A A+ A++

“Spisek urodzeniowy” to jeden z wątków, który Obama porusza w książce pt. “Ziemia obiecana”. To autobiograficzna, refleksyjna, a miejscami bardzo osobista historia – wycinek z życia Baracka Obamy. Dzięki uprzejmości wyd. Agora publikujemy fragment książki “Ziemia obiecana”, która jest już dostępna na polskim rynku.

“W beczce”

Teza, że nie urodziłem się w Stanach, nie była nowa. Wystąpił z nią przynajmniej jeden konserwatywny świr, kiedy jeszcze brałem udział w wyścigu do Senatu w Illinois. Podczas prawyborów partyjnych w kampanii prezydenckiej odgrzebali ją rozczarowani zwolennicy Hillary i chociaż jej sztab zdecydowanie sprzeciwiał się takim plotkom, konserwatywni blogerzy i osobowości radiowe szybko ją podchwyciły, wyzwalając falę łańcuszków e-mailowych wśród prawicowych aktywistów.

Nim Partia Herbaciana zainteresowała się nią podczas pierwszego roku mojej prezydentury, plotka rozrosła się do rozmiarów pełnoprawnej teorii spiskowej: nie tylko urodziłem się w Kenii, twierdzono, ale też byłem ukrytym muzułmańskim socjalistą, uśpionym, przygotowywanym od dziecka agentem, którego umieszczono w Stanach Zjednoczonych, posługując się sfałszowanymi dokumentami, by zinfiltrował najwyższe kręgi amerykańskich władz.

Ta absurdalna teoryjka nabrała większego rozgłosu dopiero po 10 lutego 2011, czyli dniu ustąpienia Hosniego Mubaraka. Podczas przemówienia na Konferencji Konserwatywnej Akcji Politycznej Trump zasugerował, że może zechcieć startować w wyborach prezydenckich, i dodał, że “nasz obecny prezydent pojawił się znikąd. […] Ludzie, którzy chodzili z nim do szkoły, nie widzieli go na oczy, nie wiedzą, kto to jest. To szaleństwo”.

Początkowo nie zwracałem na to uwagi. Moją biografię wyczerpująco udokumentowano. Akt mojego urodzenia znajdował się w urzędowych archiwach na Hawajach i zamieściliśmy go na mojej stronie internetowej w 2008 roku, by odeprzeć pierwszą falę “urodzeniowych” spiskowców. Moi dziadkowie zachowali wycinek z gazety “Honolulu Advertiser” z 13 sierpnia 1961 roku, w której informowano o moim urodzeniu. W dzieciństwie po drodze do szkoły codziennie mijałem szpital Kapi’olani, gdzie przyszedłem na świat.

Samego Trumpa nie poznałem, chociaż z biegiem lat zaistniał gdzieś na skraju mojej świadomości najpierw jako łaknący uwagi deweloper budowlany, a później – co było już bardziej złowieszcze – jako człowiek zaangażowany w sprawę “piątki z Central Parku”, czyli uwięzienia pięciu czarnych i latynoskich nastolatków pod zarzutem brutalnego gwałtu na białej biegaczce, których ostatecznie uniewinniono.

Trump wykupił wówczas całostronicowe reklamy w czterech największych gazetach, w których domagał się przywrócenia kary śmierci. I wreszcie widywałem go, kiedy jako osobowość telewizyjna reklamował siebie i swoją markę jako najwyższą formę kapitalistycznego sukcesu i pokazowej konsumpcji.

Przez większość dwóch lat mojej prezydentury Trump dobrze się o niej wyrażał. W wywiadzie dla agencji Bloomberg powiedział: “Ogólnie rzecz biorąc, sądzę, że poradził sobie bardzo dobrze”. Może dlatego, że nie oglądam zbyt wiele telewizji, trudno mi było taktować go poważnie. Wszyscy nowojorscy deweloperzy i przedsiębiorcy, których znałem, opisywali go jako głośnego pozera, za którym ciągną się sprawy bankructw, zerwanych umów, nieopłaconych pracowników i niejasnych układów finansowych. Jego biznes polegał w większości na udzielaniu prawa do własnej marki przedsiębiorstwom, których ani nie posiadał, ani nimi nie zarządzał.

Do najbliższego kontaktu między nim a moim otoczeniem doszło w połowie 2010 roku podczas kryzysu Deepwater Horizon, kiedy nieoczekiwanie zadzwonił do Axe’a z propozycją, by obsadzić go w roli szefa działań mających na celu zatkanie odwiertu. Kiedy dowiedział się, że szyb już prawie zamknięto, zmienił temat: powiedział Axe’owi, że niedawno urządziliśmy oficjalną kolację na Południowym Trawniku pod ogrodowym namiotem, a tymczasem on mógłby zbudować nam “piękną salę balową” na terenach Białego Domu. Jego oferta spotkała się z uprzejmą odmową.

Nie przewidziałem reakcji mediów na nieoczekiwane “urodzeniowe” tezy Trumpa. Linia między newsem a rozrywką zatarła się do tego stopnia, a konkurencja o oglądalność tak bardzo wzrosła, że kolejne media ustawiały się w kolejce, by oddać swój czas antenowy lub łamy bezpodstawnym plotkom. Prym wiodła tu oczywiście stacja Fox News, która zdobyła wpływy i pieniądze na podsycaniu takich samych rasistowskich lęków i nastrojów, jakie teraz próbował wykorzystywać Trump. Dzień po dniu jej prezenterzy zapraszali go do najbardziej popularnych wieczornych programów.

W talk-show zatytułowanym O’Reilly Factor oznajmił: “Jeśli chcesz być prezydentem Stanów Zjednoczonych, to musisz się urodzić w tym kraju. A czy on się urodził, czy nie – można powątpiewać. […] Nie ma aktu urodzenia”. W porannym programie Fox & Friends zasugerował, że ogłoszenie o moich narodzinach mogło zostać sfałszowane. Trumpa zapraszano do telewizji Fox tak często, że poczuł się w obowiązku dostarczać świeży materiał. To dziwne, że dostałem się na Harvard, stwierdził, skoro miałem “kiepskie oceny”. Laurze Ingraham powiedział, że jest pewny, iż Odziedziczone marzenia wyszły spod pióra Billa Ayersa, mojego sąsiada z Chicago i byłego radykalnego aktywisty, bo książka jest zbyt dobra, by mógł ją napisać ktoś mojego kalibru intelektualnego.

Nie tylko Fox brał w tym udział. 23 marca, zaraz po tym, jak zaatakowaliśmy Libię, Trump pojawił się w programie The View stacji ABC i stwierdził: “Chciałbym, żeby pokazał akt urodzenia. W tym akcie musi być coś, co chce ukryć”. W stacji NBC – tej samej, która w najlepszym czasie antenowym emitowała jego teleturniej Trampolina i ewidentnie podobał się jej dodatkowy szum promocyjny tworzony przez jej gwiazdora – Trump powiedział gospodarzowi programu Today, że wysłał detektywów na Hawaje, by obejrzeli mój akt urodzenia. “Moi ludzie go badają i nie mogą uwierzyć w to, co widzą”. Później wyznał Andersonowi Cooperowi z CNN: “Anderson, właśnie usłyszałem, że ten akt urodzenia zniknął. Ponoć go nie ma, w ogóle nie istnieje”.

Żaden poważny dziennikarz spoza kręgu sieci medialnej Foxa raczej nie wierzył w te dziwaczne zarzuty. Wszyscy wyrażali uprzejme niedowierzanie i pytali Trumpa na przykład o to, dlaczego jego zdaniem George’a Busha ani Billa Clintona nikt nie prosił o okazanie aktu urodzenia. (Przeważnie odpowiadał zdaniem w rodzaju: “O nich dobrze wiemy, że urodzili się w tym kraju”). Żaden z nich jednak nie oświadczył prosto i dobitnie, że Trump kłamie, a teoria spiskowa, którą propaguje, jest rasistowska. Nie podejmowali żadnych wysiłków, by teoryjki Trumpa ukazać jako absurdalną teorię spiskową, nie mniej wariacką niż historie porwań przez UFO czy antysemickie Protokoły mędrców Syjonu. A im więcej uwagi poświęcały im media, tym bardziej godne uwagi się zdawały.

Nie zamierzaliśmy zaszczycić tych twierdzeń oficjalną odpowiedzią Białego Domu, żeby nie dawać Trumpowi jeszcze większego rozgłosu – mieliśmy lepsze rzeczy do roboty. W Zachodnim Skrzydle spisek “urodzeniowy” traktowano jak kiepski dowcip, a moi młodsi sztabowcy cieszyli się, że gospodarze nocnych programów często kpili sobie z “Donka”.

Zauważyłem jednak, że ludzie mediów nie tylko zapraszają Trumpa na wywiady, lecz także chętnie opisują jego zainteresowanie prezydencką polityką – tym, że organizuje konferencje prasowe czy rusza w podróż do wcześnie głosującego stanu New Hampshire. Około 40 procent zwolenników GOP, jak wykazały sondaże, nie wierzyło już, że urodziłem się w Ameryce, natomiast według znanego Axe’owi organizatora sondaży Trump, choć nie zadeklarował startu w wyborach, cieszył się teraz wśród republikanów największym poparciem spośród potencjalnych uczestników wyścigu.

Postanowiłem nie dzielić się tą informacją z Michelle. Na samą myśl o Trumpie i znakomitej relacji, jaką nawiązał z mediami, wpadała w złość. Doskonale rozumiała istotę tego cyrku – widziała w nim kolejną wersję medialnej obsesji na punkcie przypinek z flagą i powitania zderzeniem pięści podczas kampanii, kiedy zarówno polityczni przeciwnicy, jak i dziennikarze podgrzewali tezę, że jej mąż to człowiek podejrzany, złowieszczy “Obcy”. Powiedziała mi, że jej zdaniem Trump i jego spisek nie zagraża moim szansom politycznym, ale bezpieczeństwu naszej rodziny. “Ludzie myślą, że to gra – tłumaczyła. – Nie obchodzi ich, że na tym świecie są tysiące takich, którzy mają broń i wierzą w każde wypowiadane przez niego słowo”.

Zgadzałem się z nią. Było jasne, że Trump nie przejmuje się konsekwencjami propagowania teorii spiskowych, jeśli służyły jego celom, choć musiał wiedzieć, że są fałszywe. Doszedł do wniosku, że dawne granice dyskursu politycznego już zostały obalone. Pod tym względem nie różnił się zbytnio od Boehnera i McConnella. Wszyscy oni rozumieli, że prawdziwość ich słów nie ma znaczenia. Sami wcale nie musieli wierzyć w to, że prowadzę kraj do bankructwa albo że Obamacare promuje eutanazję.

Trump wyróżniał się na ich tle jedynie brakiem wszelkich hamulców. Intuicyjnie rozumiał, jakie tematy najbardziej rozpalają konserwatywnych wyborców, i podawał im je w stężonej dawce. Choć wątpiłem, by zechciał zawiesić swoją działalność biznesową albo poddać się lustracji poprzedzającej proces ubiegania się o prezydenturę, wiedziałem, że z emocjami, które rozbudził – mroczną, alternatywną wizją świata, jaką propagował i uprawomocniał – będę się pewnie musiał zmagać przez resztę prezydentury.

Powyższy fragment pochodzi z książki “Ziemia obiecana” Baracka Obamy, która ukazała się nakładem wyd. Agora.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBayern rozbił Stuttgart, choć od 12. minuty grał w 10! Popis Roberta Lewandowskiego! [ZAPIS RELACJI]
Następny artykułTeren “za parowozownią” zostanie odmieniony. Miasto ogłosiło przetarg