Do skazania trzeba kwalifikowanej większości dwóch trzecich głosów. Przy podzielonej równo na pół izbie wyższej (formalnie niezależni Bernie Sanders i Angus King należą do klubu demokratów) oznacza to, że 17 republikanów musiałoby opowiedzieć się przeciw Trumpowi. Wprawdzie przestał być liderem partii z chwilą opuszczenia Białego Domu, ale cieszy się niezachwianą lojalnością wyborców, od których zależy polityczny los sędziów.
87 proc. prawicowego elektoratu uważa, że był świetnym przywódcą. 74 proc. wierzy, jakoby wygrał drugie wybory. Tylko zdaniem 11 proc., że przyczynił się do szturmu na Kapitol, a wedle 45 proc. zdewastowanie Kongresu i zamordowanie funkcjonariusza Policji Kapitolińskiej (USCP), Briana Sicknicka, nie było niczym zdrożnym. Połowa republikańskich wyborców sądzi, że napaść stanowiła „operację pod fałszywą flagą”, czyli prowokację zorganizowaną przez Antifę, lewaków, George’a Sorosa, Dolinę Krzemową, Grupę Bilderberg, pedofilów, inteligentne jaszczury itp.
Bitwa dobra ze złem
W myśl wniesionego przez izbę niższą aktu oskarżenia (artykułów impeachmentu) podejrzany „złamał prezydencką przysięgę, podżegając zwolenników do ataku na siedzibę władzy ustawodawczej (rebelii), by uniemożliwić policzenie głosów elektorskich i oficjalne ogłoszenie wyniku wyborów”. Autorzy dokumentu zwracają uwagę, że „rozwścieczony tłum” skandował „Przysłał nas prezydent Trump”, „Pence na szubienicę” i „Zdrajcy, zdrajcy, zdrajcy…”.
Napastnicy „przejęli kontrolę nad salą obrad Senatu, biurem przewodniczącej Izby Reprezentantów i większością gmachu. Wielu najwyższych rangą urzędników państwowych ledwo uniknęło samosądu”. Zgodnie z przepisami o kontynuacji władzy w obliczu zagrożenia państwa, Secret Service musiało ewakuować do schronu wiceprezydenta i szefową izby niższej, czyli osoby, które kolejno przejmują funkcję prezydenta, gdyby ten stracił zdolność jej sprawowania.
Pięć osób zmarło. Sicknick wskutek zmiażdżenia głowy gaśnicą. 35-letnia Ashli Babbit z San Diego, weteranka sił powietrznych, która odsłużyła 14 lat w Iraku i Afganistanie, została zastrzelona przez funkcjonariuszy broniących budynku. Agresorzy używali pałek, drzewców od flag, łomów, dzid, gazu pieprzowego. Łamali meble, niszczyli zabytkowe wnętrza, oddawali mocz na ściany, plądrowali gabinety ustawodawców, kradli dokumenty i cyfrowe nośniki informacji, deptali po stołach prezydialnych. Oskarżyciele przypominają, że ostatni raz do Kongresu wdarli się, by zdemolować budynek, brytyjscy żołnierze w roku 1812.
Uznają również, że nie ma żadnych wątpliwości, co do winy podejrzanego. Przeczuwając porażkę, już wiele miesięcy przed wyborami zaczął insynuować, że zostaną sfałszowane. 5 listopada stało się jasne, że przegrał. Jego rywal został 46. prezydentem po głosowaniu Kolegium Elektorów 14 grudnia. Tymczasem Trump, gdy 90 demokratycznych i republikańskich sędziów dwóch instancji odrzuciło ponad 60 pozwów o unieważnienie wyników (Sąd Najwyższy nie zaszczycił bzdur słowem komentarza), zażądał ich zmanipulowania od urzędników stanowych.
Gdy odmówili, lansował tezę, że wiceprezydent może nie odczytać protokołów elektorskich i utrzymać status quo. W dniu posiedzenia, 6 stycznia, zwołał wiec „Ocalmy Amerykę”.
„Okażcie siłę – mówił do tłumu. – Walczcie jak cholera, inaczej zabiorą wam kraj!”. „Urządzimy pojedynek sądowy” – wtórował jego adwokat Rudy Giuliani. Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Michael Flynn, zapowiadał „ostateczną bitwę dobra ze złem”. Do „skopania zdrajcom dupy” wzywał republikański kongresmen Mo Brooks z Alabamy.
Prezydent USA cieszył się, widząc w telewizji, jak tłuszcza szturmuje Kapitol i wdziera się do środka. Gdy wybuchła walka, nie tylko zignorował prośby liderów Kongresu o uspokojenie sytuacji, lecz jeszcze dolał oliwy do ognia. O godzinie 14:24 zatweetował: „Mike Pence stchórzył przed wypełnieniem powinności wobec Narodu i Konstytucji czyli przyznania stanom prawa ponownego zatwierdzenia prawdziwych wyników wyborczych, zamiast sfałszowanych i sprzecznych z faktami. Stany Zjednoczone żądają prawdy!”
Dosłownie minutę później w używanym przez zwolenników Trumpa serwisie Parler pojawiły się wpisy, że „rozkazuje schwytać wiceprezydenta”. O 14:26 szturmujący zaczęli skandować: „Gdzie jest Pence?” i budować dla niego szubienice. Przywódca USA wezwał do spokoju dopiero wieczorem, okraszając przemówienie zwrotami typu „kocham was”, „jesteście nadzwyczajni”. Po czym wysłał tweeta, że zawinił Kongres: „Tak się dzieje, gdy święte, przytłaczające zwycięstwo zostaje bezceremonialnie i okrutnie odebrane wspaniałym patriotom.”
Straty spowodowane szturmem przekroczyły pół miliarda dolarów. Szkód wywołanych wielomiesięczną kampanią oszczerstw i lokalnych „patriotycznych” zrywów nie da się określić.
Czytaj także: Szturm na Kapitol. Jak wyglądał minuta po minucie?
Przesądzi oportunizm
Za postawieniem prezydentowi zarzutów opowiedzieli się wszyscy demokraci plus 10 republikanów, choć poprzednim razem – 13 grudnia 2019 r. – dyscypliny nie złamał żaden. Przewodnicząca republikańskiego klubu izby niższej, Liz Cheney, mówiła: „Zwołał tę hołotę, wymusztrował i posłał do walki. Wszystko, co wydarzyło się później to konsekwencje jego działań. Żaden amerykański przywódca nie dopuścił się zdrady interesów państwa na taką skalę.” Szef senackiej większości (obecnie za sprawą Trumpa – mniejszości), Mitch McConell, mówił o „karmieniu tłuszczy kłamstwami” i „podżeganiu do rebelii”.
Minął miesiąc, emocje opadły. Zaszczuta przez kolegów Cheney nie straciła funkcji tylko dlatego, że głosowanie klubu w sprawie jej ukarania było tajne. Losy Trumpa przesądzi polityczny oportunizm senatorów. Mało kto uważa, że znajdzie się aż siedemnaścioro odważnych, gotowych zagłosować w zgodzie z własnym sumieniem, czyli wbrew woli elektoratu. Rok temu za skazaniem Trumpa opowiedział się tylko Mitt Romney. Wszczęcie drugiego procesu poparło pięcioro przedstawicieli prawicy i w najlepszym wypadku tylko oni wydadzą werdykt skazujący.
Ponieważ faktom trudno przeczyć, sędziowie – a zarazem świadkowie i ofiary przestępstwa – uciekają się do argumentów technicznych. Główny brzmi, że impeachment to procedura wymyślona w celu dymisjonowania przez Kongres urzędników państwowych, którzy nadal pełnią funkcję.
Nieprawda. Przede wszystkim wielokrotnie stosowaną ją post factum – koronnym przykładem jest proces sekretarza wojny Williama Belknapa z 1876 roku. Zaś artykuł 3. konstytucji stanowi, że w przypadku orzeczenia winy, karą ma być usunięcie ze stanowiska, ewentualnie zakaz pełnienia funkcji publicznych, więc twórcom ustawy zasadniczej nie chodziło o samo dymisjonowanie.
Trudno też uznać za poważną argumentację adwokatów Trumpa, którą lansuje na Kapitolu senator Rand Paul, a mianowicie, że proces narusza przepisy o wolności słowa. Jeśli izba wyższa uniewinni podejrzanego, nie będzie mogła zabronić mu ubiegania się o stanowiska państwowe w przyszłości. Za cztery lata miałby prawo ponownie startować do walki o Biały Dom, a w razie zwycięstwa, ośmielony bezkarnością, namieszałby jeszcze bardziej niż dotychczas.
Wygląda na to, że demokrację – tak jak w przypadku podważania wyniku wyborów – znów uratują sądy powszechne. Na Trumpa ostrzą sobie zęby prokuratorzy wielu szczebli i właściwości. Wspomniana Liz Cheney podkreśliła, że FBI prowadzi w sprawie ataku na Kapitol największe śledztwo od czasu zamachów 11 września, a eksprezydent jest jednym z głównych podejrzanych.
Kolejni zadymiarze zeznają, że we własnym przekonaniu działali zgodnie z wolą i na bezpośrednie polecenie przywódcy USA. Zdaniem Cheney kluczową rolę odegrał tweet, w którym Trump napuścił tłum na swego zastępcę, gdy szturm dopiero się rozpoczynał.
„Forbes” ujawnia, że prezydent przelał z zasilanego przez sponsorów funduszu wyborczego na konta swojej firmy co najmniej 7,1 mln dolarów, a po przegraniu wyborów kontynuował ów proceder. Podobnych machinacji dokonywał z pieniędzmi, które dostawała charytatywna Donald J. Trump Foundation.
Pod koniec 2019 r. sąd ukarał go grzywną w wysokości 2 mln za wykorzystywanie datków do spłaty prywatnych długów i finansowania kampanii politycznych osób trzecich. Dochodzenie karne trwa, bo fundacja podejrzana jest również o „popełnienie nadużyć na szkodę mieszkańców Nowego Jorku”.
Zobacz też: Capo di tutti capi. Donald Trump przez dekady utrzymywał kontakty z gangsterami
Nie wyjdzie z sądów
W poniedziałek sekretarz stanu Georgii, Brad Raffensperger, wszczął śledztwo dotyczące próby sfałszowania przez Trumpa wyborów. 2 stycznia prezydent zadzwonił mianowicie do rzeczonego urzędnika i prosił: „Znajdź nam 11 780 głosów. O jeden więcej niż potrzebujemy do zwycięstwa. Weź wyluzuj. No pomóż!”. Raffensperger przekaże wyniki dochodzenia, także zapis rozmowy, stanowemu prokuratorowi generalnemu, który zdecyduje o postawieniu zarzutów.
Ponad trzy lata temu „New York Times” opublikował zeznania fiskalne Trumpa za rok 1995. Poniósł wówczas straty w wysokości 916 milionów dolarów, co pozwalało nie płacić podatku dochodowego od zarobków rzędu 50 milionów dolarów rocznie przez następne 18 lat. Nie wiadomo czy tyle zarabiał, bo odmawia pokazania dokumentów. Objąwszy stanowisko, za rok 2016 i 2017 uiścił fiskusowi po 750 dolarów. Mniej niż najubożsi Amerykanie, choć brał 450 tys. dolarów samej pensji.
Odmówił sprzedania Trump Organization (TO) i przekazania kapitału pod kontrolę funduszu powierniczego, czego wymaga konstytucja w tzw. klauzuli apanażowej. Przepis zabrania urzędnikom przyjmowania od podmiotów zagranicznych „podarunku, wynagrodzenia, urzędu bądź tytułu”. Tymczasem ambasady kwaterowały dygnitarzy w Trump International Hotel Washington zamiast u konkurencji. A TO dzięki nazwisku właściciela uzyskiwała za granicą korzystne pozwolenia na budowę, ulgi podatkowe oraz innego rodzaju ułatwienia.
Ubiegając się o pożyczkę w Deutsche Bank, Trump przedstawił lewe szacunki majątkowe, które wskazywały, że ma 3,5 miliarda dolarów. Audyt wykazał aktywa warte 788 milionów, jednak petent otrzymał kredyt.
Obecnie jest winny DB 340 milionów. Bank został uznany winnym wyprania 10 miliardów dolarów należących do rosyjskich oligarchów, więc prokuratorów ciekawi czy prezydent nie maczał palców w transakcjach. Za pranie na Kajmanach pieniędzy z Rosji poszedł wszak do więzienia szef jego kampanii wyborczej, Paul Manafort.
Trump posiadał udziały w spółkach Excel Venture LLC na Antylach Francuskich i Caribusiness Investments SRL w Dominikanie, czyli osławionych rajach podatkowych. Za pośrednictwem firm zarejestrowanych na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych, notorycznie łamał zakaz importowania taniej chińskiej stali i aluminium.
Prokuratura federalna dla południowego Nowego Jorku bada sprawę pieniędzy, które nielegalnie wypłacał za milczenie kochankom, wbrew postanowieniom ordynacji wyborczej. Stanowy Departament Finansów prowadzi przeciw Trumpowi kilka dochodzeń, bo TO zaniżała wartość aktywów przy płaceniu podatków i zawyżała, występując o pożyczki inwestycyjne.
Oszustwa dotyczyły nieruchomości na Manhattanie oraz w Westchester, Chicago i Los Angeles. 90-hektarową posiadłość Seven Sprins prezydent kupił za 7,5 milionów dolarów., 16 lat później wyceniał ją aż na 291 milionów, choć według „Forbesa” była warta niecałe 20 milionów.
Impeachment to najmniejszy problem hochsztaplera, który ogłupił pół Ameryki, a wyrolował całą. – Każdy ambitny, demokratyczny prokurator w Stanach będzie próbował dobrać mu się do skóry – powiedział „Newsweekowi” politolog John Pitney, wykładający na Claremont McKenna College. – Myślę, że do końca życia nie wyjdzie z sądów. A niewykluczone, że z więzienia.
Czytaj więcej: Timothy Snyder: „Sympatia PiS do Trumpa była absurdalna. Tak uważa każdy zagraniczny obserwator, który czuje sympatię do Polski”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS