Za nami okres świąteczny i kolęda w postaci jakiej nie znaliśmy. Zamiast tradycyjnych odwiedzin kapłana w domu, parafie organizowały dodatkowe Msze Święte podczas których modlono się za mieszkańców poszczególnych ulic. Wtedy to też można było wrzucić do specjalnie w tym celu wystawionych tac to, co także już tradycyjnie wręczamy księdzu podczas wizyty. Wspominam o tych, a jakże, kopertach bo o ile kolęda nie była taka jak zwykle to żarty na ten temat wciąż mają się całkiem dobrze.
Napisał więc do mnie kolega smsa z zaczepnym pytaniem czy rzuciłem na kolędową tacę “sasinowy” grosz? Jako osoba od lat analizująca polską scenę polityczną akurat bardzo dobrze rozumiem przewrotność tego oksymoronu, powstałego z połączenia ewangelicznego grosza oddanego przez ubogą wdowę z milionami, które cesarz Sasin wyrzucił lekką ręką w błoto. Zarazem widzę też jakie to pokręcone i nieprawdziwe.
Po pierwsze mój znajomy drwiąc sobie z corocznej ofiary zbieranej przez księży nie chce pamiętać, że jak już przyjęło się w większości parafii, co roku proboszczowie składają wiernym informację ze sposobu wydatkowania otrzymanych od nich datków. Dla przykładu w kościele w którym byłem ostatniej niedzieli ks. Proboszcz poinformował parafian, że tytułem tylko ogrzewania kościoła w minionym roku wydano ponad 40 tys. zł. zaś za prąd 20 tys…. spokojnie, całej listy wydatków przytaczał nie będę. Dla potrzeb tego tekstu dodam jeszcze tyle tylko, że 90 tys złotych poszło na wywóz śmieci z cmentarza. To tylko 3 przykłady z bieżących kosztów, że o remontach nie wspomnę. Ja to słyszę, on też to słyszy w swojej parafii a potem i tak mnie pyta czy wrzuciłem “sasinowy” grosz? Tak, wrzuciłem w ten symboliczny koszyk całe 50 zł, które zresztą co roku wręczam księdzu po odbytej kolędzie a przy okazji wygrzebałem z pamięci, bośmy parę razy w jeden ławce zasiedli, jak ten mój znajomy zasadza się na niedzielną tacę z dwuzłotówką. Nie pierwszy zresztą raz, zapewne nie ostatni a i to wyrzeczenie jak widać wciąż go boli. Ja go chyba nawet kiedyś pytałem na tę okoliczność czy on umiałby taką nieruchomość utrzymać za te swoje niedzielne dwa złotych ale on swoim zwyczajem zaraz obrócił to w żart, nie było więc o czym gadać. I choć ani on wdową nie jest ani tym bardziej ubogą to widocznie tak to już być musi, że jedni dają a narzekają drudzy. Korzystają zaś wszyscy po równo.
Teraz weźmiemy się za owe “sasiny”. To jest jak wiemy prześmiewcza waluta, którą zaczęto bić zaraz po tym jak minister Jacek Sasin wyrzucił w błoto te słynne już 70 mln; co też od razu stało się symbolem bezdurnego wydawania państwowych pieniędzy ale i powodem do zbiorowego rechotania, a i mędrkowania: no wiecie, rozumiecie. I tak to się już zapisało w naszych głowach, głównie za sprawą mediów gdy tymczasem dawno nie było lepszego przykładu dla pokazania mechanizmu przełamywania faktów jak ten właśnie przypadek. Wszelako to także dowód zaniedbania, którego się dopuściłem nie prostując tematu w tamtym czasie. Cóż począć gdy miesiąc ma te zaledwie 30 dni.
Ale do brzegu. Jak więc nam swego czasu oznajmiono minister Jacek Sasin zamiast wydać tę fortunę na szpital a lepiej jeszcze na jaki dom dziecka, zmarnotrawił ją drukując karty do głosowania, które chwilę potem poszły na przemiał. A to wszystko dlatego, że PiS za wszelką cenę jeszcze w maju chciał przeprowadzić wybory, korespondencyjne, tym samym chciał też puścić w ruch “zabójcze koperty”, które miały następnie zebrać straszliwe żniwo. O tych kopertach rozpowiadał pan Grodzki, marszałek z PO, a jak bardzo ordynarne to było kłamstwo i jak bardzo miał on za nic kondycję psychiczną Polaków wie każdy kto w tamtym czasie dostawał tak listy jak i paczki, wszak kto żyw przenosił wówczas handel do sieci. Nie o zdrowie Polaków wszelako toczył on tę bitwę, i nie o te miliony jego kompanom chodziło.
Bój szedł o to, że oto maj był ostatnim terminem, kiedy można było przeprowadzić wybory prezydenckie, po przekroczeniu to którego wchodziliśmy w nieopisany w Konstytucji stan rzeczy. Albowiem o ile przewidziano w niej sytuację gdy urzędujący prezydent umiera lub nie może pełnić funkcji o tyle nie ma tam ścieżki postępowania dla sytuacji w której kadencja urzędującego prezydenta wygasa a nie został wybrany nowy. I ten to właśnie stan stał się celem wszystkich działań podjętych przez opozycję, jak widać słusznie nazwanej totalną. Ci niebezpieczni ludzie za nic mieli głosy, że w tak spreparowanej sytuacji nie tylko nie będzie głównodowodzącego armią ale jednocześnie człowieka, który ostatecznie zatwierdza wszelkie ustawy. Było im to bowiem bardzo na rękę gdyby powstał taki pat do wyjścia z którego wymagana byłaby zgoda wszystkich sił politycznych; tak dla wypracowania jak i zatwierdzenia zmian w Konstytucji. A póki co trwała by klasyczna anarchii bez widoków na szybkie wyjście z opresji, biorąc pod uwagę skalę emocji jakie trawią naszą scenę polityczną. Sytuacja o tyle groźna, że projektowana przez opozycję i za zgodą ziomka Gowina; w czasie kryzysu gospodarczego wywołanego pandemią a nadto w czasie gdy za wschodnią granicą trwało poruszenie mogące rozwinąć się równie dobrze w scenariusz, który wymagałby decyzji naczelnego wodza. Wodza, którego wówczas nie mielibyśmy. Do tej rzeczywistości parła PO wraz z zaprzęgiem podczas gdy PiS próbował zapobiec takiemu rozwojowi wypadków. Stąd właśnie wzięła się próba przepchnięcia ustawy ws terminu wyborów a jednocześnie konieczność przygotowania się od strony technicznej (druk kart wyborczych) gdyby przeszła ona w Senacie a wybory stały się faktem. Tyle, że ustawę pan Grodzki na odpowiednio długi czas zatrzymał w Senacie czyniąc podany w niej termin nierealnym. Liderzy ugrupowań spod znaku totalnej opozycji dobrze wiedzieli, że w stanie bezkrólewia będzie mogli naciskać na PiS aż ten da każdemu z nich wszystko czego zechcą i to niezależnie od woli wyborców, którzy w kwestii składu Sejmu tej kadencji wypowiedzieli się w wyborach bardzo jasno. [c.d. kliknij poniżej “Następna”]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS