“Położna z Auschwitz” to dramatyczna opowieść inspirowana bohaterskim losem Stanisławy Leszczyńskiej. Polska położna odebrała w Auschwitz ponad 3000 porodów, podczas których nie umarło żadne dziecko, żadna kobieta. Przepremierowo prezentujemy fragment książki Magdy Knedler, która ukaże się 15 stycznia 2020 r. nakładem wydawnictwa Mando.
Rytka wydaje z siebie głośny krzyk, a minutę później wtóruje jej płaczące dziecko. Jest duże, na czubku główki ma pojedyncze ciemne włoski. Stanisława kładzie dziecko w płat ligniny, oddaje je asystującej więźniarce, a sama nadal bada Rytkę. Ogląda łożysko, bardzo uważnie. Musi być całe, inaczej zajdzie ryzyko krwotoku. Tutaj krwotok to pewna śmierć. Wreszcie kiwa głową, zadowolona. Prostuje się, bierze na ręce dziecko, pyta matkę o zgodę i chrzci je z wody. Żydówka Rytka nie zgłosiła sprzeciwu. Jest słaba, ale wygląda na szczęśliwą. Kiedy Stanisława chce położyć obok niej maleństwo, do sztuby położniczej wpada niemiecka pielęgniarka. Rozmowy, szepty, popłakiwania nowo narodzonych dzieci, pojękiwania kobiet, śpiewane półgłosem kołysanki – wszystko cichnie.
– Co to jest? – pyta.
– Noworodek – odpowiada Stanisława spokojnie.
Schwester nie sili się na komentarz, podchodzi do Stanisławy i szarpie ją za włosy. W dłoni zostaje kępka krótkich, jasnych kosmyków. Stanisława tylko lekko się krzywi, chwieje. Schwester wyrywa jej z ramion dziecko, wychodzi przed barak i wrzuca drobne, kwilące ciałko na stertę trupów. Nie wiadomo, co gorsze – żeby tak leżało, narażone na atak łakomych szczurów, czy żeby trafiło – jak wiele innych żydowskich dzieci – do kubła z szajsą. Schwester stoi tam. Wie, że Stanisława na nią patrzy. Wie, że ani ona, ani żadna inna więźniarka z baraku 17 nie podejdzie i nie podniesie płaczącego dziecka. Cmoka wreszcie, sięga do kieszeni fartucha po strzykawkę. Mały nie zamierza najwidoczniej szybko umrzeć, a ona nie będzie tak tu stać. Podnosi dziecko, kładzie je sobie na kolanie i wbija igłę w serce. Płacz przechodzi w ciche charczenie, a po chwili całkiem zamiera. Jedna z kobiet podchodzi do drzwi i je zamyka. Stanisława stoi przy Rytce, nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami.
Wreszcie słychać wycie. To Rytka. Jej ciałem wstrząsa gwałtowny spazm. Tuż obok na piecu rodzi Polka, Jaśka z Olkusza. Stanisława spogląda to na jedną, to na drugą. Wie, że na jej twarzy maluje się teraz głęboka rozpacz, której nie potrafi ukryć. Wie też, że choćby chciała, nie umie ich pocieszyć. Tej, która utraciła dziecko, i tej, która to widziała. I jeszcze jedno wie. Że nie chce czuć nienawiści – wobec tamtych, wobec ludzi po drugiej stronie – a brak nienawiści to w tej chwili najtrudniejsze, na co można się zdobyć.
Polka także urodziła. Dużego, silnego chłopaka. Dawno tu takiego nie było. Zmęczone ramiona Stanisławy drżały z wysiłku, kiedy tuliła w nich malucha. Jej zdaniem jakieś cztery kilo – w obozie prawdziwy cud. Sama Jaśka jest krzepką, zdrową dziewczyną, która trafiła tu nie za działalność polityczną, ale za niestawienie się do pracy. Ma status więźniarki wychowawczej i Stanisława żyje cichą nadzieją, że po porodzie trafi do kwarantanny wyjściowej, a później opuści obóz. Być może ocali i siebie, i dziecko. Teraz przystawia syna do piersi, ale mały nie chce ssać. Płacze. Taki duży chłopak potrzebuje odpowiedniej ilości pokarmu. Wpija się łapczywie w pierś matki, kąsa ją bezzębnymi dziąsłami, wybałusza oczy. Jaśka płacze razem z nim. Cała jest obolała i zmęczona. Z pewnością myśli też, że to jej wina. Nie może wykarmić własnego dziecka, ciało zawodzi. Więc jeśli nie jej wina, to czyja? Wielkie łzy spływają po zdrowych, zaczerwienionych policzkach. Jaśka jest tu krótko i obóz nie zdążył jej zniszczyć, jeszcze nie odebrał jej zdrowia i nie złamał ducha. Z pewnością jednak patrzy na synka i myśli, że tkwi w niej jakiś brak, jakaś niedoskonałość.
– Dam mu na imię Stanisław – chlipie.
Stanisława kiwa głową, uśmiecha się. Obraca głowę w stronę Rytki i widzi ciemne plamy na jej obozowej sukience. Podchodzi do niej bez wahania, siada obok, tłumaczy coś, czeka, aż minie oburzenie, wściekłość i wreszcie nastąpi wybuch płaczu. A później pomaga Rytce wstać i prowadzi ją do Jaśki. Polka jest zdezorientowana, nieprzytomna.
Rytka wyciąga z jej rąk Stasia, układa sobie na ramieniu, po czym odsłania pierś. Jaśka zrywa się z koi, chce protestować, chce krzyczeć, ale Stanisława obejmuje ją lekko i mówi:
– Pozwól.
Zostawia obie kobiety i wraca do swoich obowiązków. Chętnie by jeszcze chwilę została, popatrzyła, porozmawiała, zaobserwowała, jak radzą sobie z sytuacją, jak dociera do nich, że mogą sobie nawzajem pomóc, jedna drugiej, tutaj, gdzie los traktuje ludzi tak niesprawiedliwie. Stanisława nie może jednak zostać, bo praca wzywa, trzeba posprzątać na piecu, wyczyścić, co się da, obejrzeć inne pacjentki, pomóc im w miarę możliwości. I zerknąć na Krysię. Choć dobrze zna twarze wszystkich kobiet w baraku 17, bywa, że mylą jej się . Tak ich tutaj dużo, jedne przychodzą, inne odchodzą, każda z własną historią, z własnymi tragediami i lękami, z własną nadzieją i rozczarowaniem. Nie wolno usiąść i odpocząć, trzeba być z nimi. Nogi miękną, kręgosłup boli, ale trzeba być. Bo jeśli nie ona, to kto?
Książka “Położna z Auschwitz” autorstwa Magdy Knedler ukaże się 15 stycznia 2020 r. nakładem wydawni … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS