A A+ A++

Jeśli jesteś jednym z tych widzów, którzy to już po kwadransie seansu doznają psychicznego spowolnienia, a po czterdziestu minutach trwają w zawieszeniu pomiędzy otępieniem a słodką drzemką, to prawdopodobnie wielkie jak kanion Kolorado dziury fabularne przemknęły ci przed oczami, a ty nawet ich nie zarejestrowałeś. Są jednak uważni kinomaniacy, którzy bez trudu zauważą te mankamenty.

Dziury fabularne nie zawsze jednak muszą faktycznie nimi być – czasem bowiem te pozorne błędy i niedopatrzenia są logicznie wyjaśnione, jednak za sprawą np. montażu, scenariuszowych skrótów albo zbyt dynamicznych ujęć trudno jest owe „wyjaśnienia” wychwycić. Kiedy jednak nie ma innego wyjścia – filmowcy naprawiają swoje błędy w sequelach.

„Poszukiwacze zaginionej Arki” – jaka właściwie jest tu rola Indy’ego?

To jeden z największych klasyków tzw. „Kina Nowej Przygody”, który to wprowadził do kanonu filmowych postaci dzielnego, cynicznego archeologa – Indianę Jonesa. I chociaż nawet dzisiaj tę liczącą już sobie 40 wiosen produkcję ogląda się z wypiekami na twarzy, to wśród fanów „Poszukiwaczy zaginionej Arki” często wybucha dyskusja, której głównym wątkiem jest rola Indy’ego w tym filmie. Wiele osób uważa wręcz, że postać ta jest zupełnie zbędna i nie ma praktycznie żadnego wpływu na rozwój fabuły. Ambitny archeolog przez większą część swoich przygód usiłuje nie dopuścić do tego, aby w ręce nazistów wpadła legendarna Arka Przymierza. Jego wysiłki nic nie dają i ostatecznie hitlerowcy przejmują artefakt. Zrobiliby to niezależnie od tego, czy Jones podążałby ich śladami, czy też opalał tors na Hawajach.



Czy to faktycznie dziura fabularna?

Wręcz przeciwnie! To fabularny wybój, który pozwala nam puścić wodze wyobraźni. Pomyślmy bowiem co by się stało, gdyby Indiana nie wkurzał Niemców kolejnymi próbami przeszkodzenia im w ich szalonej misji. Być może zamiast dokonywać rytualnego otwarcia Arki w jakimś odludnym miejscu, jak to miało miejsce w filmie, naziści zabraliby ją do Berlina i dokonali oficjalnego „unoboxingu” przed samym Adolfem Hitlerem? Możemy więc uznać, że Indy ocalił Führera przed bolesną, ale i bardzo efektowną śmiercią.


Jakim cudem Jason ciągle wraca do życia?

Jason Voorhees utopił się w jeziorze będąc jeszcze pacholęciem. Od tego czasu, jak gnijący, zdeformowany trup, co jakiś czas dokonuje krwawych rzezi na turystach wypoczywających nad brzegiem spokojnego jeziora Crystal Lake. I chociaż w każdej części filmów z serii „Piątek, trzynastego” coraz to bardziej pokiereszowany topielec z hokejową maską na twarzy jest zabijany na różne sposoby, to w kolejnej odsłonie cyklu wraca do życia, aby radośnie kontynuować swoją jatkę.



Czy to faktycznie dziura fabularna?

Nie, to fabularny Rów Mariański. Głęboki, ciemny i pozbawiony jakichkolwiek szans na to, że ktoś go kiedyś ogarnie. Chociaż trzeba przyznać, że pewne próby były już podejmowane. W produkcji „Piątek, trzynastego IX – Jason idzie do piekła” najsłynniejszy kizior z amerykańskich slasherów zostaje wysadzony w powietrze i rozerwany na strzępy. Kiedy fragmenty jego ciała zostają pozbierane do kupy i przewiezione do kostnicy, dusza Jasona zaczyna wędrować i przejmować kontrolę nad kolejnymi śmiertelnikami. Pomysł to równie durny, co fabuła większości produkcji z tych serii, więc w zasadzie pasuje tu dość dobrze.


Tymczasem w nakręconym jakiś czas później dziełku pt. „Jason X” tytułowy zakapior leci w kosmos, aby zrobić z załogi pewnego statku kosmicznego drugie Nostromo. Pewien mądry naukowiec tłumaczy, że Jason to człowiek, u którego genetyczna anomalia sprawiła, że ten regeneruje się znacznie szybciej niż inni śmiertelnicy. To jednak nie koniec prób wyjaśnienia fabularnego rowu – w produkcji „Freddy vs. Jason” dochodzi do spotkania bestii znad Crystal Lake z mordercą z Elm Street. Ten ostatni wskrzesza Jasona, przybierając postać jego matki, i nakłania go do powstania z grobu.


Wychodzi więc na to, że pomiędzy każdą z jedenastu części „Piątku, trzynastego” Jason zapadał w stan przypominający zimowy sen misia i budził się co jakiś czas, aby siać zło i zniszczenie wśród Bogu ducha winnych wczasowiczów.

Czemu T-1000 po prostu nie zabił matki Johna?

Od dnia kinowej premiery „Terminatora 2”, która to miała miejsce 30 lat temu, kolejne pokolenia fanów tego majstersztyku wytykają Jamesowi Cameronowi brak logiki w jednej ze scen. Pod koniec filmu, kiedy to Sarah Connor ze swoim synem oraz mocno już wyeksploatowanym, usiłującym ocalić ich przed zabójcą wysłanym przez Skynet terminatorem trafiają do wielkiej huty. Tam bohaterowie rozdzielają się. Wkrótce grany przez Roberta Patricka T-1000 dopada matkę Johna i torturami usiłuje nakłonić ją do zawołania swojego dziecka. Zaraz, zaraz – przecież terminator wykonany z ciekłego metalu potrafi z dużym powodzeniem przyjąć postać każdego człowieka. W tej sytuacji wystarczyłoby przecież, aby zabił kobietę i upodobnił się do niej!



Czy to faktycznie dziura fabularna?

Owszem, ale niezamierzona. Bardziej to pewne niedopatrzenie w montażu kinowej wersji „Terminatora 2”. W edycjach rozszerzonych sprawa nabiera więcej sensu, gdy okazuje się, że w wyniku zamrożenia przez ciekły azot i kuli, którą T-1000 przyjął od swojego przeciwnika, doszło do trwałych uszkodzeń niektórych z jego podstawowych funkcji, w tym i jego zdolności do zmieniania kształtu. Terminator przykleja się do różnych przedmiotów i ma pewne problemy z dopasowaniem kolorów do swego metalowego „ciała”.



Z tego powodu lepiej dla niego byłoby utrzymać Sarę przy życiu, niż ryzykować zdemaskowanie. Ostatecznie maszyna jednak usiłuje imitować matkę Johna. Jak pamiętamy – z marnym skutkiem.



Czemu dinozaury z „Parku Jurajskiego” nie posiadają piór?

Chociaż dziś większość paleontologów twierdzi, że kopalne gady mogły pochwalić się dorodnym upierzeniem, to w 1993 roku, gdy Spielberg kręcił „Park Jurajski”, nikt jeszcze takiej teorii nie głosił. I chociaż trzeba przyznać, że reżyser włożył wiele wysiłku w odwzorowanie tych wymarłych zwierząt zgodne z ówczesną naukową wiedzą na ich temat, to żadnych piór w tej produkcji nie zobaczymy.



Czy to faktycznie dziura fabularna?

Tak, ale jak już wspomnieliśmy – nie wynika to ze gapiostwa twórców tego dzieła ani tym bardziej z braku ich chęci do konsultacji z uczonymi, którzy sporą część życia poświęcili na badanie szczątków bestii sprzed milionów lat. Na szczęście tę niezamierzoną dziurę udało się ładnie zagipsować i nierówność wygładzić tak, że spokojnie możemy o jej istnieniu zapomnieć. W 2015 roku, po długiej przerwie, widzowie mogli ponownie spotkać się z dinozaurami pożerającymi obecnych w tym niecodziennym parku turystów. Zanim jednak do tego doszło, widzowie mieli okazję wysłuchać monologu dr. Henry’ego Wu – genetyka pracującego przy klonowaniu gadów.



Postać ta pojawiła się już 22 lata wcześniej w pierwszej części „Parku Jurajskiego”, więc mamy pewność, że Wu wykonywał polecenia Johna Hammonda – milionera, który zainwestował swój majątek w ożywienie wymarłych zwierząt. Według uczonego, Hammond nakazał swoim naukowcom genetyczną modyfikację dinozaurów, aby te pozbawione były piór – w ten sposób ich wygląd bardziej pasowałby do utrwalonego przez długie dekady wizerunku gadzin, które władały kiedyś Ziemią!

Jak Andy’emu udało się od wewnątrz zakleić plakatem dziurę, gdy już wszedł do wydrążonego przez siebie tunelu?

Ta scena z ekranizacji „Skazanych na Shawshank” przywoływana jest prawie przy każdej dyskusji na temat fabularnych ubytków w znanych filmach. Przypomnijmy – Andy, niesłusznie skazany na karę podwójnego dożywocia mężczyzna, spędza dwie dekady na żmudnym dłubaniu szpikulcem w ścianie swojej celi, aby w końcu wydrążyć długi tunel, którym to daje dyla na wolność. Dziura ukryta jest pod dużym plakatem z urodziwą panią, a gruz powstały podczas prac Andy usuwa wysypując go ze swojej nogawki za każdym razem, gdy jest na więziennym spacerniaku.

Pytanie tylko jakim cudem w dniu ucieczki bohaterowi udaje się zasłonić tunel plakatem? Raz, że przyklejenie takiego arkusza na ścianę byłoby bardzo trudne do wykonania od wewnątrz, a dwa, że nawet gdyby Andy wymyślił jakiś sposób, to i tak nie mógłby wprowadzić go w życie, bo wydrążony przez niego tunel był przecież zbyt wąski, aby się w nim nawet obrócić.



Czy to faktycznie dziura fabularna?

Nie. Po pierwsze bohater, który przez dwie dekady obmyślał plan swojej ewakuacji, musiałby być skończonym idiotą, aby nie zadbać o tak prozaiczną sprawę, jak zatarcie za sobą śladów. Po drugie – kto powiedział, że plakat był w całości przymocowany do ściany, a nie wisiał na niej przytwierdzony jedynie na dwóch górnych rogach? Uważny widz, zobaczy w retrospekcji przedstawiającej mozolną pracę Andy’ego scenę, w której bohater ostrożnie rozkuwa mur podnosząc jedynie dolną część plakatu. Warto też zauważyć, że przez lata mężczyzna musiał zmieniać arkusze, które najwyraźniej w wyniku ciągłego poruszania nimi szybko się niszczyły.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNie chcieli takiej atrakcji na osiedlu. Gmina wybuduje pumptrack przy drodze powiatowej
Następny artykułZatrzymane w kadrze CCCLXXXV – Helen Mirren czy Jane Seymour? Musicie ocenić sami…