„To ośmieszanie instytucji państwa, w tym wypadku Senatu jako organu decyzyjnego, sądowego oraz procedur konstytucyjnych. Nie przesłuchuje się świadków, nie przeprowadza się procedury dowodowej, tylko się głosuje nad czyjąś winą. To pokazuje, że od początku była to dęta sprawa obliczona na upokorzenie Trumpa” – mówi portalowi wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog, wykładowca Uczelni Łazarskiego, komentując przegrane przez Demokratów głosowanie w sprawie impeachmentu Donalda Trumpa.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
-Biden skomentował przegrane głosowanie ws. impeachmentu Trumpa: „Istota oskarżenia nie może być przedmiotem sporu”
-Porażka przeciwników Donalda Trumpa! Przegrali głosowanie ws. impeachmentu. Były prezydent: „Koniec polowania na czarownice”
Jest to rzecz, która się wydarzyła i wszyscy oczekiwali tego, że się wydarzy ponieważ nie było większości 67 senatorów, żeby poprzeć uznanie winy u Donalda Trumpa polegającej na podżeganiu do powstania. Cała ta operacja była zatem z góry skazana na porażkę. Jedynie siedmiu senatorów Partii Republikańskiej poparło wniosek o uznanie winy, który został przedstawiony przez menadżerów impeachmentu. Przy czym wiadomo było, że będą głosowali za, bo się opowiedzieli wcześniej, natomiast nikt więcej do tej sprawy się nie przyłączył
— stwierdza politolog, dodając, iż „stało się to, czego wszyscy się spodziewali, że nie będzie sukcesu w tej sprawie”.
Po co Demokratom był impeachment Trumpa?
Na pytanie, po co zatem Demokraci rozpoczęli tę procedurę, Artur Wróblewski odpowiada:
To było działanie polityczne, które miało upokorzyć Trumpa, ale upokorzyć również ponad 74 mln, które głosowały na prezydenta Trumpa.
Czy Demokraci na tym zyskali? Nie, dlatego że nie doprowadzili do tego, co chcieli, już dwukrotnie. Co więcej, wykreowali pewien wizerunek Trumpa trochę jako męczennika, bo może w tej chwili przedstawiać się jako człowiek, który dwukrotnie był prawie „ukrzyżowany” i cierpi za Amerykę. Tak naprawdę wzmocnili wizerunek Trumpa jako człowieka, który mówi to, co myśli, który walczy o zdegradowaną klasę średnią w Ameryce. Poza tym Demokraci wykreowali wizerunek takiego „polowania na czarownice”, czym zrobili sobie niedźwiedzią przysługę
— ocenia.
Być może to nawet pomoże Trumpowi w tej narracji ofiary
— zaznacza.
„Procedura impeachmentu została ośmieszona”
Artur Wróblewski zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, „trochę kompromitujący procedurę impeachmentu” a mianowicie, że kontynuowano ją po 20 stycznia, kiedy Donald Trump nie był już prezydentem. Wskazywał przy tym, że „procedura impeachmentu była pomyślana jako procedura, która miała znosić z urzędu urzędników urzędujących”.
Nie mamy przecież do czynienia z tą opcją. Powoływano się w uzasadnieniu, że James Wilson, najwybitniejszy prawnik wśród ojców założycieli z XVIII wieku, podobno pisał coś, co by sugerowało, że można poddać takiego urzędnika impeachmentowi, ale to są raczej wymysły drużyny prawniczej Demokratów
— przypomina.
Natomiast jest ważniejszy aspekt kompromitujący Demokratów i w ogóle ten impeachment. Mianowicie nie tylko to, że to było bezzasadne, bo już nie było urzędnika i być może należało Trumpa poddać osądowi w normalnym sądzie. W kodeksie prawa USA jest przecież paragraf o podżeganiu do rebelii i udziale w rebelii. Jeżeli więc popełnił ten czyn, to trzeba go było podać do sądu, a nie poddawać go procedurze politycznej. Ważniejszy aspekt jest taki, że ta procedura została ośmieszona
— wskazuje Wróblewski przypominając, że procedura impeachmentu w przypadku Billa Clintona trwała ponad trzydzieści dni, natomiast w przypadku Donalda Trumpa – zaledwie kilka dni.
W sytuacji, kiedy mamy tak gigantyczny zarzut przeciwko prezydentowi – podżeganie do rebelii, nigdy dotychczas głowie państwa amerykańskiego nie postawiono takiego zarzutu (Clintonowi zarzucano jedynie nadużycie władzy) – okazuje się że nie mamy postępowania dowodowego, to znaczy normalnej procedury, która w sądzie amerykańskim nazywa się „discovery procedure”
— zauważa.
Wróblewski wyjaśnia, że „ta procedura składa się m.in. z przesłuchania świadków, wysłuchania opinii biegłych, albo przedstawienia dowodów z oględzin czyli przedstawia się środki dowodowe”.
I co się okazuje? Że nie było w tym quasi procesie zeznań świadków, załączono jedynie jakiś dokument przeciwko Trumpowi
— zwraca uwagę ekspert.
Wczoraj miała być wezwana na świadka pani Jaime Herrera Beutler, kongreswoman ze stanu Waszyngton. Twierdziła ona, że ma notatki z rozmowy z Kevinem McCarthym, który powiedział jej, że rozmawiał przed chwilą z Trumpem i prosił Trumpa, żeby wezwał tych ludzi, żeby nie atakowali Kongresu, a Trump powiedział: „Kevin wydaje się, że oni bardziej martwią się tym oszustwem wyborczym niż ty”. Ona te słowa zanotowała jako notatkę robioną na gorąco i miała być wczoraj wezwana w tym procesie impeachmentu i przesłuchana przez Senat
— przypomina dodając, że zrobiono przerwę, aby po niej przesłuchiwać świadków, po czym zdecydowano się kontynuować posiedzenie Senatu bez wzywania świadków.
Fakt, że jednak nie wezwano świadków ośmiesza ten proces. Widać wyraźnie, że to jest proces polityczny i zrobiony w sposób nieprofesjonalny. Jak można bowiem komuś zarzucać najcięższe czyny po czym opierać się – tak jak to robił ten menadżer impeachmentu, który jako oskarżyciel, przedstawiciel Izby Reprezentantów te wnioski prezentował – głównie na CNN, na obrazkach z telewizji? Nie było tam żadnych bezstronnych i poważnych dowodów winy Trumpa, tylko że on coś powiedział i ktoś coś powiedział
— zaznacza politolog.
W jego ocenie fakt, iż Jaime Herrera Beutler nie została przesłuchana w Senacie, a jedynie dołączono notatkę „pokazuje śmieszność tej całej procedury impeachmentu”.
To ośmieszanie instytucji państwa, w tym wypadku Senatu jako organu decyzyjnego, sądowego oraz procedur konstytucyjnych. Nie przesłuchuje się świadków, nie przeprowadza się procedury dowodowej, tylko się głosuje nad czyjąś winą. To pokazuje, że od początku była to dęta sprawa obliczona na upokorzenie Trumpa. Być może ma to służyć temu, żeby przygotować klimat pod głosowanie zwykłą większością głosów, które pozbawiłoby Trumpa zdolności do ubiegania się w przyszłości o urzędy publiczne. Taka kara jest możliwa, ale byłaby dwuznaczna w momencie, kiedy nie było tego uznania winy
— stwierdza.
Tutaj nie mamy uznania go winnym, więc jak można przechodzić do karania?
— zauważa, dodając, iż istnieje w amerykańskim prawie możliwość karania osoby nieuznanej za winną w procesie karnym w sytuacji, jeżeli zostanie przeciwko niej założona sprawa cywilna, w której zostanie ona uznana za winną (w sądzie karnym wymagane jest przekonanie o winie większej części ławy przysięgłych niż w cywilnym).
Zdarza się, że ktoś nie zostaje uznany winnym i dostaje karę, ale w tym przypadku ukaranie Trumpa przez Senat – jeśli to się wydarzy – pozbawieniem go możliwości sprawowania urzędów w momencie, gdy nie został uznany winnym podżegania do rebelii, byłoby kompromitacją Senatu i kompromitacją amerykańskiej demokracji
— konstatuje.
aw
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS