“Piszę w imieniu swoim, ale też i sporej części pracowników Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Zielonej Górze. To, co ostatnio się dzieje w Stacji, przechodzi już wszystkie granice. Atmosfera w pracy jest coraz gorsza i nie jest to spowodowane tylko zwiększoną ilością pracy” – tymi słowami zaczyna się anonimowy list, który trafił kilkanaście dni temu na skrzynki mailowe lokalnych mediów. Ze względu na szczegółowość wewnątrzzakładowych informacji trudno przypuszczać, by napisał go ktoś spoza firmy. Szefowa lubuskiego sanepidu potwierdza “Wyborczej”, że skargi od pracowników dostawała już wcześniej.
– Prowadzone jest postępowanie wyjaśniające. Wystąpiliśmy do działających w PSSE w Zielonej Górze dwóch związków zawodowych o ustosunkowanie się do zawartych w skargach informacji – mówi Dorota Konaszczuk, szefowa lubuskiego sanepidu. Dodaje, że zielonogórski oddział przejdzie kompleksową kontrolę. Własną zapowiedział także urząd wojewody.
– Jednocześnie wpłynęło wyjaśnienie dyrektor Baranowskiej, która zaprzecza zarzutom i wyjaśnia, że w sprawie podjęła kroki prawne – zastrzega Konaszczuk.
Szefowa i jej prywatny folwark?
W skargach anonimowy pracownik sanepidu pisze, że Baranowska traktuje powiatową stację jak prywatną własność. Ma faworyzować część pracowników, innych traktować niesprawiedliwie.
“Część pracowników chorych na COVID-19 mogła pójść na pracę zdalną bez robienia testu i bez obcięcia wynagrodzenia o jedną piątą. Tu “najlepszym” przykładem jest księgowość i główna księgowa. Przy pierwszej fali były osoby, które pracowały zdalnie kilka miesięcy. Innym zgoda nigdy nie była udzielana” – czytamy w liście.
Dyrektorce wypomina się lekceważenie procedur. Pracownicy mieli unikać testów na koronawirusa mimo ewidentnych objawów. “Zaczęło się od kierownik sekcji epidemiologii. Nie zrobiła testu, choć miała objawy. Poszła na zwolnienie lekarskie. Później ktoś z jej rodziny miał dodatni wynik. Łącznie nie było jej w pracy przez prawie dwa miesiące. Na epidemiologii było zresztą ognisko koronawirusa, około 10 osób. Zostało to ukryte przez kierownictwo sekcji oraz dyrektorkę Stacji i jej zastępczynię. To niestety fakt. Pod latarnią najciemniej” – pisze pracownik sanepidu.
Na zdjęciu poniżej: Dorota Baranowska, dyrektorka sanepidu w Zielonej Górze.
Nierówne traktowanie ma wychodzić też przy dzieleniu i wypłacaniu dodatków za pracę, także tych “covidowych”.
– Sporą część pieniędzy dyrektorka przyznała sobie i zastępcy, pomijając przy wypłacie np. kierowców, którzy od marca codziennie – łącznie z sobotami, niedzielami i świętami – zmuszeni byli jeździć po dokumentację na oddział zakaźny zielonogórskiego szpitala. Na początku odbywało się to bez przekazywania kierowcom jakichkolwiek środków ochrony osobistej, a więc maseczek, rękawiczek czy płynów do dezynfekcji. Kierowcy byli zmuszeni zabezpieczyć się we własnym zakresie. Dyrektorka wymyśliła sobie też, że dokumentacja ma być dostarczana do jej domu, bo »ma takie życzenie«. Podobnie jest teraz z akcją wożenia nauczycieli na wymazy. A jeśli któryś z nich jest już chory, to kto pomyślał o zabezpieczeniu kierowców?” – pisze anonim.
“Myślimy, że działanie z niesprawiedliwym podziałem dodatku covidowego jest podyktowane nie tylko chciwością (dyrektor oszczędza na pracownikach na każdym kroku), ale i tym, by skłócić pracowników, bo wtedy łatwiej nimi zarządzać. Wtedy ludzie nie będą rozmawiać choćby o tym, że dyrektor zatrudniła po znajomości koleżankę w administracji, nie bez zgody kierownik tej sekcji. Podobnie jak trzymanie pracowniczki na zastępstwie, która nie potrafi nic robić, nie potrafi współpracować, a cały czas znajduje się dla niej miejsce (teraz przeniesiona do innej sekcji)” – czytamy dalej.
Pracownicy zarzucają dyrektorce, że w czasie godzin pracy wychodziła na wizyty u weterynarza, czasem jechała aż do Gorzowa. “W tym czasie pracownicy nie mogli załatwić spraw służbowych, ale utrudniony kontakt był również z zastępczynią dyrektorki, która większość czasu spędza na przesiadywaniu i towarzyskich rozmowach z inspektorem ochrony danych. Tak wygląda jej “praca”. Chodzenie, rozmowy, przerwy na kawę, herbatę, czasem uczestnictwo w telekonferencjach. Zamiast pisać np. o zwiększenie etatów, skoro przybyło pracy, można wypić kawę” – skarżą się.
I wskazują na mobbing. “Dyrektorka podobnie jak zastępczyni, odbija swoje złe humorki na pracownikach. Niestabilność emocjonalna nie jest dobrą cechą osób odpowiedzialnych za zarządzanie. Tym bardziej w czasie epidemii”.
Żalą się, że wojewódzka inspektor poprzednim razem nawet nie odpowiedziała na ich pismo. “Mamy nadzieję, że nie zostanie to znów zamiecione pod dywan, pomimo tego, że jest to anonim. Może gdy te informacje zostaną upublicznione w mediach, w Stacji zapanuje lepsza sytuacja i atmosfera do pracy. Teraz jest fatalna, a była dużo lepsza przed przyjściem obecnej dyrektorki” – kończy się list.
Dyrektorka: Zarzuty wyssane z palca
Dorota Baranowska zielonogórskim sanepidem kieruje od 2018 r. W odpowiedzi na przesłane przez nas pytania tłumaczy, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Przeciwnie, to ona jest ofiarą nękania (czyli tzw. stalkingu).
– Treści zawarte w anonimie są nieprawdziwe, a fakty tam przedstawione nie mają żadnego, nawet najmniejszego, potwierdzenia w rzeczywistym funkcjonowaniu stacji. Jest to w swojej treści kolejny podobny anonim zawierający zbieżne i powtarzalne, ale bezpodstawne zarzuty kierowane wobec osób zarządzających stacją – twierdzi Baranowska.
W połowie stycznia złożyła do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. – Sformułowania zawarte w skargach wzbudzają uzasadnione poczucie zagrożenia, poniżenia, a wręcz udręczenia. Wniosłam o wszczęcie śledztwa w sprawie, a także złożyłam wniosek o ściganie sprawcy lub sprawców przestępstwa stalkingu – mówi Baranowska.
CZYTAJ TEŻ: Zdzisławie z ust sączyła się krew. Halina w ranie miała larwy. Zbyszek leżał tydzień z udarem. Co wykażą dwa śledztwa w DPS-ie?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS