Mariusz Lodziński: Powszechnie się mówi, że gastronomia czy turystyka to branże, które najbardziej odczuły kryzys gospodarczy w czasie pandemii. W tej samej grupie można chyba jednak umieścić także artystów?
Radek Kobiałko*: Musimy spojrzeć dalej. Nie tylko artyści, ale też całe zaplecze kultury, ekipy techniczne, wszyscy, którzy przyczyniają się do tworzenia kultury, znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji. Nie chodzi tu o to, by oceniać, czy to większe problemy niż w przypadku gastronomii i hotelarstwa, ale to branża artystyczna została zamrożona jako pierwsza i zapewne jako ostatnia zostanie odmrożona. Gdy przyjechałem podczas wakacji z Hiszpanii do Opola, byłem zaskoczony liczbą otwartych lokali, a przede wszystkim tłumami w nich. W tym samym czasie kultura praktycznie nie funkcjonowała, nie biorąc pod uwagę nielicznych koncertów. Te zresztą były grane głównie dla młodszej publiczności i na pół gwizdka, tylko po to, by zminimalizować straty. Trzeba pamiętać, że dopiero w przypadku wypełnienia widowni w salach koncertowych czy amfiteatrach na poziomie 60–70 proc. zaczyna się rozmowa o jakimś zysku. Podobnie jest w teatrach. Dlatego gdy można było grać dla 25 proc. sali czy nawet połowy, imprezy zwykle były odwoływane. Bywały przypadki, że jednak decydowano się na takie przedsięwzięcie po to, by minimalizować straty, ale to wciąż były straty. Dlatego uważam, że branża artystyczna z całym zapleczem technicznym i eventowym, w którym pracują setki tysięcy osób, znalazła się w sytuacji tragicznej i chyba najgorszej.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS