A A+ A++

W wieku 17 lat zadebiutował w Ekstraklasie (grudzień 2019 rok). Było to wydarzenie historyczne dla regionu, bo Krzysztof Toporkiewicz był pierwszym wychowankiem klubu z terenu ziemi limanowskiej, który zagrał na tym szczeblu rozgrywkowym (do tej pory trzy mecze na koncie). Ponad rok później boryka się z kontuzjami, ale zapowiada powrót do gry i obiecuje kolejne historyczne wydarzenie dla regionu. Rozmowa z Krzysztofem Toporkiewiczem, wychowankiem Harnasia Tymbark, obecnie napastnikiem Jagiellonii Białystok, o jego drodze do piłkarskiej elity w Polsce.

– Pamiętasz swój pierwszy trening i początki przygody z piłką nożną?

– Na pierwszy trening do szkółki piłkarskiej w Tymbarku zabrał mnie mój tata. Nie musiał mnie do tego namawiać, miałem pięć lat i do dzisiaj pamiętam z jaką niecierpliwością czekałem aż pojedziemy na trening. Dostałem się pod rękę trenera Franciszka Mrózka, nie wiem dokładnie jak to się stało, ale musiałem ćwiczyć o parę lat starszymi kolegami. Radziłem sobie dobrze i tak już zostało, zarówno w Tymbarku jak i później w Sandecji trenowałem ze starszymi rocznikami.

– To był w Tymbarku bardzo dobry okres jeśli chodzi o zespoły dziecięce i młodzieżowe, przyszłościowy zespół budowany przez Franciszka Mrózka.

– Mieliśmy bardzo dobrą ekipę dla przykładu Szymek Majeran, Kuba Urbański, Tomek Puch, Mirek Kordeczka, Kacper Skrzatek, Konrad Mrózek, Michał Franczak, Dawid Jarosz, Grzesiek Król czy Kamil Palacz. Pamiętam nasz ówczesny zespół bardzo dobrze.

– Gra ze starszymi zawodnikami miała swoje plusy?

– Z boku bardzo dobrze to wyglądało, dawałem sobie z nimi radę. Mogłem się sporo nauczyć. Wówczas było to dla mnie coś w rodzaju prestiżu grać ze starszymi. Uważam, że dzięki temu piłkarsko znacznie szybciej się rozwijałem.

– Masz jakiegoś piłkarskiego idola?

– W zasadzie jest takich dwóch zawodników, którzy piłkarsko są dla mnie wzorem. Lionel Messi jest wyborem chyba oczywistym i pewnie mało oryginalnym. Drugim takim zawodnikiem, który w zasadzie stał się dla mnie numerem jeden, to Eden Hazard. Zaczął mi imponować, gdy grał w Chelsea, której kibicowałem. Cenię ich za styl gry i staram się naśladować. Obaj nie są wysocy, podobnie jak ja. Dużo biegają, unikają niepotrzebnego dryblingu, ale jeśli wymaga tego sytuacja to potrafią wziąć ciężar gry na siebie, czy też przeprowadzić skuteczną indywidualną akcję. Właśnie taki styl najbardziej mi odpowiada.

– Śledzisz wyniki klubów z naszego regionu?

– Poczynania Sandecji śledzę na bieżąco, Tymbarku trochę mniej, ale mam orientację co się dzieje. Wiem, że w klubie były pewne zawirowania organizacyjne i teraz próbują wyjść na prostą. Czytam również o Limanovii, gra tam kilku zawodników, których znam ze wspólnych występów na boisku. Lubię wiedzieć, do jakich klubów przechodzą zawodnicy w regionie, jak sobie radzą.

– Jak to się stało, że trafiłeś właśnie do Jagielloni Białystok?

– Z Sandecji przeszedłem do SMS Łódź. Po zakończeniu gry w Centralnej Lidze Juniorów U-17 moje dalsze pozostanie w tym ośrodku szkoleniowym nie miało sensu. SMS Łódź specjalizuje się w kształceniu grup młodzieżowych, potem zawodnicy szukają sobie innych klubów. Wiedziałem, że muszę gdzieś odejść. Sytuacja nie była łatwa, ale w zasadzie na brak ofert ostatecznie nie narzekałem. Na tydzień pojechałem nawet do Nottingham w Anglii. Skauci tamtejszego klubu przyjechali, kiedyś do Łodzi, aby zobaczyć w akcji mojego kolegę z drużyny. Jednak zwrócili uwagę na mnie, stąd zaproszenie na testy. Pobyt w Nottingham wspominam bardzo dobrze, trenerzy byli ze mnie zadowoleni, miało być zaproszenie na kolejne testy, ale z nieznanych mi powodów do nich już nie doszło. Byłem bliski przejścia do Lechii Gdańsk, właściwie wszystko było już na odpowiedniej drodze, ale kluby nie zdołały dojść do porozumienia. Wówczas nadeszła oferta z Jagiellonii, chcieli mnie bez żadnych testów, bo wcześniej obserwowali mnie w meczach juniorów. Wiedziałem, że trenerem w Białymstoku jest Ireneusz Mamrot, który odważnie stawia na młodych zawodników. Wprowadzał do zespołu m.in. Karola Świderskiego, który również był zawodnikiem SMS Łódź.

– Szybko doszło do debiutu w Ekstraklasie, byłeś zaskoczony?

– Przygotowywałem się na ten debiut, ale gdy już do niego doszło to byłem zaskoczony. Ireneusz Mamrot po dobrych występach w juniorach dołączył mnie do pierwszego zespołu. Najpierw pojechałem do Bełchatowa, w kolejnym spotkaniu w Zagłębiem Lubin byłem szykowany do debiutu. Jednak jeden z naszych zawodników otrzymał czerwoną kartkę i trener Mamrot musiał zmienić plany, trzeba było dokonać dodatkowej zmiany. Powiedział mi o tym po spotkaniu. Po meczu z Zagłębiem trener Ireneusz Mamrot został zwolniony. Wydawało się, że tym samym debiut się oddalił. Jednak już w kolejnym pojedynku tymczasowy trener Rafał Grzyb dał mi szansę, co trochę mnie zaskoczyło. Sytuacja była sprzyjająca, bo prowadziliśmy już z Lechią Gdańsk 3-0 i na ostatnie minuty wszedłem na boisko. Niezapomniane wrażenia, wówczas mecze były jeszcze z udziałem publiczności (grudzień 2019 rok – przyp. red). Pamiętam, że zdołałem wywalczyć rzut wolny. Potem po meczu kibice przybijali mi piątkę, dodawali otuchy, gratulowali debiutu. To było bardzo miłe.

– Zdawałeś sobie wówczas sprawę, że przechodzisz właśnie do historii rodzinnego regionu jako pierwszy wychowanek klubu z Limanowszczyzny, który zagrał w Ekstraklasie?

– Szczerze mówiąc nie miałem o tym pojęcia. Nigdy wcześniej się nie zastanawiałem nad tym, czy ktoś z naszego regionu zagrał w Ekstraklasie. Dopiero potem mama mi powiedziała, że jest o tym artykuł na Limanowa.in. Na pewno fajne uczucie, pokazałem, że z tego regionu też można się przebić. Mamy dobre szkółki piłkarskie, trzeba wierzyć i ciężko pracować aby dostać się do profesjonalnych rozgrywek. Wiem, że w ubiegłym roku w Wiśle Kraków zagrał także wychowanek Turbacza Mszana Dolna, Konrad Gruszkowski.

– Co robisz po treningach? Masz dużo wolnego czasu?

– Staram się maksymalnie zagospodarować swój czas. Studiuję w Białymstoku na Akademii Wychowania Fizycznego. Miałem w planach studiować fizjoterapię w Krakowie, poważnie się nad tym zastanawiałem, ale ostatecznie uznałem, że byłyby to trudne do pogodzenia z moją grą w Białymstoku. Ze względu na sytuację epidemiologiczną jest trochę więcej czasu. Staram się go nie marnować, wykorzystać na dodatkowe ćwiczenia czy spotkania z psychologiem piłkarskim.

– Mieszkasz daleko od swojego domu rodzinnego, to duże utrudnienie?

– Teraz już nie. Od małego dziecka często wyjeżdżałem na zgrupowania, dlatego jestem trochę uodporniony na dłuższą rozłąkę z domem. W wieku 12 lat wyjechałem do Łodzi. Mama trochę się martwiła, tata zawsze był dobrej myśli. Inna sprawa, że w Łodzi w szkole była moja siostra i miała mnie na oku. To ułatwiało mi sprawę, a mój wyjazd w tak młodym wieku był zapewne łatwiejszy do zaakceptowania dla rodziców.

– Kontuzja mocno skomplikowała Twoją sytuację w pierwszej drużynie Jagiellonii?

– Owszem pokrzyżowała plany, bo unieruchomiła mnie w momencie, gdy miałem okazję na częstszą grę w Ekstraklasie. Rozkręcałem się, coraz pewniej czułem się w drużynie. Byłem nawet szykowany do gry w pierwszym składzie. Uraz doskwierał od października, ale jeszcze do grudnia występowałem na boisku. Z każdym tygodniem komfort gry był jednak coraz gorszy. W klubie asekuracyjne patrzyli na moje dolegliwości. Niestety po kolejnych badaniach w styczniu konieczna była operacja. Teraz już wracam do zdrowia i chciałbym wkrótce pojawić się na boisku, najpierw może w zespole juniorów, a potem znowu powalczyć o grę w Ekstraklasie.

– Jagiellonia ma teraz słaby okres, wyniki zdecydowanie poniżej oczekiwań.

– To prawda, ale wpływ no to ma dużo czynników. Przede wszystkim mocno dotknęła nas druga fala Covida, do tego wirusy jelitowe i inne problemy zdrowotne. Zostaliśmy poważnie osłabieni od środka. Właśnie również z tego powodu bardzo żałuję kontuzji, która mi się przytrafiła. Podczas mojej przymusowej pauzy rotacja w składzie Jagiellonii była bardzo duża. Miałbym mnóstwo okazji na występy w Ekstraklasie. Niestety stało się inaczej.

– Otrzymujesz sygnały od sztabu szkoleniowego, że czekają na Twój powrót, że znowu dostaniesz szansę gry w Ekstraklasie?

– Zdecydowanie tak, czuję duże wsparcie. Dlatego jestem dobrej myśli, po przerwie na reprezentację chciałbym być do dyspozycji trenera. Oczywiście wiem, że na mojej pozycji mam mocnego konkurenta. Imaz w tej chwili na pewno jest lepszy ode mnie, ale ja się nie poddaję i chcę podnosić swoje piłkarskie umiejętności.

 – Dziękuję za rozmowę i czekamy na kolejne historyczne osiągnięcia dla naszego regionu. Na przykład pierwszego gola wychowanka klubu z ziemi limanowskiej na boiskach Ekstraklasy

– Nie ma sprawy, jak wrócę do gry to pomyślę o tym. Również dziękuję za rozmowę.

 

  

Krzysztof Toporkiewicz (ur. 21 kwietnia 2002 roku w Limanowej). Swoją przygodą piłkarską rozpoczynał w KS Tymbark, gdzie po czterech latach przeniósł się do  Sandecji Nowy Sącz. Kolejnym ważnym momentem w jego piłkarskiej przygodzie były przenosiny do SMS Łódź. W łódzkim ośrodku szkolenia piłkarskiego spisywał się bardzo dobrze. Był powoływany do młodzieżowej reprezentacji Polski. Następnie w 2019 roku zawodnikiem juniorów Jagiellonii Białystok, występował w Centralnej Lidze Juniorów Starszych (był też w seniorskiej drużynie czwartoligowych rezerw). Pod koniec listopada 2019 roku sztab szkoleniowy podjął decyzję o włączeniu Krzysztofa Toporkiewicza do kadry pierwszego zespołu. Do tej pory w Ekstraklasie zaliczył trzy spotkania.

Na zdjęciu głównym Krzysztof Toporkiewicz w czasie przekazania koszulki z podpisami zawodników Jagiellonii Białystok, na licytację, z której dochód został przeznaczony na leczenie Marcinka Sporka z Tymbarku.

Na poniższych zdjęciach Krzysztof  Toporkiewicz w czasie gry w Tymbarku.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBadania: Od stylu życia może zależeć, jak zareagujemy na szczepienie przeciwko COVID-19
Następny artykułWiosna 2021. Z lornetką i atlasem możemy “zapolować” na ptaki. Polecamy kilka miejsc