Właściciele lokali gastronomicznych są niezadowoleni z przedłużającego się zamknięcia. Ale otworzyć, jawnie łamiąc obostrzenia, decydują się nieliczni.
Do internetowej kampanii z hasztagiem #otwieraMY dołączają kolejne lokale w całej Polsce. Jednak większość z nich dołącza tylko wirtualnie, manifestując swoje poparcie dla tych najodważniejszych (lub najbardziej zdesperowanych). Ci, którzy jakoś radzą sobie z funkcjonowaniem na wynos lub prowadzą też inny rodzaj działalności, wolą nie ryzykować. – Za dużo jest do stracenia – mówią.
W naszym regionie do „buntowników”, którzy postanowili wbrew wszystkiemu otworzyć się i przyjmować klientów na miejscu, należy katowicki lokal Bułkęs. – Nigdy nie mieliśmy takiego obłożenia lokalu, takich kolejek, tylu zamówień na raz do wydania – napisali na swoim facebooku właściciele po kilku dniach funkcjonowania.
W Tychach kilka lokali wyraziło gorące poparcie dla Bułkęsa i podobnych działań w całej Polsce. „Czy gdybyśmy się otwarli, przyjdziecie?” – zapytali swoich klientów na facebooku m.in. LipSmacking Cafe oraz Słoik&kawa. Odzew nie pozostawia wątpliwości, że lokale natychmiast by się zapełniły. Jak dotąd jednak żadna tyska kawiarnia czy restauracja nie zdecydowała się jawnie łamać zakazu serwowania posiłków na miejscu.
– Gdybyśmy mieli tylko kawiarnię, to pewnie już dawno bylibyśmy otwarci – mówi Mariusz Bandrowski właściciel Lip-Smacking Cafe. Kawiarnia działa w Tychach od 2011 roku, a od 2018 właściciele uruchomili także piekarnię i punkt śniadaniowy The Hive. I obecnie na tym punkcie opierają swoją działalność.
Ukarani za pracowitość
– Specyfika LS Cafe jest taka, że oferta na dowóz jest właściwie niemożliwa – mówi Mariusz Bandrowski. – W The Hive także mieliśmy konsumpcję na miejscu, ale teraz działamy tylko w ograniczonej formie na wynos. Pieczemy tu chleby wyłącznie na zakwasie, sami robimy ciasto francuskie i kilka innych wypieków w tym opcje wegańskie; wszystko wytwarzane oczywiście od podstaw na miejscu. Postawiliśmy na najwyższą jakość i klienci to doceniają. Teraz, gdy ludzie pracują zdalnie w domach, jest nawet większy ruch zakupowy. Żeby nasz biznes przetrwał, wszystkie siły i środki, a także część personelu z kawiarni, przerzuciliśmy do The Hive. Postawiliśmy w 100 procentach na produkcję. Dzięki temu udaje nam się przetrwać, ale czujemy się też trochę ukarani za pracowitość; nie załapaliśmy się na żadną formę pomocy w nowej edycji „tarcz”, bo musielibyśmy wykazać 40-procentowy spadek obrotów, a mamy „tylko” około 38,15 procent. Nie jest poddawany analizie ani stan kosztów, zwiększone zatrudnienie itd. porównuje się na sucho utarg miesiąc do miesiąca, koniec… Tymczasem kawiarnia, która stoi pusta, wciąż generuje nam koszty i w ostatnim czasie mocno zastanawiamy się nad tym, ile jeszcze możemy czekać.
– Byłoby nam przykro, gdybyśmy musieli zamknąć LS Cafe, bo to miejsce, które tworzyliśmy od podstaw jako nasz pierwszy projekt „na swoim”, wkładając w to całe serce – dodaje Magdalena Bandrowska. – To nie jest łatwa decyzja, żeby z niego zrezygnować. Ale niestety ostatnie dni spędzamy na szacowaniu czy stać nas na to, by jeszcze trwać w tym stanie zawieszenia.
– Nad otwarciem wbrew zakazowi ciągle myślimy, jednak obawiamy się utrudniania ze strony rządu i walki z „zasadami”, które są, jak wszyscy wiemy, wbrew jakimkolwiek zasadom – dodaje Mariusz Bandrowski. – W tej chwili funkcjonujemy w The Hive i to jakoś działa. Obserwujemy natomiast z uwagą kolejne lokale, które startują wbrew obostrzeniom i jak to się przekłada na narrację w mediach. Bardzo liczymy na to, że takie działania i nagłaśnianie tematu, w czym też bierzemy aktywny udział, wymusi na władzy podjęcie sensownych i mniej chaotycznych działań. Albo będzie to realne wsparcie, jak na wiosnę 2020, albo po prostu pozwolą ludziom samym zadbać o siebie… Trzymamy za odważnych kciuki.
Liczymy na poluzowanie
Podobne zdanie ma Ronald Skierś, właściciel lokalu Słoik&kawa. – Mamy tylko ten jeden punkt i obawiamy się, że moglibyśmy dużo stracić na takim nieposłuszeństwie – mówi.
– Nam się udało uzyskać pomoc z tarczy „branżowej”. Gdybyśmy się otwarli możemy to stracić, a w przyszłości, kto wie, jakie jeszcze ponieść konsekwencje.
Jak podkreśla, ma nadzieję, że wszystko wróci jeszcze do normy. – Może cała ta akcja #otwieraMY odniesie taki skutek, że ktoś tam „u góry” pójdzie po rozum do głowy i postanowi poluzować te obostrzenia. Do października działaliśmy w reżimie sanitarnym, przestrzegaliśmy wszystkich nakazów. Była dezynfekcja, wyłączyliśmy część stolików, były zachowane odległości. W ten sposób moglibyśmy pracować i teraz.
Na facebookowym profilu kawiarni klienci zapewniają, że pojawią się w lokalu, jak tylko ten otworzy dla nich swoje drzwi. – To cieszy – mówi Ronald Skierś. – Od października byliśmy całkowicie zamknięci, ale mieliśmy mnóstwo telefonów od naszych stałych klientów, więc ze względu na nich od stycznia działamy w formule na wynos. Mamy zamówienia na torty i ciasta, nawet na kawę na wynos. To pozwala przypuszczać, że klienci do nas wrócą. Tak zresztą było po pierwszym, wiosennym zamknięciu. Jak tylko mogliśmy się otworzyć, wszystko wróciło na dawne tory po około miesiącu.
Wiosną było łatwiej
– Ten pierwszy, wiosenny lockdown był łatwiejszy do przetrwania – mówi Mariusz Bandrowski z LS Cafe. – Całe gastro odczuło wówczas bezpośrednie wsparcie swoich stałych gości, wówczas też załapaliśmy się na wsparcie z tytułu „tarczy”. Właściciele lokali także starali się być wyrozumiali i odraczali roszczenia z tytułu czynszu. Teraz, jeśli ktoś wynajmuje lokal od gminy, to może liczyć na zwolnienia, ale prywatni właściciele nie mogą czekać w nieskończoność i już uruchamiają te żądania czynszowe. Jeśli ktoś ma własny lokal, to jeszcze jakoś daje radę, ale inni wydają po prostu swoje oszczędności, a te się kiedyś skończą. Działalność na wynos pomaga częściowo i raczej restauracjom, bo takie miejsca jak kawiarnie albo działają na 100 procent, albo są nierentowne. Kawiarnie sprzedają produkt, ale przede wszystkim określony klimat, tę całą otoczkę.
– Po wiosennym otwarciu widzieliśmy szybki powrót do normalności. Lato było dla nas nawet lepsze niż zazwyczaj, bo ludzie mniej podróżowali i spędzali czas w mieście. Teraz też liczymy, że tak będzie, ale najgorsze, że nie ma żadnego horyzontu czasowego. Ile jeszcze będzie trwało to zamknięcie? Ze strony rządowej nie widzimy żadnego pomysłu i planu, a raczej działania podejmowane na wyrost i w panice. Nie chcę w żadnym razie umniejszać tego zagrożenia, jakim jest pandemia, ale wydaje nam się, że da się przez to przejść, nie wyniszczając przy okazji kilku ważnych gałęzi gospodarki, z których żyją dziesiątki tysięcy rodzin. Brak sprawiedliwości i logiki w działaniach rządu pogłębia tylko uczucie, że musimy sami sobie radzić. Stąd niektórzy decydują się na nieprzestrzeganie zakazów – ocenia Bandrowski.
Otwarcie w pandemii
– My mamy nieco łatwiej, bo mamy w ofercie zarówno kawę i desery, jak i pizzę czy makarony, które są popularne w dostawie – mówi Alicja Szałek menedżer lokalu „W międzyczasie”. – Usługę dostawy wprowadziliśmy jeszcze przed pandemią, więc mogliśmy płynnie działać od razu po wprowadzeniu ograniczeń. Jesteśmy na rynku od 9 lat, klienci nas znają i dzięki temu udaje nam się jakoś przetrwać ten trudny czas. Ale gdybyśmy mieli tylko opcję kawiarnianą i deserową, to na pewno byłoby bardzo ciężko.
A jednak w tym czasie, bardzo ciężkim dla gastronomii, w Tychach otwarł się nowy lokal o nazwie „Dotychczas”, na razie tylko z ofertą na wynos. Rozpoczął działalność 21 stycznia.
– Inwestycja trwała już od jakiegoś czasu – wyjaśnia menedżer restauracji Beata Nagórka. – Cały kompleks, w którym się otwieramy, budował się około 2 lat i w tym czasie poczyniliśmy już nakłady finansowe, więc nie chcieliśmy się z tych planów wycofywać. Wierzymy, że mimo obecnej sytuacji i tego, że startujemy na pół gwizdka, ten projekt odniesie sukces. Na razie oferujemy na wynos dania obiadowe, sałatki, pieczywo, wędliny własnej produkcji, ciasta i desery z naszej cukierni rzemieślniczej. Stawiamy na własną produkcję, naturalne składniki i wysoką jakość produktów. Będzie też oferta dla wegan i wegetarian. Mamy nadzieję, że klienci szybko będą mieli możliwość poznać nas także na miejscu.
Wszyscy właściciele lokali gastronomicznych w swoich planach i obawach mają tę samą niewiadomą: jak długo jeszcze będą musieli wytrwać działając „na pół gwizdka” lub w całkowitym zawieszeniu? Obostrzenia dla branży trwają już 3 miesiące. Według ostatnich raportów co piąty lokal gastronomiczny może nie przetrwać kolejnego miesiąca przy utrzymaniu obecnych ograniczeń dla branży.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS