A A+ A++

Za przedstawieniem Trumpowi zarzutu głosowali wszyscy Demokraci i 10 Republikanów. W 2019 roku, gdy głosowano pierwszy impeachment Trumpa wszyscy Republikanie stali murem za swoim prezydentem. Teraz ten mur zaczął się kruszyć.

Za oskarżeniem zagłosowała m.in. osoba nr 3 w republikańskiej reprezentacji w Izbie Reprezentantów, Liz Cheney, córka Dicka Cheneya, wiceprezydenta w czasach Busha juniora (2001-9); długoletni kongresmen z Illionois, Adam Kinzinger; debiutanci w Kongresie: milioner z Michigan Peter Meijer, oraz John Katko ze stanu Nowy Jork – prokurator zasłużony w walce ze zorganizowaną przestępczością.

Zobacz również: Celebryta, buntownik, bankrut, przestępca. Jak skończy Donald Trump?

Przeciw postawieniu Trumpowi zarzutów głosowało jednak ciągle aż 197 Republikanów. Podawali różne powody. Lider partii w Izbie Reprezentantów, Kevin McCarthy z Kalifornii, choć nie zaprzeczał winie Trumpa, przekonywał, że impeachment tylko zaostrzy już i tak znajdujące się na granicy wybuchu podziały polityczne w Stanach. Niestety wielu jego kolegów nie było w stanie nawet uznać winy prezydenta. Wbrew faktom przekonywali, że Trump wzywał tylko do „pokojowych demonstracji” albo – zupełnie bez związku z czymkolwiek – atakowali protesty ruchu Black Lives Matter.

Partia Republikańska ciągle wydaje się być zahipnotyzowana, czy może zastraszona przez Trumpa i jego zwolenników. Przynajmniej w Izbie Reprezentantów. Pytanie, czy nie przebudzi się w Senacie. Coraz więcej liderów przechodzącej do opozycji formacji widzi bowiem, że albo Republikanie odetną się od trumpizmu albo coraz bardziej będą zakładnikami skrajności, daleko od opinii większości Amerykanów. Stawką są nie tylko następne wybory, ale sama tożsamość partii.

Republikanie od zawsze definiowali się jako partia osobistej odpowiedzialności, polegania na sobie, prawa i porządku. Gdy ruch Black Lives Matter podnosił kwestie policyjnej przemocy, Republikanie odpowiadali Blue Lives Matter – zwracali uwagę na przemoc, jaką ofiarą padają policjanci i występowali w ich obronie. Fakt, że tak wielu Republikanów nie jest w stanie postawić zarzutów inspiratorowi rozruchów, w wyniku których zginął policjant kompromituje partię moralnie. Podobnie jak to, jak łatwo od retoryki osobistej odpowiedzialności przechodzi do języka populistycznego resentymentu, który swoim zwolennikom skutecznie sprzedaje Trump.

Impeachment wprowadzono właśnie dla takich przypadków

Przypomnijmy pokrótce na czym polega instytucja impeachmentu w amerykańskiej polityce. Nadaje ona Izbie Reprezentantów prawo do tego, by formalnie postawić w stan oskarżenia urzędnika publicznego: prezydenta, wiceprezydenta, sędziów federalnych, itp. Oskarżenia mogą dotyczyć zarzutów zdrady, przekupstwa, a także wszelkich nadużyć władzy i przestępstw popełnionych w trakcie i w związku z pełnioną funkcją.

Izba Reprezentantów przyjmuje w tym procesie rolę prokuratora. W rolę sędziego wchodzi Senat. To senatorowie decydują czy postawiony w stan oskarżenia jest winny. Do orzeczenia winy potrzeba większości dwóch trzecich głosów – wtedy następuje złożenie z urzędu.

Impeachment został pomyślany przez amerykańskich ojców założycieli jako część systemu trójpodziału władzy, w ramach którego jej trzy podstawowe gałęzie – ustawodawcza, sądownicza i wykonawcza – mają się wzajemnie równoważyć i kontrolować. Impeachment miał być narzędziem, dającym władzy ustawodawczej narzędzie bezpośredniej interwencji, w sytuacji, gdy wysocy urzędnicy działają ponad prawem, nadużywają władzy lub stanowią zagrożenie dla konstytucyjnego porządku republiki.

Czytaj także: Pastor Raphael Warnock. Oto człowiek, który pokonał zwolenników Trumpa w ich mateczniku

Przed 13 stycznia Izba Reprezentantów tylko trzykrotnie przegłosowała impeachment amerykańskiego prezydenta, w tym raz wobec Trumpa, w 2019 roku. Wtedy postawiła mu dwa zarzuty: nadużycia władzy w związku z naciskami na prezydenta Ukrainy, by zmusił swoje służby do śledztwa w sprawie interesów syna Bidena; oraz utrudniania działania Kongresu – Trump naciskał na swoich podwładnych, by odmawiali zeznań przed Izbą Reprezentantów.

W 1998 roku Clintonowi postawiono zarzut kłamstwa pod przysięgą i utrudniania pracy wymiaru sprawiedliwości – w związku z jego kłamstwami na temat romansu z Monicą Lewinsky. W 1868 roku prezydentowi Andrew Johnsonowi Kongres postawił aż 11 zarzutów, prawie wszystkie związane były ze sporem o to kto – prezydent czy Senat – ma prawo decydować ostatecznie o obsadzie stanowiska sekretarza obrony.

13 stycznia Trumpowi postawiono tylko jeden zarzut: podżegania do rebelii przeciw rządowi Stanów Zjednoczonych. Ze wszystkich zarzutów stawianych przez Kongres amerykańskim prezydentom ten jest najpoważniejszy. Działania Trumpa z okresu między przegranymi wyborami, a 6 stycznia stanowiły zagrożenie dla samych fundamentów amerykańskiej Republiki.

Zastanówmy się bowiem przez chwilę co by się stało, gdyby szturm na Kapitol – wywołany przez konsekwentną kampanię kłamstw i dezinformacji Trumpa – potoczył się trochę inaczej. Gdyby zginęli w nim jacyś kongresmeni – obojętnie z której partii. Gdyby zniszczono dokumenty, potwierdzające wyniki wyborów, w którymś z kluczowych stanów. Ameryka znalazłyby się wtedy na krawędzi wojny domowej, możliwej do rozstrzygnięcia – w tę lub inną stronę – tylko za sprawą przemocy.

Żadne państwo, żadna demokracja liberalna nie może udawać w takiej sytuacji, że nic się nie stało. Musi się bronić z całą siłą prawa. Niezależnie od tego, jak sprawa potoczy się w Senacie, Izba Reprezentantów nie mogła zachować się inaczej. Właśnie dla takich przypadków ustanowiona została instytucja impeachmentu.

Co dalej?

Jak wyglądają teraz możliwe scenariusze? Czy Trump doczeka końca kadencji? Wiele wskazuje, że tak. Senat zgodnie z planem ma się zebrać dopiero 19 stycznia – dzień przed końcem kadencji prezydenta – i pewnie nie przeprowadzi całego procesu odwołania głowy państwa w dzień. Chyba, że przez chwilę jeszcze kierujący senacką większością Republikanów Mitch McConnell zwoła nadzwyczajną sesję Senatu.

Choć McConnell ma być podobno otwarty na ideę ukarania Trumpa przez Senat, nic nie wskazuje, by się z tym spieszył. Jednak nawet uznanie winy Trumpa po końcu kadencji będzie miało potężne polityczne znaczenie. To będzie pierwszy taki przypadek w historii. By do niego doszło przeciw Trumpowi musiałoby wystąpić aż 16 republikańskich senatorów.

Dowiedz się więcej: Trumpa pożegnanie z poplątaniem. Ustępujący Prezydent wciąż straszy, że wróci

Dla odchodzącego prezydenta oznaczałoby to nie tylko wstyd, ale także możliwą utratę przywilejów, jakimi cieszą się byli prezydenci. Jeśli Trump zostanie uznany winnym podżegania do rebelii, Kongres może sięgnąć po 14 poprawkę – umożliwiającą odebranie prawa do pełnienia wysokich urzędów osobom, które po złożeniu przysięgi na konstytucję, zaangażowane były w rebelię przeciw rządowi Stanów. Biorąc pod uwagę, co robił prezydent w ostatnich dwóch miesiącach, nie byłaby to przesadzona kara.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułAustralian Open. Trener Moya nie będzie towarzyszył Nadalowi
Następny artykułSąd orzekł ojcostwo, ale nie zmusił do kontaktów. “Jakbym nie istniała”