A A+ A++

fot.mat. prasowe Lien w 1946 roku. Przeżyła wojnę tylko dlatego, że trafiła do rodziny zastępczej.

Jej rodzice nie żyją. Ona sama ocalała tylko dlatego, że oddano ją do rodziny zastępczej. Przechodzi spod opieki jednego dorosłego pod opiekę następnego, bez wyjaśnień i bez pożegnań. I wciąż musi uciekać przed nazistowskimi prześladowaniami…

Lien i ciocia zsiadają z roweru na wysokiej grobli, z której roztacza się widok na jeszcze szersze koryto rzeki niż to, przez które przeprawiły się promem. Jest to Nieuwe Maas, nad którą, kilka kilometrów dalej w kierunku ujścia, na drugim brzegu, leży Rotterdam.

Lien nie ma pojęcia, gdzie jest ani dokąd się udaje, ale właśnie tutaj (zgodnie z tym, co opowiadano wszystkim w Dordrechcie) zginęli podobno jej rodzice. Trzy lata wcześniej, 14 maja 1940 roku, niemieckie bombowce doszczętnie zniszczyły centrum tego zabytkowego miasta, zrównawszy z ziemią 25 tysięcy budynków podczas jednego nalotu.

Straszliwe zniszczenia oraz groźba, że ten sam los czeka Utrecht, jeśli kraj nie skapituluje, złamały holenderską obronę. Bez lotnictwa nie udałoby się tego osiągnąć (…).

W czerni i bieli

W Rotterdamie wiosną 1943 roku rozwija się ruch oporu. Miasto jest zapleczem przemysłowym Holandii, ważnym ośrodkiem ruchu związkowego i kolebką, zdelegalizowanej przez okupanta, Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Holandii (do której należą Heromowie i van Esowie).

Na drugim brzegu rzeki, na wprost miasta znajdują się liczne gospodarstwa rolne, domy letniskowe i małe miejscowości, gdzie łatwiej o bezpieczną kryjówkę. Jest to więc najbardziej oczywiste miejsce, do którego należy przenieść żydowskie dziecko, odkąd w Dordrechcie zrobiło się zbyt niebezpiecznie.

Lien nie pamięta chwili przyjazdu do IJsselmonde. Po opuszczeniu domu van Esów i okresie izolacji w różnych domach w Dordrechcie, w których spędzała najwyżej kilka dni, wykazuje coraz mniejsze zainteresowanie tym, co się dzieje wokół niej. Znowu przechodzi spod opieki jednego dorosłego pod opiekę następnego, bez wyjaśnień i bez pożegnań. Tak samo jak zaledwie osiem miesięcy temu, kiedy pani Heroma odebrała ją z domu przy Pletterijstraat.

Ciocia Riek z synkiem Benniem i mama Lien z Lien na kolanach, zdjęcie sprzed II wojny światowej.

fot.mat. prasowe Ciocia Riek z synkiem Benniem i mama Lien z Lien na kolanach, zdjęcie sprzed II wojny światowej.

Teraz jednak Lien, którą przekazują sobie nieznani jej dorośli, jest kimś zupełnie innym: żadna lista śmiesznych nazw ulic nie wzbudziłaby już jej zainteresowania. Nie płacze już z tęsknoty za rodzicami ani van Esami, po przenosinach do nowego domu nie próbuje się zaprzyjaźnić z dziećmi, które tam zastaje.

Otoczyła się murem, który chroni ją przed światem zewnętrznym. Rzadko myśli o przeszłości i nie zastanawia się nad przyszłością; nawet teraźniejszość ogranicza się dla niej do kilku najbardziej niezbędnych czynności. Później, kiedy wspomina IJsselmonde, widzi je tylko w czerni i bieli. Jej pamięć nie rejestruje prawie nic poza zimną kamienną podłogą i brakiem dziennego światła.

Czytaj też: Na drugą stronę. Jak można było uciec z getta w okupowanej przez Niemców Polsce?

Zezwolenie na życie

Chata, w której mieszka, to przytulony do wału ochronnego parterowy budynek bielony wapnem, który bardziej przypomina stodołę niż dom mieszkalny. Na małej przestrzeni tłoczy się tam dziesięć osób: małżeństwo z szóstką dzieci, Lien i drugi uciekinier, Jo.

Rodzice są nauczycielami i, tak samo jak ciocia i wujek van Esowie, członkami Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Holandii. Mieneke, matka, każe dzieciom zrobić miejsce dla Lien przy kuchennym stole, a potem pokazuje dziewczynce, gdzie będzie spała. W głębi znajduje się pokój dziewczynek i dorosłych córek. Jest tam tyle posłań, że ledwie widać podłogę (…).

Tekst stanowi fragment książki Barta van Esa „Dziewczynka z wycinanki. Opowieść o wojnie, przetrwaniu i rodzinie”, która ukazała się właśnie w serii Historiai nakładem wydawnictwa Bo.wiem.

Tekst stanowi fragment książki Barta van Esa „Dziewczynka z wycinanki. Opowieść o wojnie, przetrwaniu i rodzinie”, która ukazała się właśnie w serii Historiai nakładem wydawnictwa Bo.wiem.

Członkowie rodziny – pełni życia, przyjacielscy i troskliwi – wchodzą do domu z zarumienionymi policzkami, jakby wracali z jakiegoś innego świata. Lien rzadko ich widuje. Rano wychodzi z pokoju i idzie do kuchni, gdzie trochę sprząta, obiera ziemniaki i zmywa naczynia. (…)

Nawiązuje bliższą relację tylko z Jo, który zostaje z nią w domu, kiedy cała rodzina wychodzi. On mówi, a ona słucha. Jo, który ma osiemnaście lat, uciekł z obozu w Niemczech, ale nie jest Żydem. Mówi Lien, że teraz łapią nie tylko Żydów.

Wszyscy mężczyźni, którzy nie wykonują zawodów przydatnych dla niemieckiej gospodarki, są wysyłani do Niemiec na roboty przymusowe. Osoba, która nie ukończyła trzydziestego piątego roku życia, nie otrzyma kartek żywnościowych, jeśli nie okaże ważnego zezwolenia na pobyt stały.

Każdego, kto zostanie złapany bez takiego zezwolenia, wysyłają do Arbeitslager, obozu pracy, który jest gorszy niż więzienie. Jo za żadne skarby nie będzie więcej pracował dla Moffen, jak ich nazywa, a jeśli wszystko się pomyślnie ułoży, znajdzie sposób, żeby dołączyć do ruchu oporu (…).

Ucieczka

Tygodnie spędzone w IJsselmonde zmieniają się w miesiące – światło, które wpada przez kwadratowe okienka, staje się jaśniejsze, a później, kiedy po lipcu nastaje sierpień, a potem wrzesień, stopniowo blednie. Wszystkie dni są takie same i ta monotonia sprawia, że Lien traci poczucie czasu.

W domu, który nie nagrzewa się nawet w środku lata, robi się coraz zimniej, ponieważ gospodarze nie palą w piecu. Na nogach Lien pojawia się coraz więcej swędzących plam i krostek. Nawet nie zauważa, kiedy zaczyna je drapać. Z czasem zmieniają się w twarde, sine guzki, które krwawią, kiedy je rozdrapuje, a wysychając, pokrywają się czarnymi strupami. Chce je ukryć, ale przypominają o sobie rytmicznym pulsowaniem (…).

Nocą Lien śpi w jednym pokoju ze wszystkimi kobietami i dziewczynkami. W ciemnościach czuje, jak przewracają się z boku na bok, a powietrze gęstnieje od ich oddechów. Otula się ciasno kołdrą, świadoma przytłaczającej obecności tylu ciał. Mimo chłodu, jej rozpalone nogi nie pozwalają jej zasnąć.

Rankiem wstaje, kiedy w pokoju zaczyna się ruch. Jest niewiele jaśniej niż w nocy. Lien czuje się odrętwiała, oddzielona od świata niewidzialną barierą i ani przez chwilę się nie boi.

Wszystko zmienia się pewnego wieczoru pod koniec 1943 roku, kiedy rozlega się natarczywe pukanie do drzwi. Lien właśnie zmywa naczynia w kuchni, ale Mieneke każe jej wyjść i schować się w sypialni. Zza zamkniętych drzwi pokoju dobiegają zdenerwowane głosy, a po chwili wchodzi Mieneke. Mówi, że Lien i Jo muszą uciekać, bo za chwilę w domu zjawi się policja.

Lien przekonuje się, że w takich chwilach buty mają ogromne znaczenie. Kiedy mundurowi przyszli do domu na Bilderdijkstraat, musiała uciekać w ciężkich buciorach, które stały obok drzwi wejściowych, teraz jednak jej stopy są tak spuchnięte, że nie mieszczą się w żadnych butach.

Lien w 1945 roku

fot.mat. prasowe Lien w 1945 roku

Lien jest prawie zupełnie spokojna, ale w domu panuje gorączkowa bieganina i już po chwili Jo bierze ją na ręce, otaczając ramieniem jej obolałe nogi, i wynosi ją w mroźną ciemność. Młody mężczyzna wie, dokąd się kierować, i przemyka chyłkiem wzdłuż ścian stodół i przybudówek. Później padają na wilgotną ziemię, a Lien słyszy chrzęst kolczastych zarośli, za którymi się skryli. Leżąc w rowie, przytulona do Jo, czuje jak jego pierś unosi się i opada w rytm spokojnego oddechu.

Czytaj też: Życie po Auschwitz. Wstrząsająca relacja przyrodniej siostry Anne Frank

Jak myszy pod miotłą

Dokoła słychać głosy ludzi i szczekanie psów. Na pobliskiej drodze rozbłyskują światła. Głosy i światła przybliżają się, zatrzymują niemal tuż obok nich, a potem stopniowo się oddalają. Bez ostrzeżenia Jo znów bierze ją na ręce i przytrzymując mocno jej nogi, przedziera się powoli przez krzaki jeżyn.

Opuchnięte i poranione stopy powinny ją boleć, ale kiedy zaciska palce na fałdach jego kurtki, czuje tylko wielką radość. Jo spogląda szybko w lewo i w prawo, potem znów rzuca się do biegu, tym razem pod górę, ku krawędzi rowu. Ślizga się w rozmokłej ziemi, ale wdrapuje się dalej, zaciekle przebierając nogami, aż wreszcie na chwilę stają na drodze, gdzie uderza w nich wiatr, a Lien dostrzega w ciemności lśnienie wód wielkiej rzeki.

Zaraz potem znowu schodzą w dół, ślizgając się na trawie, która pod ich ciężarem zamienia się w błoto. Padają na strome zbocze grobli i leżą bez ruchu, z twarzami wtulonymi w mokrą trawę (…). Po krótkim odpoczynku [Jo] mówi Lien, żeby wdrapała się na jego plecy.

Teraz przemieszczają się najszybciej, jak to możliwe, po stromym, śliskim podłożu. Jest już po godzinie policyjnej, wiadomo więc, że źródłem hałasów na drodze nad nimi musi być policja. Biegnąc, Jo musi rozluźnić kurczowo zaciśnięte na swojej szyi palce Lien. Po pewnym czasie odzywa się do niej szeptem: zbliżają się do wsi i będą musieli zawrócić kawałek drogą, która biegnie po grobli, a potem kluczyć między domami. Muszą być cicho jak myszy pod miotłą (…).

Dotarłszy na skraj wioski, wspinają się na następną groblę, a Jo znowu rozgląda się gorączkowo. Stwierdza, że teren jest czysty, i przebiega pędem na drugą stronę, mocno ściskając nogi Lien, która znów czuje, jak bardzo są obolałe. Później jednak, podekscytowana gorączkową ucieczką, czuje tylko osobliwe, radosne pobudzenie, które sprawia, że widzi i słyszy wszystko wyraźniej niż do tej pory (…).

„Nie powinnam tu być”

Kluczą teraz wąskimi uliczkami i kiedy Lien spogląda w górę, widzi zarysy dachów budynków na jaśniejszym tle szarego nieba. (…) W oddali wynurzają się z ciemności dwa ruchome światła. Światła oznaczają zagrożenie i kiedy Jo je zauważa, przeskakuje przez niski murek do czyjegoś ogródka, gdzie przypadają do ziemi koło szopy i leżą bez ruchu przez dłuższy czas. Nie słyszą nic, prócz odgłosów nocy.

W końcu decydują się opuścić kryjówkę, przeskakują przez murek i skręcają w lewo, w brukowaną uliczkę z niższymi domami. Jo przypadkowo kopie jakiś kamyk, który podskakuje na bruku. Kiedy zastygają w bezruchu, Lien obserwuje wydychane przez niego obłoczki pary.

Tekst stanowi fragment książki Barta van Esa „Dziewczynka z wycinanki. Opowieść o wojnie, przetrwaniu i rodzinie”, która ukazała się właśnie w serii Historiai nakładem wydawnictwa Bo.wiem.

Tekst stanowi fragment książki Barta van Esa „Dziewczynka z wycinanki. Opowieść o wojnie, przetrwaniu i rodzinie”, która ukazała się właśnie w serii Historiai nakładem wydawnictwa Bo.wiem.

Ich wędrówka kończy się tak samo nagle, jak się rozpoczęła. Jo puka do jakichś drzwi i czeka w napięciu. Po paru sekundach drzwi się otwierają. Jo wymienia z kimś szeptem parę słów i oboje z Lien wchodzą do środka.

Wewnątrz jest ciemno i Lien szybko traci orientację. Mężczyzna, którego sylwetkę ledwie dostrzega w mroku, prowadzi ich najpierw schodami w górę, potem w dół, przez korytarz i znowu w górę, tym razem po drabinie. (…) Długi, wąski korytarz doprowadza ich do szafy, która się przesuwa, odsłaniając wejście do jakiegoś pomieszczenia.

Jest to najbrudniejsze miejsce, w jakim kiedykolwiek przebywała Lien. (…) Pod ścianami stoją sofy i kilka krzeseł. Kręci się tu sporo ludzi. Na środku, przy okrągłym stoliku siedzi sześciu mężczyzn, którzy grają w karty przy świetle lampy naftowej.

Kiedy Jo i Lien wchodzą do środka, kilku podnosi wzrok, żeby im się przyjrzeć. Lien idzie już teraz o własnych siłach, a do jej bosych stóp przykleja się tłusty brud z dywanu. Czuje straszliwy smród. Zastanawia się, czy w ogóle jest tu czym oddychać (…). Mężczyzna, który ich tu przyprowadził, nie wszedł do środka. Wpuścił ich tylko i zamknął za nimi drzwi. Lien, wpatrzona w Jo, czeka cierpliwie, aż powie jej, co ma teraz robić.

Nawet z nim nie łączy jej jednak głębsza więź. Kiedy Jo odchodzi, żeby porozmawiać z mężczyznami przy karcianym stoliku, Lien stoi w miejscu, patrząc przed siebie pustym wzrokiem, świadoma brudu, jaki panuje dokoła, i obecności ludzi, którzy od czasu do czasu zmieniają pozycję na krzesłach i sofach pod ścianami.

W jej głowie kołacze się tylko jedna myśl: „Nie powinnam tu być”. Nie jest to jednak krzyk buntu, lecz zwyczajne spostrzeżenie.

Źródło:

Tekst stanowi fragment książki Barta van Esa „Dziewczynka z wycinanki. Opowieść o wojnie, przetrwaniu i rodzinie”, która ukazała się właśnie w serii Historiai nakładem wydawnictwa Bo.wiem.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZawody w piłce ręcznej w Piasecznie
Następny artykułZaskakująca decyzja rządu ws. obostrzeń. Chodzi o galerie i muzea