Danuta Zakurzewska, przez toruńskie środowiska aktywistów nazywana Danusią, przed przejściem na emeryturę w 2006 r. była polonistką w szkole podstawowej. W tym roku w sierpniu skończy 70 lat. Ma męża, dwójkę dzieci – syna w Toruniu i córkę w Wielkiej Brytanii – oraz jednego wnuka. Mąż w 2015 r. i 2016 r. też wychodził na protesty. Później przestał. – Stwierdził „niech inni chodzą”, a wśród tych innych jestem ja. Ani mnie nie zachęca, ani nie zniechęca – mówi pani Danuta. – Tam, gdzie mieszka moja córka, nie ma protestów w polskich sprawach. Syn nie uczestniczy w demonstracjach, ale nie zabrania tego swojemu dziecku. I syn, i córka oraz jej partnerka są dobrymi, empatycznymi osobami, pomagają ludziom i zwierzętom. Wnuka mam wspaniałego. Kilka razy był na młodzieżowych strajkach. Widzę, że ma świadomość, że powinno się walczyć o swoje prawa.
Ruszyła ją „podła zmiana”
Pani Danuta twierdzi, że pewne postawy wyniosła już z domu rodzinnego. Jej rodzice przyjechali do Polski z terenów obecnej Białorusi po II wojnie światowej. Przed 2015 r. pani Danuta była aktywistką „czasami”. Pojawiała się m.in. na marszach w obronie praw zwierząt. – Ruszyło mnie, kiedy tzw. dobra zmiana – ja nazywam ją podłą – doszła w Polsce do władzy i zaczęła rozmontowywać Trybunał – mówi Zakurzewska. – Później toczyły się już różnorakie protesty, związane z sądami, z prawami osób nieheteronormatywnych i z prawami kobiet. Staram się być tam, gdzie uważam, że powinno być dużo ludzi.
Od kiedy w październiku ubiegłego roku zapadł wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie aborcji embriopatologicznej, pani Danuta jest na większości manifestacji. Oficjalnie nie należy do żadnego ugrupowania, ale wspiera je. – Jestem z nimi. Przez ostatnie lata w związku z akcjami protestacyjnymi poznałam mnóstwo wspaniałych osób – takich, które robią coś, bo uznają, że tak trzeba. To osoby zaangażowane ideologicznie, działające bezinteresownie.
Ludzie na ulicach z reguły sympatycznie reagują, widząc panią Danutę. Uśmiechają się, pokazują kciuk do góry, czasem też powiedzą miłe słowa. To znacznie częstsze reakcje niż niemiły wzrok.
Pani Danucie podoba się przede wszystkim to, że w demonstracjach uczestniczą ludzie, którzy są wrażliwi na krzywdę innych. – Bez względu na to, czy ja i ten „inny” jesteśmy podobni, tacy sami, czy się całkowicie różnimy – podkreśla emerytka.
„Brzydkie wyrazy” adekwatne do sytuacji
Emerytka podkreśla, że zna sporo osób, które podzielają jej poglądy, ale z różnych względów nie mogą wychodzić na ulice. Wymienia ku temu różne powody: niektórzy obawiają się przełożonych albo sąsiadów, inni mieszkają poza miastem, jeszcze innym brakuje odwagi. Pani Danuta mówi, że w Toruniu jest trochę osób w jej wieku, które też uczestniczą w protestach. Ich frekwencja na protestach zmniejszyła się w związku z pandemią – niektórzy zamknęli się w domach i w ogóle nie wychodzą. Zakurzewska mówi, że zwariowałaby, gdyby miała siedzieć w domu. Zachowuje środki ostrożności, stara się trzymać dystans, ale wychodzi.
Pani Danuta wpasowuje się w energię protestów, dobrze się na nich czuje. – Z reguły nie klnę, ale zaczęłam i z wielką satysfakcją krzyczałam z tymi, z którymi szłam, tzw. brzydkie wyrazy – mówi. – Słuchałam też wypowiedzi ekspertów, m.in. polonistów, którzy nie obruszali się tym słownictwem, twierdząc, że taki po prostu jest język protestów. Wcześniej protesty miały inny charakter, ale teraz na ulice wyszli młodzi i zaczęli używać języka, który jest adekwatny do sytuacji panującej w naszym nieszczęsnym w tej chwili kraju.
Pani Danuta jako była nauczycielka odnosi się do tego, że Ministerstwo Edukacji i Nauki Narodowej straszyło na początku listopada, że będzie karać nauczycieli za udział w protestach. Mówiono wówczas m.in., że używanie wulgaryzmów uchybia godności ich zawodu. – Nauczyciele, którzy byli na protestach, nie robili nic złego. Demonstracje to efekt wściekłości, której wyrazem są wulgaryzmy. Niedopuszczalny jest taki język w szkole, ale jego zakaz nie dotyczy ekstremalnych sytuacji, z jaką mamy do czynienia obecnie – komentuje była polonistka.
Danuta Zakurzewska fot. Maciej Wasilewski
Jesteśmy daleko cofnięci
Danuta Zakurzewska jest też sojuszniczką społeczności LGBT. Część osób z jej pokolenia podnosi argument, że osoby nieheteronormatywne są w społeczeństwie od lat, żyły cicho i nie było problemów. – Te osoby nie żyły spokojnie. Musiały się ukrywać, często przed własnymi rodzinami, udawać, że są kim innym. Jakim prawem ktokolwiek chce zabraniać czegoś innemu człowiekowi, jeśli ten nie robi nikomu krzywdy? – mówi pani Danuta.
Pani Danuta walczy dla młodych też o to, czego sama nie miała – o edukację seksualną. Na demonstracji przeciwko jej zakazowi miała napis „SEX” na ustach. – Za moich czasów tego nie było. Nie pamiętam już, czy cokolwiek na ten temat było w podręcznikach. Trochę człowiek dowiadywał się w domu, ale większość informacji była podawana formą szeptaną i wśród rówieśników – mówi Zakurzewska. – Uważam, że powinno się edukować pod tym względem młodych ludzi po to, żeby im pomóc – żeby nie zdarzały się niechciane ciąże, choroby, wyrzucanie nowo narodzonych dzieci. W cywilizowanych krajach taka edukacja jest prowadzona, a my w tej chwili jesteśmy mocno cofnięci.
Kobieta nie jest przywiązana do panującego w Polsce katolickiego porządku. Uważa, że gdyby został zachwiany, byłoby w kraju normalniej. – Bardzo długo chodziłam do kościoła. Nie dokonałam apostazji, ale od wielu lat nie chce mi się w ogóle mieć do czynienia z klerem – mówi pani Danuta. – Stopniowo otwierały mi się oczy na to, czego „dokonywał” Kościół w osobach swoich funkcjonariuszy. Pamiętam, że kiedy chodziłam na religię do salki katechetycznej, mieliśmy tam fajnego księdza. Nie przypominam sobie, żeby ten ksiądz stosował wobec nas indoktrynację, indoktrynowani byliśmy w szkole. W czasach „słusznie minionych” Kościół był postrzegany przez wielu jako sprzymierzeniec w niepoddawaniu się indoktrynowaniu państwowo-partyjnemu. Ale sytuacja się odwróciła i Kościół zmienił swoją rolę. Zaczął czerpać nie tyle pełną garścią, co obiema, a jego funkcjonariusze stali się nietykalni. Pracując w szkole na wsi, widziałam uniżony stosunek wielu osób do księdza, nadal taki widzę w niektórych środowiskach. Po przemianach 1989 r. stopniowo i nie bez trudności zaczęliśmy się w Polsce dowiadywać o ohydnych, podłych sprawach z Kościołem związanych.
„To nie poświęcenie, mam czas”
Podczas tygodnia policyjnych przesłuchań osób spisanych na protestach Danuta Zakurzewska codziennie towarzyszyła wezwanym. Sama została kilka razy wylegitymowana na proteście. W jej wezwaniu napisano o nieopuszczeniu zbiegowiska. – Jak pojawiłam się na przesłuchaniu, okazało się, że jednak chodzi o blokowanie pasa ruchu. Nie przyznałam się do winy, bo nie uważam, że popełniłam jakieś wykroczenie – mówi pani Danuta.
W charakterze osoby podejrzanej o popełnienie wykroczenia występowała po raz pierwszy, ale z policją, prokuraturą i sądami obyła się wcześniej. W latach 2011-2014 razem z grupką osób z Rubinkowa pani Danuta próbowała zmienić kilka spraw w tamtejszej spółdzielni. Jednak dla wielu osób, zwłaszcza młodych, policyjne przesłuchania po protestach były pierwszym kontaktem z policją. Dlatego emerytka konsekwentnie wspierała ich na komendzie. – Młodzież musi się uczyć, ma zdalne lekcje. Dorośli pracują. Ja mam dużo czasu, więc kiedy mogę, jestem – mówi i podkreśla, że swojego zaangażowania nie uważa za poświęcenie.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS