Polska nadal deklaruje swoje morskie ambicje. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat wiele działo się wokół problematyki naszej obecności na morzach i oceanach. Analiza deklaracji składanych przez polityków pozwala stwierdzić, że Polska powinna być już potęgą morską zarówno w potencjale floty handlowej jak i wojennej. Jej przemysł stoczniowy powinien przyćmić konkurencję, przynajmniej w regionie Bałtyku. Jednak tak nie jest. Okazuje się, iż temat ten jest żywy w czasie objazdów Wybrzeża przez polityków w ramach kampanii wyborczych. Po czym zapada szczelna kurtyna milczenia, a raczej zaniechania jakichkolwiek realnych działań. Deklaracje i obietnice nie zamieniają się w dokonania. I ten stan trwa już ponad 30 lat. Wygląda to jak zaklęty cykl powtarzający się co cztery lata.
Wiele gremiów politycznych, fundacji, think tanków, ekspertów i kto tylko zechce stawia diagnozy o stanie polskiej marynarki wojennej i formułuje rady jak z tej opresji wybrnąć. Wnikliwy szperacz pewnie zebrałby materiały na ten temat w kilku tomach. Ale poza zaklinaniem rzeczywistości nic się nie dzieje.
Położenie geopolityczne Polski i sąsiedztwo pospiesznie zbrojącego się potencjalnego przeciwnika wymaga od naszego kraju wzmożonego wysiłku dla zbudowania nowoczesnych sił zbrojnych zdolnych z sojusznikami obronić naszą i Sojuszu suwerenność.
Analiza strategiczna położenia Polski i ocena sytuacji międzynarodowej w tym i w obszarze basenu Morza Bałtyckiego na pewno podkreśla konieczność posiadania floty wojennej. Ambicje morskie z wolą wzmacniania pozycji Polski na Bałtyku są nie do pomyślenia bez zbrojnego potencjału na morzu.
Z punktu widzenia operacyjnego zadania polskich wojsk lądowych i sił powietrznych są niewspółmiernie większe od zadań sił morskich. Stąd w hierarchii potrzeb marynarka wojenna nie jest objęta priorytetowymi wysiłkami rządzących. Realizacja programów modernizacyjnych dedykowanych dla naszej floty poza nieliczną rodziną niszczycieli min ogranicza się do modyfikacji lub w niewielkim zakresie modernizacji komponentu bojowego dotychczasowego stanu posiadania i realizacji floty holowników redowych.
Trochę historii…. W dwudziestoleciu międzywojennym zbudowano praktycznie od nowa polską marynarkę wojenną do wcale pokaźnych rozmiarów jak na ówczesne możliwości ekonomiczne. Nowoczesne kontrtorpedowce i okręty podwodne są dziś tego symbolami. Jednak z wojskowego punktu widzenia Błyskawica czy Orzeł swój tor bojowy realizowały praktycznie poza Bałtykiem i to już po przegranej kampanii wrześniowej. Znacząca część floty w ramach operacji „Pekin” opuściła nasze morze. Reszta marynarki uległa niemieckiemu lotnictwu w portach. Trzon dywizjonu okrętów podwodnych internował się. Polscy marynarze dawali do końca kampanii dowody bezprzykładnego bohaterstwa. Niestety na lądzie. Misja floty ograniczyła się praktycznie do obrony lądowej.
Złośliwi lądowcy już we Francji w 1939 roku w ramach rozrachunków sanacji za klęskę podkreślali, że za kontrtorpedowiec Wicher zatopiony w porcie helskim 3 września można by dla wojsk lądowych kupić 200 armat przeciwpancernych 37 mm. A za okręt podwodny Sęp nawet 250 armat. W 1939 dywizja piechoty miała ich 27. Brakowało tych armat bardzo w walce z przewagą niemieckich czołgów. W świetle kulisów kampanii wrześniowej argument trudny do zlekceważenia.
I takich teorii można by przytaczać więcej. Czy taki stan myślenia nie przekłada się na stan polskiej marynarki wojennej? Bo raczej trudno racjonalnie uzasadnić przyczyny wieloletnich zaniedbań i zaniechań. Często pojawia się też argument o politykach i wojskowych mocno wspieranych przez obcych lobbystów reprezentujących firmy oferujące walki systemy na morzu bezużyteczne. I nie jest to moim zdaniem dalekie od prawdy.
Źródłem planu rozbudowy sił zbrojnych powinny być szczegółowe studia światowych trendów w rozwoju sił zbrojnych innych państw, szczególnie sąsiadów. Kierunki rozwoju technologii militarnych. Rozwój doktryny wojennej. Zobowiązania sojusznicze. Możliwości ekonomiczne państwa.
To fundamenty wszystkich rozważań i decyzji o strukturze i uzbrojeniu armii. O kierunkach jej wieloetapowego, kompleksowego rozwoju rozpisanych na lata w programach perspektywicznych. Teoretycznie tak jest. W praktyce wszystko ma charakter działań „wyspowych” i ostatnio bardzo modnych – pomostowych. W ustach wojskowych ta pomostowość brzmi kuriozalnie. Nie nauczyli się tego na pewno na studiach zagranicznych.
W każdym państwie technika prac nad planem rozbudowy sił zbrojnych polega generalnie na pracy specjalnie wyselekcjonowanych zespołów złożonych z wojskowych wspartych ekspertami z obszarów przemysłu i nauki. Powstają założenia ogólne planu zasadniczego i plany kierunkowe zwane często dziedzinowymi. To są kwestie umowne. Generalnie z prac tych powinien wyłonić się plan rozwoju sił zbrojnych. Nie udało się w Polsce opracować planu realizowanego konsekwentnie nawet przez 5 lat. Zmiany na scenach politycznych, nieustanne restrukturyzacje, zmiany koncepcji, kombinacje spowodowały chaos organizacyjny i uzbrojeniowy w naszych siłach zbrojnych. Rywalizacje polityczne przeniosły się na grunt wojska i wielu wojskowych jest nimi pochłoniętych zapominając treść przysięgi, którą składali. To tylko taka ogólna „wrzutka”, która pozwoli czytelnikowi wgryźć się w problematykę planowania.
Czas na powrót do tematu zasadniczego czyli polskiej Marynarki Wojennej.
Rola i zadania polskiej Marynarki Wojennej powinny na pewno przewidywać jej udział w morskich operacjach na Bałtyku. Choć wielu marzą się operacje poza Bałtykiem. I najlepiej z okrętów podwodnych ostrzeliwanie rakietami Moskwy, najwygodniej z Atlantyku.
Po pierwsze, Atlantyk to obszar morski gdzie w przypadku wojny będą rozgrywały się duże operacje morskie, które tylko pośrednio będą wpływały na przebieg operacji we wschodniej Europie. I to zadanie dla dużych, oceanicznych flot.
Po drugie, Bałtyk jest akwenem morskim, od utrzymania którego zależy w dużej mierze przebieg operacji lądowych we wschodniej Europie a na pewno na obszarze Polski. I oczywiście zakładamy, że operacja na lądzie zakończy się powodzeniem i zachowamy integralność terytorialną czego częścią jest i nasz Bałtyk.
Zatem odpowiedzmy sobie do jakiej misji powinna być przeznaczona polska marynarka wojenna. W mojej ocenie do realizacji połączonych operacji w rejonie Morza Bałtyckiego. W ramach wspólnych operacji morskich jak i operacji lądowo-morskich. I nie będę się tutaj kusił o szczegółowe rozważania operacyjne. To temat na kolejny artykuł. Raczej skupię się na tym, jakimi zdolnościami powinna nasza marynarka wojenna dysponować.
Przede wszystkim powinna być zdolna w pierwszej operacji morskiej do zwalczania sił morskich przeciwnika w jego bazach, na redach i w czasie wyjścia w ramach tworzenia zgrupowań do działań. Być w gotowości do zwalczania zespołów morskich przeciwnika w czasie przejścia morzem głównie w kierunku zachodnim jak i do walki z jego zespołami desantowymi oraz zespołami osłony tychże. Utrzymania kluczowych szlaków morskich dla zaopatrzenia sił walczących na teatrze działań. Ochrony konwojów. Osłony własnych baz morskich i portów handlowych istotnych dla zaopatrzenia wojsk.
Generalnie misja polskiej marynarki to przede wszystkim jej obecność na Bałtyku. I udział we wspólnych operacjach z polskimi i nie tylko wojskami w ramach NATO.
Jeżeli włączyć się w dyskusję czym powinna dysponować jako komponentem bojowym to zanim podejmie się jakąkolwiek decyzję trzeba tok rozważań skierować w dwóch kierunkach:
- Oceny potencjalnego przeciwnika. Jego sił i środków i ich możliwości w zwalczaniu przede wszystkim naszych sił morskich i systemów brzegowych rakietowych i lotniczych oraz zaplecza logistycznego.
- Oceny sił własnych i sąsiadów, w naszym przypadku możliwości marynarek wojennych Szwecji i Finlandii, które nie są członkami NATO. Oraz na temat tego jakie siły i środki NATO przewiduje do operacji na Bałtyku.
- Oceny geograficznej rejonu działań ze wskazaniem kluczowych dla powodzenia operacji rejonów czy akwenów.
Warto pochylić się nad tym, co z sił przeciwnika jest dla nas największym zagrożeniem uwzględniając zarówno okrętowe systemy rażenia jak i lądowe. Połączenie tych dwóch analiz powinno się stać podstawą do dalszej dyskusji o kształcie polskiej Marynarki Wojennej.
Wydaje się, że dokładna analiza pozwoli zauważyć, że nasi sąsiedzi na Bałtyku mają od dawna wykrystalizowane poglądy na temat tego, czym dysponować powinny ich marynarki wojenne i jak je rozwijać w dalszej perspektywie. Do ciekawszych rozwiązań typowych dla zamkniętych akwenów wodnych doszli Szwedzi i Finowie.
Nawet pobieżne studia stanu flot naszych sąsiadów, którzy od dziesiątków liczą się z morską agresją Rosji pozwalają zauważyć, że dominują głownie trzy kierunki specjalizacji misji morskich. Okręty rakietowe, stawiacze i niszczyciele min. Nie nową jest tendencja łączenia zdolności do różnych misji. Np. stawianie min i zwalczanie okrętów podwodnych. Wydaje się, że przyszłość to uniwersalizm systemów walki na okrętach o stosunkowo niedużej wyporności.
I rzecz bardzo istotna. Zarówno nasz potencjalny przeciwnik jak i sąsiedzi kładą duży nacisk na osiąganie zdolności jednostkami brzegowymi do zapewnienia obrony przeciwlotniczej własnych zespołów morskich jak i ich wsparcia w walce z siłami morskimi wroga głównie z jego systemami rakietowymi w tym i hipersonicznymi. Zapewniają to zasięgi systemów rakietowych ziemia-powietrze jak i ziemia-woda. Wyjście okrętów poza strefy osłony jest zawsze bardzo ryzykowne. Każdy okręt staje się celem. A szczególnie, taki który jest nosicielem systemów zdolnych zwalczać środki napadu powietrznego. Zatem zanim podejmie się decyzje czym ma być Miecznik trzeba dokonać analizy jego możliwości bojowego użycia w operacji. Ryzyk i szans.
Potencjalny przeciwnik ma stosunkowo duży wachlarz rakietowych środków walki w obszarze naszego zainteresowania. Zarówno brzegowych jak i lotniczych. Chcę wierzyć, że twórcy pomysłów na naszą marynarkę wojenną dokonali szczegółowej analizy możliwości systemów rażenia potencjalnego przeciwnika.
Deklarowanie wysokiej specjalizacji np. definiując okręt jako przeciwlotniczy w mojej ocenie jest operacyjnie nieuzasadnione. Tego typu okręty stosowano w operacjach konwojowych i do osłony dużych zespołów lotniskowych, ale zawsze tam gdzie nie było możliwości zapewnienia osłony systemami lądowymi lub lotnictwem. Chyba, że przygotowujemy się do prowadzenia operacji morskich w oddaleniu od zasięgu naszych i natowskich systemów obrony powietrznej, pod których parasolem mamy w miarę bezpieczne nasze okręty. I nie wydaje mi się żebyśmy przygotowywali się do udziału w operacji osłony np. desantów morskich NATO w rejonie północnego Bałtyku. I jeszcze jedna uwaga. Nasze wybrzeże morskie jest odmienne od szwedzkiego czy fińskiego. Charakteryzuje się dostępnością na całej jego długości bez akwenów które można traktować jako bezpieczne. Nie mamy zatok i szkierów.
Wspominałem wcześniej o polskim przemyśle stoczniowym, nazywając go prawie peryferyjnym. Dużo jest w tym sarkazmu, po tym co działo się w spółkach państwowych na przestrzeni ostatnich co najmniej 20 lat. Albo raczej się nie działo. Klinicznym przykładem niczym nieusprawiedliwionej nieudolności był projekt Gawron, zakończony Ślązakiem. Najdroższym w tej klasie okrętem na świecie. Ale tak wygląda polityczne kierowanie projektami i uleganie terrorowi związkowemu.
Przykład niszczyciela min Kormoran jest jednak świadectwem, że przy sprawnym zarządzaniu projektem można w polskich stoczniach zbudować okręt. Kooperując w zakresie najnowocześniejszych systemów dowodzenia i walki ze światowymi liderami. I absolutnie jestem tego zwolennikiem. I jestem przekonany o tym wbrew obcym lobbystom i sprzyjającym im politykom. Oceniam to między innymi na podstawie mojego doświadczenia we współpracy z tym, co zostało jeszcze w polskim przemyśle stoczniowym. W jego zdrowej części.
I jeszcze pozwolę sobie na jeszcze jedno. Pozyskiwanie używanych okrętów, z których inni rezygnują, bo już nie spełniają ich oczekiwań jest z punktu widzenia interesów naszego państwa nieuzasadnione. Lobbystów nawiedzających salony polskich polityków nie interesuje bezpieczeństwo Polski tylko biznes. A jak na tym wychodzimy, widać po fregatach klasy Oliver Hazard Perry. Gorąco namawiam entuzjastów marynarki, aby policzyli wszystkie koszty utrzymania tych okrętów i co z tego ma np. polski przemysł okrętowy.
Budowanie w naszych stoczniach wymaga stworzenia silnego merytorycznie zespołu kierującego projektami. Zbudowania solidnego konsorcjum opartego o doświadczone i wiarygodne firmy. Odciąć należy od projektów takich i tych, którzy widzą kolejną szansę do przetrwania na krawędzi upadłości kosztem budżetu MON i pieniędzy podatnika. Zresztą poza kłopotami nic do projektu nie wnoszącymi. Na przestrzeni ostatnich lat mieliśmy wystarczająco wiele kapitałochłonnych eksperymentów będących dziełem polityków. Czasu już na to dramatycznie nie ma.
Gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS