniu, a w Meklemburgii co 48 godzin. W Berlinie ułatwień dla pracowników transgranicznych nie ma i test (nie starszy niż 48 godzin) trzeba mieć w momencie każdego wjazdu.

– 800 złotych miesięcznie dodatkowo na testy i godziny stania w kolejce – liczy Tomasz. Mimo, że rząd Brandenburgii zapowiedział przejęcie kosztów testów, do poniedziałku nie przesłał oficjalnego zobowiązania. Więc każdy testowany płaci: 100 zł lub 23 euro. Gotówką, na miejscu. Po 15 minutach dostaje wynik badania, z odręcznie wpisanymi danymi osobowymi.

– A może robić test w drodze powrotnej? Czy kolejki będą mniejsze? – zastanawia się Tomasz. Długo tak się nie da. Słowo L4 pada w kolejce często. W to, że uda się testy ominąć, mało kto wierzy. Kilkanaście metrów dalej, na moście, stoi niemiecka policja. Sprawdza podróżujących w każdym samochodzie. Kto nie ma testu, musi zawracać. Niektórzy wracają, parkują po polskiej stronie i idą od razu na test. Jak Piotr i Marcin, którzy mają być jutro w pracy pod holenderską granicą. – Nie dali nam wjechać, mimo że mieliśmy umowę od pracodawcy – skarżą się, ale stają w kolejce, obliczając, o której ruszą w dalszą drogę.

Ładowanie…

Chaos i dezinformacja

Na granicy panuje chaos. Osoby pracujące w Berlinie mogą wjechać na teren Brandenburgii w celu bezpośredniego tranzytu do Berlina bez testu. Tyle, że Berlin wymaga testu w momencie wjazdu do miasta, a skoro tranzyt wyłącza możliwość postoju, pracujący w Berlinie mogą zrobić testy najpóźniej na granicy. Do wtorku, 23 marca, nie ma też wykładni, jak traktować testy robione przez pracodawcę. 

– Ta sytuacja obciąża miasto, właściwie dwa – mówi Soeren Boellmann z frankfurcko-słubickiego biura współpracy, organizacji samorządowej. Codziennie tylko do Frankfurtu przechodzi ponad 2 tys. polskich pracowników i uczniów. Pogorszenie sytuacji epidemicznej w Polsce nie było zaskoczeniem – mówi Boellmann. – Można się było lepiej przygotować – dodaje. Był czas, by wszystko przemyśleć: jak zorganizować testy, by uniknąć kolejek, jasno określić, kto je finansuje. A do tej pory jest wiele niejasności. – Regulacje leżą w gestii władz landu, nie miasta, które w tej kwestii nie może nic zrobić – a s … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBogactwo od 7 tys. zł? Rządzący będą podsycali konflikty między “biednymi” a “bogatymi” [OPINIA]
Następny artykułZarządzenie w sprawie najmu lokalu na terenie Parku Rybaczówka