Istnieje aktywność tak uwsteczniająca umysłowo, a przy okazji prymitywizująca moralnie, że właściwie powinien być zakaz jej podejmowania. To praktyczna polityka. I trudno się potem dziwić, że taki senator PO, Bogdan Klich, bez wywołania jakichkolwiek impulsów elektrycznych i reakcji chemicznych w mózgu wyzywa rządzących od dyletantów (24 lutego 2021 r, na Twitterze).
Przeciętnie człowiek ma 86 mld neuronów. Każdy z nich może mieć nawet do 10 tys. połączeń z innymi, co daje 800-900 bln takich połączeń i co czyni z człowieka istotę wyjątkowo twórczą. Okazuje się, że do uprawiania polityki w opozycji wystarczy tych połączeń tysiąc.
Bogdan Klich jest z wykształcenia psychiatrą, więc powinien coś niecoś o neuronach i połączeniach między nimi wiedzieć. Może zatem już wie także, co potrafi prawdziwy dyletant. Tym bardziej że on sam jest najgroźniejszym dyletantem w historii III RP. Dyletanci mogą być zwyczajnie niemądrzy. Dyletant Klich był skrajnie niebezpieczny i skończyło się to tragicznie. Nigdy w dziejach Polski, łącznie z czasami wojennymi, nie zginęło jednocześnie tylu najwyższych dowódców wojskowych, jak za rządów w MON, w czasie pokoju, ministra obrony Bogdana Klicha.
Jakby mało było strat na najwyższym poziomie dowodzenia, ten sam minister praktycznie zlikwidował polską armię. Po swoich reformach (uzawodowienie bez żadnego ubezpieczenia) pozostawiając ogryzek w postaci 40 tys. żołnierzy bez żadnej realnej zdolności obronnej. Jeśli do tego dodać likwidację wielu jednostek wojskowych, wychodzi na to, że Klich najlepiej się zna na niwelowaniu terenu albo stymulowanym pustynnieniu. I taki człowiek śmie pisać o dyletantach oraz odsuwaniu od władzy, żeby zrobić miejsce takim fachowcom jak on.
Wielkie zasługi w stymulowanym pustynnieniu ma pouczający wszystkich o wolnym rynku i zasadach konkurencji wielki prywatyzator Janusz Lewandowski. Kim trzeba być, jeśli nie szkodliwym dyletantem, żeby wymyślić program prywatyzacji, który zlikwidował nawet dziesiątą część majątku narodowego, puścił setki tysięcy pracowników z torbami, a ich dzieci skazał na dziedziczenie biedy i beznadziei. Albo taki minister skarbu Aleksander Grad kasujący polski przemysł stoczniowy i tak wdrażający program energetyki jądrowej, że nawet jedno jądro atomowe w tym programie nie uczestniczyło.
Dużo o dyletantach (i szkodnikach) mówi Radosław Sikorski, który jako szef MSZ tak dbał o interesy Polski, że niemal nie wysadził w powietrze najważniejszych przedsięwzięć obronnych realizowanych wspólnie z Amerykanami (wywody o łasce czy lasce). W słynnym hołdzie berlińskim z 28 listopada 2011 r. wręcz błagał Niemcy o swego rodzaju protektorat nad Europą i Polską. Ze swego rosyjskiego odpowiednika Siergieja Ławrowa uczynił gwiazdę, busolę i latarnię dla polskich dyplomatów. Tak przeciwstawiał się Putinowi, że ten okręcił go wokół małego palca u stopy w sprawie działań przeciwko prezydentowi Polski Lechowi Kaczyńskiemu. I tak naprawiał stosunki z Litwą, Białorusią i Ukrainą, że znalazły się w pobliżu zera bezwzględnego, gdy zamiera wszelki ruch.
O dyletantach lubią się wypowiadać Ewa Kopacz i Bartosz Arłukowicz, nie tyle nawet najgorsi ministrowie zdrowia w III RP, co nie rozumiejący ni w ząb, na czym polega kierowanie czymkolwiek, z zarządzaniem mopem albo szpadlem na czele. Podobnie jest z byłym ministrem finansów Janem Vincentem Rostowskim, który zarządzając publicznymi pieniędzmi przyjął opcje minimum, że „piniędzy nie ma i nie będzie”. Jeśli „piniędzy” nie ma, to znikają też problemy z nimi związane. A wtedy trudno się dziwić, że pozwala się na wypłynięcie z Polski 250 mld zł. Przecież z taką sumą byłyby same kłopoty. Albo taki niczego nie rozumiejący w kwestiach prawa minister sprawiedliwości Borys Budka. Aż tak niczego nie kapował, że z czystym sumieniem i poczuciem pełnego bezpieczeństwa partia matka postanowiła powierzyć mu swoje stery.
Wyliczanki o osiągnięciach prawdziwych dyletantów, co często oznacza też najprawdziwszych niwelatorów, można by długo ciągnąć. Gdyby nie zostali ministrami, byliby tylko nieszkodliwymi ględami. Oni jednakowoż czują zew i chcą działać. A wtedy to, co prywatnie jest tylko uwstecznieniem funkcji poznawczych (intelektualnych) i moralnych (o ile jest co uwsteczniać, bo to wcale oczywiste nie jest, szczególnie gdy chodzi o funkcje poznawcze), staje się problemem publicznym. A im bardziej im udowadniać, że potrafią tylko partolić, tym bardziej rwą się do roboty. Znacznie bezpieczniej mieć ich w opozycji, bo to tylko ględzenie. A nie ma się co łudzić, że za efekty swoich czynów, nie ględzenia, kiedykolwiek odpowiedzą. Skąd. Oni tylko nabierają przekonania, że powinni nadal działać. A na to, co są w stanie robić, 10 neuronów i 1000 połączeń między nimi w zupełności wystarcza.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS