Najlepszym prezydentem w historii Warszawy był… Rosjanin – generał Sokrates Starynkiewicz. Rządził w latach 1875–1892. Mówiono o nim, że wprowadził stolicę z wieku XVIII w wiek XX. Warszawianie do dziś korzystają z wybudowanej za jego kadencji kanalizacji.
Generał – wówczas już w stanie spoczynku – przybył do Warszawy w 1875 roku. Sytuacja, którą zastał, nie wyglądała różowo. W porównaniu z Petersburgiem, Moskwą czy innym europejskimi miastami stolica Królestwa Polskiego wypadała blado. Podczas gdy w Berlinie przystępowano do budowy tramwajów elektrycznych i oświetlano ulice lampami elektrycznymi, w Warszawie wciąż do transportu wykorzystywano konie, a mrok rozjaśniało oświetlenie gazowe. Jak odnotował pewien młody człowiek z Wilna – Krakowskie Przedmieście było wybrukowane kocimi łbami, więc trzeba było zatykać uszy z powodu hałasu, wywoływanego przez żelazne okucia kół.
Płyną, płyną ścieki
Mieszkańcy narzekali na kiepską jakość wody. Prymitywny system filtrowania sprawiał, że w okresach przyboru Wisły była ona zmieszana z piaskiem. Warszawskie domy nie miały bieżącej wody, nawet w centrum miasta nie wszystkie kamienice posiadały choćby kran na podwórzu. Bolesław Prus narzekał, iż „lud nasz myje się rzadko, a kąpie prawie nigdy”. Często widywało się krochmalony kołnierzyk przypięty do brudnej koszuli; kąpieli zażywano „z niewielką przesadą raz koło Wielkanocy”. Codzienna higiena ograniczała się do spłukania twarzy i rąk w niewielkiej miednicy, do łaźni chodzili tylko zamożniejsi obywatele.
Najbardziej dotkliwy był brak kanalizacji. Nawet w przepięknych pałacach z marmurowymi schodami nie było toalet. Jeśli chodzi o kamienice, większość ich mieszkańców płci męskiej musiała zbiegać dla załatwienia swych potrzeb do osobnych budyneczków, stojących zwykle w głębi dziedzińca nad jamą „biologiczną”.
Po ulicach Warszawy krążyły wozy usuwające nieczystości, od wczesnego ranka zatruwając powietrze. Wzdłuż ulic biegły rynsztoki. Lekarze bili na alarm, iż późną wiosną i latem z powodu gnicia kanałów w mieście „bez żadnych epidemii” umierało około 1,5 tysiąca mieszkańców miesięcznie. Gdy sytuacja osiągnęła poziom krytyczny, generał-gubernator warszawski, hrabia Paweł Kotzebue, napisał raport do Aleksandra II:
Nieczystości wyciekają z podwórek na ulice odkrytymi rynsztokami, wydzielając paskudne zapachy, a potem wpadają do kanałów odpływowych, zbudowanych w większości z drewna w dawnych czasach, bez jakiegokolwiek planu.
Kanały te znajdują się w całkowicie niezadowalającym stanie: gniją, często się zapadają i nieustannie są zapchane. Na dodatek kanały te nie odprowadzają wód powierzchniowych, które powodują wilgoć w domach, zalewają cmentarze, a także nie przyjmują odpływów przy silnych deszczach, istniejący w Warszawie wodociąg pobiera wodę z Wisły dokładnie tam, gdzie wypływają nieczystości z kanałów miejskich.
Czytaj też: Morderstwa, bezdomność, deprawacja. Jak żyły dzieci w przedwojennej Warszawie?
Lekarstwo na bolączki
Już rok po objęciu urzędu nowy prezydent zlecił inżynierowi Williamowi Lindleyowi przygotowanie projektu inwestycji, którą wziął pod osobistą kontrolę. Pojechał też do Frankfurtu nad Menem, by na własne oczy zobaczyć, jak funkcjonuje tamtejszy system kanalizacyjny.
Należało uświadomić mieszkańcom korzyści płynące z pojawienia się kanalizacji, więc na ten temat – jak donosił Bolesław Prus – w stolicy „powszechnie rozprawiano” i już wkrótce „twarda skorupa powszechnej apatii topnieć poczęła”. Lud warszawski dowiedział się, iż kanalizacja to „zmniejszenie błota na ulicach, brudu na podwórkach, oczyszczenie powietrza i zmniejszenie śmiertelności”.
Przeciwko wprowadzeniu tej innowacji było potężne lobby bogatych warszawskich kamieniczników, które popierało kanalizację na ulicach, jednocześnie odmawiając wniesienia opłat za instalację urządzeń kanalizacyjnych w swoich budynkach. Problemem były też uciążliwe biurokratyczne procedury, przez które finansowanie projektu się opóźniało. Niezrażony Starynkiewicz postanowił zainwestować własne oszczędności, a potem cierpliwie czekał, aż państwo zwróci mu pieniądze.
W końcu miasto otrzymało kanalizację odprowadzającą ścieki uliczne i wody opadowe podziemnymi kanałami zastępującymi rynsztoki. W ciągu 7 lat pojawiło się 107 km rur wodociągowych i przeszło 40 km tuneli kanalizacyjnych.
Udogodnień ciąg dalszy
Sokrates Starynkiewicz zadbał też o zieleń: na ulicach Warszawy zasadzono ponad 5000 drzew, odnowiono kilkanaście zaniedbanych skwerów, uporządkowano ogrody Saski i Krasińskich. W roku 1882 w mieście pojawiły się pierwsze telefony, dwa lata później tłum na Marszałkowskiej podziwiał pierwsze latarnie elektryczne. Otwarto parki Agrykolę i Skaryszewski, a także funkcjonujący do dziś rynek Mirowski. Prezydent walczył również o polepszenie higieny na stołecznych targowiskach, zarządzając regularne kontrole.
Prawosławny Starynkiewicz z szacunkiem traktował wyznawców katolicyzmu: za jego kadencji odnowiono kościół katedralny św. Anny i wybudowano Kościół Wszystkich Świętych, jedną z największych świątyni katolickich Warszawy. Brak terenów grzebalnych stwarzał zagrożenie epidemiologiczne, więc przystąpiono do wytyczenia nowego cmentarza – Bródnowskiego, otwartego w roku 1884.
Rosyjski prezydent był przy tym człowiekiem kryształowo uczciwym. Gdy zakupiona przez miasto pogłębiarka dna Wisły okazała się nietrafioną inwestycją, poczuł się odpowiedzialny za ten wydatek i stanowił pokryć koszty jej zakupu z… posagu córki. Po nagłej śmierci kasjera w ratuszu odkryto w kasie brak 17 000 rubli, więc prezydent postanowił „ubytek ten sam pokryć”, ponieważ, jak pisał w swoim dzienniku: „wszakże nadzoru zaniedbałem”, przyznając, że pieniędzy w jego domowym budżecie „na to nie ma, trzeba się pośpieszyć ze sprzedażą majoratu”.
Czytaj też: Najgorsze dzielnice przedwojennej Warszawy. Czy dzisiaj też bałbyś się pojechać tam po zmroku?
Uznanie za życia i po śmierci
Starynkiewicz zakończył urzędowanie w 1892 roku, lecz pozostał w Warszawie. W oczach mieszkańców był „prezydentem bez urzędu”, zaś pracownicy ratusza nierzadko odwiedzali go w skromnym mieszkaniu przy ulicy Rysiej, by podzielić się wiadomościami i zasięgnąć porady. Hojnie łożył na cele dobroczynne i był członkiem Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności.
Zmarł na początku sierpnia 1902 roku. W dniu jego pogrzebu stolica przybrała uroczystą żałobę. Gmach Ratusza udekorowano czarno-białymi barwami, od rana palono owinięte czarną krepą latarnie uliczne. W ostatniej drodze Starynkiewiczowi towarzyszyły tysiące warszawian wdzięcznych za jego oddanie na rzecz miasta.
Wkrótce po śmierci „naszego prezydenta”, jak mieszkańcy nazywali rosyjskiego generała, na budynku Ratusza pojawił się jego portret, a 4 czerwca 1907 roku – sfinansowane ze składek społecznych popiersie.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości na potęgę niszczono wszelkie ślady rosyjskiej obecności, ale nikt nie odważył się ruszyć portretu Starynkiewicza. Podczas Powstania Warszawskiego popiersie prezydenta zostało zniszczone, ale w roku 1996, z inicjatywy Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, powróciło na swoje dawne miejsce.
Bibliografia:
- Paziewska, Warszawa i jej Prezydenci, Vipart, 2009.
- Starynkiewicz, Dziennik 1887–1897, Biblioteka Warszawska, 2005.
- Wiernicka, Rosjanie w Polsce. Czas zaborów 1795-1915. Bellona, 2015.
- Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, PIW, 1971.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS