autor: DM
Strzelam i jeżdżę – wirtualnie i w realu. Później o tym piszę – krytycznie lub z zachwytem.
Po niezłym zamieszaniu, jakie narobił świetny pierwszy odcinek serialu The Mandalorian, Star Wars Jedi: Fallen Order kontratakuje w świecie gier. To produkcja, która przynosi nową nadzieję, dla kolejnych gier w uniwersum Gwiezdnych wojen.
Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE
- całkiem niezła fabuła, w której coś dla siebie znajdą fani Star Wars w każdym wieku;
- iście filmowa rozgrywka pełna widowiskowych scen i trafnych zapożyczeń z innych produkcji;
- niezwykle urozmaicone przemierzanie poziomów dzięki angażującym elementom platformowym;
- zagadki środowiskowe w grobowcach i sekretne lokacje;
- świetnie zrealizowana, satysfakcjonująca walka mieczem świetlnym oraz używanie Mocy;
- bardzo dyskretne elementy RPG, które jedynie dopełniają rozgrywkę;
- mnóstwo elementów kosmetycznych do personalizacji i wszystkie za darmo – do zdobycia dzięki eksploracji planet.
MINUSY:
- sporo technicznych niedoróbek w wersji na konsolę;
- zbyt mało wyrazista muzyka;
- oprawa graficzna nieco odstaje od tych najlepszych.
Kiedy dwa lata temu usłyszeliśmy informację o zamknięciu studia Visceral Games i skasowaniu projektu ze świata Gwiezdnych wojen wzorowanego na Uncharted, wielu graczy odczuło „ogromne zakłócenie Mocy. Jakby z milionów gardeł wydobył się krzyk przerażenia, a potem nastała cisza”. Być może było to jednak przywrócenie równowagi w galaktyce? Akcja prewencyjna, by nie mieć w portfolio dwóch bardzo podobnych gier?
Bo Star Wars Jedi Fallen Order studia Respawn Entertainment to nic innego, jak właśnie Uncharted w uniwersum gwiezdnej sagi. Znalazła się tu również domieszka God of War, Tomb Raidera i paru innych tytułów, ale nie ma mowy o żadnym śmietniku pożyczonych pomysłów. Wszystko razem tworzy idealną mieszankę szalonej przygody, wciągającej, filmowej fabuły oraz satysfakcjonującej walki i eksploracji.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to jedynie do części oprawy graficznej, która nie prezentuje się aż tak wspaniale jak ta na silniku Frostbite w Battlefrontach. Tylko że biorąc pod uwagę doniesienia, ile problemów sprawia on w grach z widokiem TPP, chyba wolę lepszy gameplay kosztem wizualnych wodotrysków. Na konsoli PlayStation 4 doświadczyłem też paru technicznych niedoróbek i to w zasadzie tyle moich zarzutów względem SWJ Fallen Order.
Chociaż może warto jeszcze mieć na uwadze klimat całości, który łączy zarówno mroczne sceny z totalitarnych rządów Imperium, jak i niezwykle baśniowe sekwencje rodem z produkcji dla najmłodszych. Czuć, że autorzy stali nieco w rozkroku, starając się stworzyć historię dla każdego, jednak dzięki temu, że te najbardziej skrajne momenty są od siebie oddalone w czasie, a fabuła mocno wciąga, nie ma w tym jakiegoś szczególnego konfliktu.
Gra zawiera zarówno mroczne, ponure sceny, jak i te baśniowe.
ILE GODZIN TRWA TEN SEANS?
Przed premierą sporo kontrowersji wywołała kwestia braku 10-godzinnej wersji próbnej oraz niepokoje o to, jak długa jest gra. W moim przypadku koniec fabuły ujrzałem po około 16 godzinach, testując różne poziomy trudności, jednak z przewagą normalnego. Gdzie tylko widziałem sposobność, zaglądałem też do miejsc ze skrzynkami, co po uporaniu się z wątkiem fabularnym dało mi 78% ukończenia całej gry.
Myślę, że zaliczając tę pozycję na szybko i na najłatwiejszym poziomie trudności, można ją przejść w 10 lub nawet nieco mniej godzin. Wybierając od razu trudny poziom, do finału fabuły powinniśmy dotrzeć średnio w ciągu ponad 20 godzin, nie wliczając w to odkrywania wszystkich sekretów.
Rudy idzie na solo – Gwiezdne wojny – historie
W zasadzie o epickich momentach w fabule nie mogę za wiele napisać, bo akcja jest wartka, dzieje się sporo i wszystko, co przeżywamy na ekranie, stanowi niezwykłą przygodę, której warto dać się ponieść i zaskoczyć nią osobiście. A twórcy zadziwiają nas niejeden raz, bo nawet pojawiający się czasem backtracking związany z powrotem przemierzanymi niedawno ścieżkami na będący naszą bazą statek, wykorzystano jako okazję do zupełnie nowych doświadczeń i atrakcji. Co więcej, rudy nastolatek jako rycerz Jedi, który zupełnie nie przekonywał mnie w zwiastunach, ostatecznie dał się polubić i kibicowałem mu przez całą opowieść.
Cal Kestis, podobnie jak filmowa Rey, zajmuje się kosmicznym złomem, ale nie jako wolny duch, a zwykły robotnik Gildii Złomiarzy, która na planecie Bracca poddaje recyclingowi statki z czasów wojen klonów. Podczas nudnej roboty słucha tamtejszej rockowej muzy, codziennie dojeżdża do pracy brudnym, zatłoczonym pociągiem i jest pod kontrolą żołdaków Imperium. Cal ukrywa też fakt, że był padawanem – niedoszłym rycerzem Jedi, który jakoś przeżył czystkę Rozkazu 66. Kiedy przez przypadek musi użyć mocy i na jego trop wpadają inkwizytorzy, przyjmuje niespodziewaną pomoc załogi statku Stinger-Mantis i decyduje się wesprzeć ją w pewnej misji.
Po Wojnie Klonów został tylko złom. Teraz rządzi Imperium.
Indiana Cal – trochę Tomb Rider, trochę Indiana Jones.
DARTH MAUL – WITAJ W DOMU
Nie jest już żadną tajemnicą, że w Fallen Order zwiedzimy Dathomir, czyli rodzimą planetę Dartha Maula. Eksplorując ją, znajdziemy trochę informacji na temat tajemniczego ludu, z którego wywodził się Maul.
Cal ma odnaleźć holokron z informacjami o pozostałych przy życiu dzieciach obdarzonych Mocą, by dzięki nim odbudować potęgę Zakonu Jedi. Przedmiot został jednak dobrze ukryty, a jego tajemnic strzegą sekrety pradawnej cywilizacji i związane z nimi grobowce. Akcja rusza z kopyta już od pierwszych chwil, a potem tylko nabiera tempa. Sterując Calem, jesteśmy jak rycerz Jedi, Nathan Drake, Indiana Jones i Lara Croft w jednym. Bierzemy udział w bitwie, poznajemy wydarzenia z przeszłości i inne rzeczy, które grzechem byłoby Wam przedwcześnie zdradzać. Fallen Order zaskoczył mnie również tym, jak bardzo cała fabuła płynnie łączy się z rozgrywką.
Tutaj każde machnięcie mieczem, każdy skok nad przepaścią, a nawet samoleczenie wydają się nierozerwalną częścią historii, jakbyśmy brali udział w jednej, długiej cut-scence. Jeśli zabrakło w tym perfekcyjnej finezji rodem z Uncharted 4, to tylko przez nieco zbyt częste pauzy, by podczas medytacji zapisać grę, czy walki z bossami, wymagające z kolei nieco dłuższej przerwy w pędzie naprzód. Czasem to jednak my sami zatrzymujemy się mimochodem, patrząc na żyjący świat gry i szturmowców Imperium, którzy nieporadnie walczą z jakimiś lokalnymi zwierzakami.
Wspinaczka nie tylko wciąga jako element platformowy, ale czasem cieszy oko.
POBOCZNIE, ALE I TAK EPICKO
Historia opowiadana w Star Wars Jedi Upadły zakon ma miejsce pomiędzy wydarzeniami pokazanymi w filmowej Zemście Sithów oraz Nowej nadziei i koncentruje się na działaniach inkwizytorów Imperium – w tym przypadku Drugiej i Dziewiątej Siostry.
Te wydarzenia znamy w zasadzie tylko z komiksów i kreskówki Star Wars: Rebelianci, więc i sama gra robi wrażenie kolejnej pobocznej opowieści w stylu Gwiezdnych wojen: Historii. Nie ma w niej wjeżdżającego dywanu złotych napisów ani nawet klasycznego motywu muzycznego Johna Williamsa. Gra rozwija wiedzę o uniwersum zgodnie z obecnym kanonem, ale nie próbuje pakować się w główny nurt sagi.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS