– W Polsce, jako naród, musimy się jeszcze wiele nauczyć o tenisie. Pokazuje to przykład Agnieszki Radwańskiej, która grała na kosmicznym poziomie, a u nas była moim zdaniem niedoceniana – mówi Piotr Sierzputowski, trener Igi Świątek.
Grzegorz Wojnarowski 07 Lutego 2021, 13:25
W nocy z niedzieli na poniedziałek Iga Świątek rozpocznie udział w Australian Open. W pierwszej rundzie najlepsza polska tenisistka zmierzy się z Holenderką Arantxą Rus. Przed startem pierwszego wielkoszlemowego turnieju w 2021 roku trener zwyciężczyni French Open 2020 Piotr Sierzputowski mówi o dwóch tygodniach spędzonych w Melbourne na kwarantannie, o tym, czy australijskie korty sprzyjają Idze i czego Polacy muszą się jeszcze nauczyć o tenisie.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Za wami chyba najdziwniejsze kilka tygodni w karierze – zarówno dla pana jako dla trenera, jak i dla Igi jako zawodniczki. Jak znieśliście australijską kwarantannę?
Piotr Sierzputowski, trener Igi Światek: Nie nazwałbym jej wyjątkowym wydarzeniem. To były nudy. Pewnego rodzaju utrudnienie i wyzwanie, ponieważ musieliśmy być bardzo elastyczni z planowaniem i trenowaniem. Na pewno kwarantanna sprawiła, że trudno było wypracować idealną formę. Jednak 99 procent zawodników i zawodniczek miało przed Australian Open podobne warunki, więc nie ma mowy o żadnej nieuczciwości. W najlepszej sytuacji byli Australijczycy, którzy od dłuższego czasu normalnie trenowali.
Od kiedy możecie się swobodnie poruszać?
Od 15. dnia pobytu, czyli od 29 stycznia. Od ponad tygodnia jesteśmy na wolności.
ZOBACZ WIDEO: Jak Iga Świątek przygotowuje się do meczów? Daria Abramowicz zdradza rutynę mistrzyni
Co w czasie izolacji było dla was najtrudniejsze?
Przede wszystkim to nie była całkowita izolacja. Iga mogła przebywać poza pokojem hotelowym przez pięć godzin dziennie. 15 minut na dojazd i powrót, półtorej godziny na trening na siłowni oraz 2 godziny na trening na korcie. Mogła zabierać na te zajęcia jedną osobę ze sztabu.
Nietypowe było to, że robiliśmy trening na siłowni przed treningiem tenisowym, albo zaraz po nim. W normalnej sytuacji jest niespotykane, żeby robić takie zajęcia jedne po drugich bez żadnej przerwy. Jednostki treningowe bardzo się wtedy wydłużają i są obciążające dla organizmu.
Iga wychodziła codziennie, wy się zmienialiście, żeby każdy raz na kilka dni miał możliwość opuszczenia pokoju.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wcześniej był tak podekscytowany, że ktoś do mnie zapuka i będę mógł wyjść. Dość niezwykłe uczucie.
Przez te dwa tygodnie sprawdziliście, czy naprawdę się w swoim gronie lubicie? Przede wszystkim Iga, Daria Abramowicz i Maciej Ryszczuk, którzy mieszkali w hotelu w połączonych pokojach.
Może trochę tak, ale my w swoim gronie i bez kwarantanny spędzamy bardzo dużo czasu. Jeżeli jesteśmy w okresie treningowym, raczej niewiele osób jest do nas dopuszczanych. Dla nas to był raczej chleb powszedni. Jedyna różnica była taka, że jak nie jesteśmy w izolacji i ktoś ma dość, zawsze może huknąć drzwiami i wyjść. A przez te dwa tygodnie to było co prawda możliwe, ale bardzo kosztowne – trzeba by zapłacić za takie huknięcie 20 tysięcy dolarów.
Któraś z tenisowych ekip zakwaterowanych w hotelu Grand Hyatt musiała zapłacić tę karę?
Z tego co wiem, to nie. Było tylko ostrzeżenie, ale według mnie trochę na wyrost, za otworzenie drzwi w tym samym czasie i wymienienie kilku zdań. Ci ludzie nawet nie próbowali wychodzić, po prostu coś do siebie krzyknęli, kiedy przyniesiono im jedzenie.
Denerwowaliście się, kiedy na koronawirusa zachorował jeden z pracowników hotelu i przez kilka godzin nie było wiadomo co z tym Australian Open?
Emocje były bardzo duże do momentu, w którym dowiedzieliśmy się, że i tak nie byliśmy zakwalifikowani jako osoby bliskiego kontaktu, więc nie było ryzyka, że ten człowiek nas zaraził. Nie pracował w naszej części hotelu, nie miał bezpośredniego kontaktu z tenisistami. Bardziej obawialiśmy się, że jeden z 507 testów przeprowadzonych u zawodniczek, zawodników i trenerów da wynik pozytywny i zostaniemy uziemieni. Na szczęście wyniki były w tym gronie tylko negatywne.
Regulamin tegorocznego Australian Open jest bardzo surowy, ale dzięki temu będziecie rozgrywać mecze z udziałem publiczności. Trybuny kortów mogą wypełnić się w 50 procentach. To coś, co was cieszy?
Nie wiem, czy te 50 procent miejsc faktycznie będzie zajętych. W turnieju WTA w Melbourne trybuny nie wypełniły się nawet w dopuszczalnych 25 procentach. Po zachorowaniu ochroniarza, o którym wspominaliśmy, liczba fanów na meczach jeszcze spadła, i to dramatycznie. Ludzie są tutaj bardzo ostrożni, wycofują się ze spotkań towarzyskich. Z tego względu, że wyjście na mecz, do restauracji czy do klubu wiąże się z podaniem swoich danych do backtrackingu i ewentualną dwutygodniową kwarantanną. Jeżeli ktoś musi chodzić do pracy czy do szkoły, to woli nie ryzykować.
Czyli Australijczycy nie walczą o bilety na turniej, a raczej boją się przychodzić na mecze?
Myślę, że tak. Przed zachorowaniem osoby zaangażowanej w organizację turnieju było jeszcze fajnie, na jednym ze spotkań ATP Cup pojawiło się sporo fanów. A dwa dni później przyszła tylko garstka ludzi, mimo że był weekend.
Jak wygląda teraz życie w Australii w tych czasach. Nadal widać ten luz i optymizm, z którego Australijczycy słyną, czy jednak tak jak cały świat, tak i Australia posmutniała?
Luz i optymizm pozostał, ale Australijczycy bardzo przestrzegają prawa. Nikt nie dyskutuje o słuszności obostrzeń, po prostu postępuje się zgodnie z zasadami. Jeżeli w pomieszczeniu zamkniętym trzeba być w maseczce, to w momencie zamknięcia dachu nad stadionem wszyscy te maseczki zakładają. I dzięki takiej postawie mają niewiele zachorowań.
Jaka jest największa różnica między Melbourne w poprzednich latach a w tym roku?
Właśnie liczba ludzi na trybunach. Zawsze mówiłem, że w Australii można zrobić najsłabszy sportowo turniej, a i tak będzie dużo kibiców. Tutaj ludzie bardzo lubią sport, bardzo się nim interesują, chętnie przychodzą na takie spotkania i widowiska. Teraz o pełnych trybunach nie ma mowy.
Wiemy, że ulubionym turniejem wielkoszlemowym Igi jest Roland Garros. A jak jest z Australian Open? Czy korty w Melbourne to dobre miejsce dla jej tenisa?
Nie do końca. Tenis idzie w stronę przyspieszania nawierzchni, na czym gra Igi trochę cierpi. W Melbourne też korty są szybsze, niż przed rokiem. Dla Igi to wyzwanie, minie jeszcze trochę czasu, zanim będzie się czuła w takich warunkach komfortowo. Nie jest jednak sztuką wygrywanie, kiedy czujesz się komfortowo. Tenis będzie coraz szybszy, więc musimy się do tego przyzwyczajać i szukać rozwiązań.
Justine Henin powiedziała, że w Australii Idze będzie trudniej niż w Paryżu nie tylko ze względu na szybsze korty, ale i na warunki pogodowe – jej zdaniem francuska jesień sprzyjała Idze bardziej, niż będzie jej sprzyjać australijskie lato.
Na dwoje babka wróżyła. Zgadzam się, że na takich kortach pogoda będzie mieć znaczenie. Choćby dlatego, że im jest cieplej, tym piłka szybciej się odbija. To może być dla Igi utrudnienie, ale niekoniecznie. W Indian Wells, gdzie też jest zazwyczaj bardzo ciepło, w zeszłym roku grało się jej super. Inna sprawa jest taka, że jak na razie to australijskie lato nas rozpieszcza. Nie ma upałów, maksymalnie 23-24 stopnie. Bardzo przyjemne warunki. Mamy nadzieję, że przynajmniej do naszego pierwszego meczu w turnieju taka pogoda się utrzyma.
Czujecie większą presję oczekiwań, niż jesienią w Paryżu? Wtedy Igi nie wymieniano w gronie faworytek, teraz tak. No i teraz od pierwszego meczu wyniki Igi będzie śledzić cała sportowa Polska. A ona potrafi oceniać surowo.
W Polsce, jako naród, musimy się jeszcze wiele nauczyć o tenisie. Pokazuje to przykład Agnieszki Radwańskiej, która osiągała wielkie rzeczy. Grała na kosmicznym poziomie, wygrała 20 turniejów, latami utrzymywała się w najlepszej dziesiątce rankingu WTA. W całym światowym tenisie jest garstka takich ludzi. A w Polsce była moim zdaniem niedoceniana.
Na pewno te oczekiwania są dla nas czymś nowym, na pewno jest inaczej, ale chyba właśnie tak to powinno wyglądać. Początkowo można mieć problem z rosnącą presją, ale trzeba nauczyć się z nią radzić i iść dalej. Traktujemy to jak kolejny szczebel w karierze, który Iga z naszą pomocą musi pokonać. Tak jak przejście z wieku juniorskiego do seniorskiego, tak jak przejście z turniejów ITF do cyklu WTA.
Mówi pan, że dużo musimy się o tenisie nauczyć. Czego przede wszystkim?
Oceniania tego, co jest wielkim wynikiem. I co jest w tym sporcie kluczowe. W Roland Garros Iga zrobiła historyczny wynik, ale niech się nam nie wydaje, że Wielkie Szlemy wygrywa się codziennie. W tenisie nikt poza Sereną Williams, Rogerem Federerem, Rafą Nadalem czy Novakiem Djokoviciem nie myśli o tym, żeby w nich zwyciężać. Trzeba zrozumieć, że, choć może brzmi to śmiesznie, tenis jest sportem przegranych. Porażki nie są niczym złym, są elementem tej pracy.
Kiedy rozmawiałem z Barbara Schett, byłą tenisistką a teraz ekspertką Eurosportu, zaapelowała, żebyśmy nie mordowali Igi, jeśli w Australii jej nie wyjdzie.
W ocenie opinii publicznej nawet wynik, który my ocenimy jako dobry, może zostać odebrany jako słaby. I to też jest na swój sposób fajne. Trochę ludzi może się zrazić, ale ci, którzy naprawdę interesują się tym sportem, zostaną. A będzie ich coraz więcej. Każdy następny fajny wynik Igi, Huberta Hurkacza, Kamila Majchrzaka, Magdy Linette, Kasi Kawy, Magdy Fręch, przyciągnie kolejną grupę ludzi, którzy będą chcieli oglądać tenis i docenią wysiłek naszych reprezentantów. To są zawodnicy i zawodniczki, którzy biją się na najwyższym światowym poziomie, a utrzymanie się na nim jest trudne. W zeszłym roku wielu wieszało psy na Hubercie, a teraz chłopak znowu pokazuje, że potrafi świetnie grać. Dowodzi, że wahania formy są czymś normalnym. Taki jest ten sport. Nawet w życiu największych legend znajdziemy słabsze lata.
Jak mamy patrzeć na przegraną Igi z Jekateriną Aleksandrową w poprzedzającym Australian Open turnieju w Melbourne?
Każdą porażkę musimy traktować jak porażkę, nie szukać usprawiedliwień. Po bardzo dokładnej analizie doszliśmy do wniosku, że w kilku kluczowych sytuacjach można było zachować się lepiej, ale też zobaczyliśmy, że Aleksandrowa zagrała bardzo dobry mecz. W kolejnym spotkaniu potwierdziła zresztą wysoką formę, wygrywając z Simoną Halep. Trzeba wyciągnąć wnioski z takiego przegranego spotkania i iść dalej. Jesteśmy o tyle bezpieczni, że w Australian Open z Aleksandrową się nie spotkamy, przynajmniej w pierwszych rundach.
Jak ocenia pan drabinkę Igi? Wydaje się, że na drodze do ćwierćfinału jest kilka niebezpiecznych rywalek.
Mam bardzo luźnie podejście do tego turnieju. Z tego powodu, że punkty z Australian Open 2020 będą ważne do Australian Open 2022. Wynik Igi, czwarta runda, który jest bardzo dobry, zostanie z nią w rankingu WTA jeszcze przynajmniej przez rok. Jeśli w tym roku zajdzie dalej, to będzie duży bonus i świetna robota. Wszystko co zrobi gorzej, będzie dla niej ważną nauką, ale punkty i tak zachowa.
Jak spojrzałem na drabinkę, pomyślałem, że już pierwszy mecz będzie bardzo trudny, ale jeśli wszystko się dobrze ułoży, będą dwie fajne okazje do rewanżów. W pierwszej rundzie z Arantxą Rus, z którą Iga przegrała w Rzymie tuż przed French Open, a potem w ewentualnej czwartej rundzie z Simoną Halep. Już w trzeciej rundzie czeka nas zapewne bardzo ciężki mecz. Zakładam, że rywalką na tym etapie będzie Jelena Rybakina, a ta dziewczyna wielokrotnie pokazała, że potrafi grać i kiedyś, raczej w bliższej niż w dalszej przyszłości, będzie w światowej czołówce. Jeśli doszłoby do 1/8 finału z Halep, Iga będzie mogła zagrać bez presji. Wciąż to ona goni Simonę. Jeden mecz wygrała, na swojej ulubionej nawierzchni, będąc w znakomitej formie i grając na całkowitym luzie. W Australii takie spotkanie byłoby już zupełnie inne.
Czytaj także:
Iga Świątek – sprawdź, kiedy i o której gra mecz na Australian Open. Gdzie obejrzeć? (transmisja)
Tenis. Australian Open 2021: ile może zarobić Iga Świątek? Ogromna pula nagród tegorocznej edycji
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS