A A+ A++

Polanka w lesie na obrzeżach Warszawy. Dwóch policjantów stoi w miejscu zbrodni. Przed nimi zwęglone zwłoki. Ciało jest w takim stanie, że nie sposób rozpoznać ofiary. Jeden ze śledczych mówi do drugiego: „ale jak to samobójstwo?” Ten pierwszy odpowiada: „jeśli góra mówi, że samobójstwo, to samobójstwo”.

To nie jest prawdziwa scena. Tak mógłby zaczynać się kręcony w Polsce film w stylu amerykańskich thrillerów. Tych, które pokazują powiązania między władzą, biznesem, mafią i polityką. Powiązania tak misterne i zarazem niewiarygodne, że zaczynasz myśleć, że to wszystko prawda, że tak właśnie – gdzieś poza percepcją zwykłego człowieka – wygląda świat elit, które z tego zwykłego człowieka robią sobie niewiele. Gdyby nakręcono podobny film, nie byłby pierwszym popkulturowym nawiązaniem do śmierci Jolanty Brzeskiej. Pablopavo napisał już „Piosenkę o różnych rzeczach”.

                   
                    To jest piosenka o różnych rzeczach.
To jest piosenka o mięsie w lodówce,
O telefonie i kluczach na stole.

A poniżej będą już same fakty.

Zaginięcie i śmierć Jolanty Brzeskiej

Jolanta Brzeska wyszła z domu 1 marca 2011 roku we wtorek. Nie wzięła dokumentów, nie wzięła pieniędzy, nie wzięła telefonu komórkowego, choć nie miała w zwyczaju wychodzić bez nich. W piątek jej córka Magda brak kontaktu z matką zgłosiła policji i fundacji Itaka. W poniedziałek wzięła swój komplet kluczy i weszła do mieszkania przy ulicy Nabielaka, gdzie Jolanta żyła samotnie od 2007 roku, gdy zmarł jej mąż. W lodówce było mięso, jakby przygotowane do zrobienia obiadu. W zlewie brudne naczynia, a przecież Brzeska zmywała niemal na okrągło.

Czytaj też: Komisja Weryfikacyjna uchyliła zwrot kamienicy, w której mieszkała Jolanta Brzeska

No i leżąca na stole torebka, a w niej właśnie ten telefon oraz portfel. Tylko kompletu kluczy należących do Jolanty nie było. Jakby właścicielka wyskoczyła wyrzucić śmieci albo sprawdzić, czy w skrzynce nie ma jakiegoś listu – kolejnego z dziesiątek pism urzędowych, które dostawała. Ale skrzynka była pełna, a mieszkanie puste. Nie wyglądało na opuszczone przez kogoś, kto postanowił popełnić samobójstwo przez samospalenie w lesie leżącym kilkanaście kilometrów od domu.

                   
                    To jest piosenka o polskiej policji,
Która uznała, że w życiu tak bywa.
To jest piosenka o prokuraturze,
Która porusza ustami jak ryba.

W mieszkaniu przy Nabielaka nie było jeszcze czegoś – biletu miesięcznego. Policja – która dopiero w poniedziałek, 7 marca, połączyła sprawę zaginięcia Brzeskiej z odnalezieniem zwęglonych zwłok nieznanej osoby – uznała, że kobieta wzięła bilet miesięczny, by autobusem 519 pojechać do Powsina i tam popełnić samobójstwo. 9 marca prokurator Monika Lewandowska powiedziała „Gazecie Stołecznej”: „Mamy już wstępny protokół sekcji zwłok. Podczas badania wykluczono udział osób trzecich. Przyczyną śmierci był uraz termiczny”.

– Moja mama była bardzo nietypową osobą. W wieku 53 lat chciała pojechać w Bieszczady. Wyjęła mapę, sprawdziła komunikację publiczną i uznała, że dojazd jest do kitu. No i poszła na kurs prawa jazdy. Zdała egzamin, kupiła samochód i zaczęła jeździć – wspomina Magda Brzeska, córka Jolanty. Dodaje, że jej matka była bardzo aktywna, cieszyła się życiem i jak miała plant, to go realizowała. – Chodziła na tai chi. Jak zaczęła uprawiać na fitness, to uznała, że jak nie zrobi 10 podskoków, to zrobi 5 i też będzie super. Miała mnóstwo pozytywnej energii, ciepła. To ona nauczyła mojego syna Michała jeździć na rowerze – opowiada córka Brzeskiej.

Później testy DNA potwierdziły, że spalone ciało należało do Brzeskiej. Nie wiadomo, jak działaczka znalazła się w Lesie Kabackim. Policja przejrzała monitoring z trasy, stacji pociągów oraz metra. Również pies tropiący nie poprowadził od miejsca śmierci kobiety do pętli autobusowej. Ślad zgubił 500 metrów od miejsca znalezienia zwłok – teoretycznie tam przestępcy mogli zaparkować samochód, którym przywieźli Brzeską.

                   
                    To jest piosenka o oleju napędowym,
Który się pali i spala serce.
To jest piosenka o stopionych włosach.
To jest piosenka patrząca na mordercę.

Ostatecznie śledczy, którzy szukali zabójców Brzeskiej, pracowali 770 dni, przesłuchali ponad 40 świadków, niektórych kilka razy. Wśród hipotez była też taka, że ktoś chciał nastraszyć 64-latkę walczącą ze skutkami reprywatyzacji, ale sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Niejasności było wiele: co się stało z aparatami słuchowymi, które nosiła Brzeska, dlaczego biegli pomylili się, uznając, że przed śmiercią została oblana olejem napędowym, choć później okazało się, że jednak była to nafta oraz dlaczego nikt nie słyszał krzyku płonącej kobiety, choć kilkaset metrów dalej kilka osób bawiło się przy ognisku, a eksperymenty na miejscu pokazały, że gdyby krzyk był, musieliby go słyszeć. Mimo wszystko w 2013 roku sprawę zamknięto z powodu niewykrycia sprawców.

Dlaczego zginęła Jolanta Brzeska?

                   
                    To jest piosenka o Marku M……….,
Który skupuje roszczenia do budynków.
To jest piosenka o tym jak się meldował
w mieszkaniu obcych ludzi piłując zamki.

Wśród przesłuchiwanych po śmierci Jolanty Brzeskiej był „kolekcjoner kamienic” Marek M., dziś z kilkoma różnymi zarzutami prokuratorskimi dotyczącymi nieprawidłowości przy reprywatyzacji.

Jego działalność – pisząc w dużym skrócie – polegała na kupowaniu, często za kilkaset złotych, roszczeń do nieruchomości od spadkobierców osób, którym znacjonalizowano je w ramach „Dekretu Bieruta” w 1945 roku. Marek M. później odzyskiwał te kamienice od stołecznego ratusza, pozbywał się lokatorów mieszkań komunalnych i sprzedawał z gigantycznymi zyskami. Tak robił właśnie z kamienicą na Nabielaka, a Jolanta Brzeska była ostatnią lokatorką komunalną, która nie chciała się wyprowadzić. Toczyła sądowe batalie z nowym właścicielem, wspierała innych lokatorów przejmowanych kamienic, była w tym dobra. To dlatego do jej skrzynki pocztowej trafiały dziesiątki listów.

– Mama zawsze szukała rozwiązań, obejścia problemu, przeskoczenia go. Była w tym bardzo zaangażowana i aktywna. Niektórzy mówią, że miała zmysł prawniczy. Moim zdaniem wcale tak nie było. Ona po prostu, mając problem prawny, brała książkę z prawoznawstawa i się dokształcała. Nie odpuszczała – mówi Magda Brzeska.

Metody „czyścicieli kamienic”

Niewyjaśnionym do dziś pozostaje, jak M. i kilka osób w Warszawie działających podobnie do niego, znajdował sfrustrowanych właścicieli roszczeń – osoby mające teoretyczne prawo do odzyskania budynku, ale nie dające rady przeprowadzić procedury – oraz jak udawało im się doprowadzać do zwrotu nieruchomości przez miasto w relatywnie szybkim tempie. Pewne jest, że „dzika reprywatyzacja” zaczęła się w czasach, gdy prezydentem Warszawy był Lech Kaczyński, a jej apogeum przypadło na rządy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która bardzo długo broniła się przed weryfikacją, czy podlegli jej urzędnicy działają w dobrej wierze. Zmieniło się to dopiero w 2016 roku, gdy dziennikarki „Gazety Stołecznej” opisały kuriozalny i pełen dziur prawnych zwrot wartej miliony działki przy samym Pałacu Kultury. To wówczas Hanna Gronkiewicz-Waltz ogłosiła, że nie będzie kandydować na następną kadencję, powstała też Komisja Weryfikacyjna, która miała wynieść Patryka Jakiego na fotel prezydenta stolicy. Pewne jest też, że w wyniku całego procederu dach nad głową straciło w Warszawie ok. 50 tysięcy osób.

Podparta faktami wyobraźnia filmowca pokazałaby tu zapewne wiele powiązań z urzędnikami miejskiego ratusza i politykami z różnych środowisk.

Z zupełnie innym światem skojarzyłaby za to sposoby „odzyskujących kamienice” na pozbycie się lokatorów, którzy nagle przestawali mieszkać w niedrogim lokalu komunalnym, a stawali się najemcami prywatnego właściciela. W portfolio: podnoszenie czynszów wpędzające w spiralę zadłużenia, żądanie odszkodowań za bezumowne zajmowanie nieruchomości, odcinanie mediów, wycinanie zawiasów w drzwiach lokatorów, wyrzucanie ich przedmiotów z części wspólnych budynku (na przykład pralki z pralni), wszelkie formy zastraszania.

                   
                    To jest piosenka o władzach Polski.
To jest piosenka o władzach Warszawy.
To jest piosenka o 7-krotnych czynszach,
O odcinaniu prądu i gazu.

W ruchach osób poszkodowanych przez „dziką reprywatyzację” nie brakuje przekonanych, że do tego katalogu można wpisać również zabójstwo. Zapewne dlatego Jolanta Brzeska stała się symbolem walki o prawa lokatorów. Już zaraz po jej śmierci organizowano pikiety, jej wizerunek pojawiał się na oddawanych przez miasto kamienicach, zazwyczaj towarzyszyło mu hasło „Wszystkich nas nie spalicie”. Córka Brzeskiej uważa jednak, że jej matka symbolem altruistycznej walki o mieszkańców lokali miejskich stała się nieco przez przypadek. – Mama zaangażowała się w ruch lokatorski ze względu na własną sytuację. Może nie był to egoizm, ale na pewno nie była to też sprawa, którą żyła, zanim zreprywatyzowano jej kamienicę. Później rzeczywiście głęboko weszła w temat. Było to działanie altruistyczne czy społeczne, ale oparte o wzajemne wspieranie się ludzi w podobnej sytuacji – mówi Magda Brzeska.

Interes polityczny

Biznes reprywatyzacyjny zwolnił dopiero w 2016 r., czyli pięć lat po śmierci Jolanty Brzeskiej. Można mieć jednak wątpliwości, czy przyczyną było coś innego niż czyjś interes. Tyle że nie finansowy, a tym razem polityczny. Gdy na jaw wyszły machlojki przy zwracaniu działki o dawnym adresie Chmielna 50, którą miasto zdecydowało się oddać, choć spadkobierca właściciela dostał już wcześniej rekompensatę, PiS poczuło krew PO w Warszawie. Oprócz powstałej Komisji Reprywatyzacyjnej pod przewodnictwem Patryka Jakiego Zbigniew Ziobro zdecydował o wznowieniu po trzech latach śledztwa dotyczącego zabójstwa Brzeskiej i przeniesieniu go do prokuratury w Gdańsku.

                   
                    To jest piosenka o płonącej kobiecie.
To jest piosenka o człowieku spalonym.
To jest piosenka o snach spokojnych
Skurwysynów wycierających salony.

Teraz, po pięciu latach od powrotu do sprawy, śledczy mają 50 specjalistycznych opinii, 230 przesłuchanych świadków i ponad 40 tomów akt. Jak informuje Prokuratura Regionalna w Gdańsku, do lutego 2021 roku „dokonano także kilkunastu przeszukań u osób mogących mieć związek ze sprawą. Zbadano dokładnie, przy użyciu m.in. wykrywacza metalu, miejsce znalezienia ciała Jolanty Brzeskiej. Zwrócono się do różnych instytucji o udostępnienie nagrań z monitoringu i zdjęć satelitarnych. Zgromadzono także dokumentację dotyczącą działalności Jolanty Brzeskiej w ramach Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów”.

Jednocześnie rzeczniczka gdańskiej prokuratury Marzena Muklewicz informuje, że postępowanie cały czas prowadzone jest w sprawie śmierci aktywistki. Oznacza to, że nie ma w tym śledztwie osób podejrzanych. Nikt też nie usłyszał zarzutów. Magda Brzeska z kolei przyznaje, że o nowym śledztwie wie niewiele, bo odległość między Warszawą a Gdańskiem sprawia, że trudno jej zapoznać się z aktami, a prokuratura od dawna się z nią nie kontaktowała.

Uchwała sejmowa w sprawie Jolanty Brzeskiej

Również dzisiaj ta niewyjaśniona sprawa powoduje emocje polityczne i nadal jest swoistym symbolem zderzenia potrzeb elit z potrzebami zwykłych ludzi. Kilka dni przed 10. rocznicą śmierci Brzeskiej Lewica zaproponowała przyjęcie w Sejmie przez aklamację uchwały oddającej hołd aktywistce.

Platforma Obywatelska początkowo poprosiła o zajęcie się treścią uchwały w komisji, co mogłoby spowodować, że dokument nie zostanie przyjęty przed 1 marca. Rozpętała się burza medialna, w której zarzucano Platformie strach przed bardzo ogólnie sformułowanym tekstem uchwały i sugerowano, że wynika on z tego, że reprywatyzacja w dużej mierze obciąża rządy PO w stolicy. Ostatecznie uchwałę przyjęto przez aklamację 25 lutego. Podkreślono, że Sejm domaga się przeprowadzenia rzetelnego śledztwa w sprawie zabójstwa Jolanty Brzeskiej, które powinno zakończyć się skazaniem sprawców zbrodni oraz ich mocodawców. Napisano też, że „proces reprywatyzacji przyniósł olbrzymie straty Rzeczypospolitej Polskiej, stał się źródłem krzywd lokatorów i lokatorek mieszkań komunalnych, naruszał konstytucyjną zasadę prowadzenia polityki sprzyjającej zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych”.

Bez happy endu

W 2014 roku 80-metrowe mieszkanie, w którym niemal całe życie spędziła Jolanta Brzeska, zostało wystawione na sprzedaż za niecały milion złotych. Trzy lata później znowu trafiło na rynek w cenie niższej o 150 tysięcy. Dziś podobna nieruchomość może kosztować około 1,2 mln złotych.

Komisja Weryfikacyjna Patryka Jakiego masowo uchyla decyzje zwrotowe wydane przez miasto, a lokatorom ze zreprywatyzowanych kamienic przyznaje odszkodowania. Stołeczny ratusz za każdym razem się odwołuje, a Wojewódzki Sąd Administracyjny uchyla większość, decyzji „komisji Jakiego”. Tylko pojedyncze utrzymuje. W żadnej ze spraw nie zapadł prawomocny wyrok NSA. Lokatorzy przez kolejne lata żyją w niepewności. Nie wiedzą, kto jest właścicielem domu, w którym mieszkają i jaka jest obowiązująca stawka czynszu.

Od 2016 roku trwają powolne zmiany w prawie reprywatyzacyjnym. Najpierw udało się wprowadzić tak zwaną „małą ustawę reprywatyzacyjną”, która zabroniła zwracania budynków użyteczności publicznej, by zapobiec na przykład utracie przez Warszawę niektórych budynków szkolnych stojących na działkach z roszczeniami. W 2020 roku weszła w życie „ustawa Kalety” zabraniająca oddawania nieruchomości z lokatorami i jednocześnie zabraniająca stolicy odwoływania się od decyzji komisji weryfikacyjnej i nakazująca wypłatę odszkodowań, a więc mocno bijąca w miasto zarządzane przez polityka PO. Jednocześnie w sejmowej zamrażarce leży „duża ustawa reprywatyzacyjna” mająca uporządkować problem zwracania nieruchomości znacjonalizowanych w PRL w całym kraju. Reprywatyzacja bowiem trwa w najlepsze w Krakowie, Łodzi, Poznaniu i na wielu terenach wiejskich.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZderzenie trzech aut w Końskich. Jedna osoba w szpitalu [zdjęcia]
Następny artykułDworczyk: O Żołnierzach Wyklętych mówiono niewiele