Po pierwsze: likwidacja Funduszu Kościelnego, czyli grubo ponad stu milionów złotych rocznie z budżetu państwa na remonty, ubezpieczenia i składki duchownych. Ma go zastąpić odpis podatkowy w wysokości od 0,3 do 0,5 proc. Nihil novi sub sole. Rząd Tuska negocjował sprawę ponad rok z biskupami. Platforma proponowała 0,3 proc., episkopat żądał 0,8-1 proc. Ostatecznie stanęło na 0,5 proc. Gdy minister Michał Boni z kard. Kazimierzem Nyczem ogłaszali w 2013 roku kompromis, wydawało się, że sprawa jest załatwiona. Jednak biskupi przeciągali ostateczną decyzję, potem przyszły wybory, a po nich PiS szczodrze dosypał do kościelnego koszyka, podwajając niemal wpłaty na Fundusz Kościelny.
Hołownia sięga więc po stary pomysł, jednak Polska 2021 to inny kraj niż Polska 2013 roku. Po filmach „Kler” i dokumentach braci Sekielskich poświęconych kościelnej pedofilii, po bezpardonowym mariażu episkopatu z rządzącymi, po milionach z publicznej kasy wpompowanych w biznesy Tadeusza Rydzyka, społeczne zapotrzebowanie na rozliczenie Kościoła, także finansowe, zdecydowanie wzrosło. Propozycja zamiany Funduszu Kościelnego na odpis podatkowy to wyjście naprzeciw oczekiwaniom społecznym – odebranie rządzącym decyzji o wysokości dotacji dla kleru i przekazanie jej wiernym.
Przecinaniu pępowiny łączącej w Polsce tron z ołtarzem służyć ma także „kodeks dobrych praktyk” – zbiór zasad regulujących kontakty pracowników administracji państwowej z Kościołem. Z jednej strony ma to ukrócić udział duchownych w państwowych uroczystościach, pokropek świeconą wodą i przecinanie wstęgi przy każdej inwestycji, z drugiej ograniczyć przemawianie polityków z ambon i ich występy podczas obrzędów religijnych.
I znów: prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski wprowadził takie zasady zaraz po objęciu urzędu i był za to przez wielu krytykowany, bo w swej odwadze mówienia Kościołowi basta, był odosobniony. Wprowadzenie odgórnego „kodeksu” mogłoby zdjąć z samorządowców i urzędników państwowych odpowiedzialność za podejmowanie ryzykownych wizerunkowo decyzji.
Czytaj także: To upokarzające, gdy kardynał Dziwisz wypłakuje się na kozetce u księdza Rydzka
Kolejna niecierpiąca zwłoki kwestia w relacjach państwo-Kościół to lekcje religii. Hołownia nie stawia sprawy na ostrzu noża jak swego czasu Palikot czy Biedroń. Nie walczy z krzyżem w sali lekcyjnej i nie postuluje likwidacji religii, używając populistycznego postulatu uratowania kwoty 1,5 mld zł, którą budżet państwa co roku przeznacza na pensje dla katechetów. Mówi: to, czy uczyć religii w szkole, powinno być decyzją nauczycieli, rodziców i uczniów. Żadnych narzucanych odgórnie rozwiązań. Zatem znów oddaje sprawy w ręce ludzi. Inna sprawa, czy jest to propozycja realnie rozwiązująca problem, niemniej zapewne łatwiejsza do pozyskania poparcia większości niż radykalne cięcia.
Religia w szkole będąca spuścizną długu spłacanego przez opozycję wobec Kościoła za jego pomoc w czasach PRL, stała się przez ćwierćwiecze wolnej Polski przeżytkiem. Tak jak Fundusz Kościelny (ustanowiony w 1950 r.). Jako przedmiot powszechnego nauczania jest powodem nieustannie rosnących żądań ze strony Kościoła. Trafiła na świadectwa, gdzie podwyższa lub zaniża średnią ocen, aspiruje do egzaminu maturalnego i stanowi ważny instrument wprowadzania tylnymi drzwiami państwa religijnego.
Czytaj także: Don Tadeo. Skąd się wzięła siła ojca Rydzyka?
Wybór między religią a etyką jest w szkołach teoretyczny. Rezygnacja z uczestnictwa w lekcjach religii ma charakter wykluczający i piętnujący. Dlatego oddanie decyzji o jej nauczaniu szkołom to zastąpienie obowiązku – wyborem. I co równie ważne, może stanowić pomocne narzędzie weryfikacji kompetencji nauczycieli religii. Ich brak odpowiedniego przygotowania i fundamentalistyczny stosunek do religii stanowi często czynnik zniechęcający uczniów i ich rodziców. Z nowym rozwiązaniem szkoły mogłyby złym nauczycielom powiedzieć „dziękujemy”.
Siłą propozycji Hołowni jest jego pakietowość. To, że nie skupia się na jednym postulacie i nie czyni z niego wyborczego cepa na Kościół, ale przedstawia całą listę spraw do załatwienia. Oprócz regulacji finansowych, unormowania relacji urzędniczo-kościelnych i kwestii religii w szkołach mówi o ograniczeniu działań kapelanów (np. w szpitalach), przejęciu kontroli nad usługami cmentarnymi przez samorządy tam, gdzie nie ma cmentarza komunalnego, czy konieczności realnego włączenia państwa w walkę z pedofilią, bez traktowania osób duchownych w sposób uprzywilejowany.
Nie bez znaczenia jest pewnie fakt, że Szymon Hołownia to człowiek Kościoła. Niedoszły duchowny – dwa razy podejmujący próbę w nowicjacie i były szef telewizji Religia.tv. Jako człowiek z wnętrza tej instytucji jest bardziej wiarygodny niż politycy, dla których walka o rozdział państwa i Kościoła często stawała się walką z Kościołem, a tym samym miała wyłącznie koniunkturalny wymiar. Nie znaczy to rzecz jasna, że Szynom Hołownia, składając klarowną ofertę reformy stosunków państwo-Kościół, nie chce zbijać kapitału politycznego. Budować pozycji lidera opozycji poprzez kreowanie się na reformatora instytucji, której jest częścią. Tak, jak większość Polaków deklarujących swój katolicyzm i dokonujących rozstrzygnięć w wyborczych urnach.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS