A A+ A++

Za kilka dni minie 76. rocznica tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce 16 stycznia 1945 r. w Ogrodzie Powiatowym w płońskiej dzielnicy Piaski, gdzie na trzy dni przed wyzwoleniem miasta hitlerowcy dokonali masowej egzekucji 78 mieszkańców Płońska i okolic.

Poniżej przypominamy fragmenty przemówienia kierownik Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońska Mirosławy Krysiak, wygłoszone 19 stycznia 2011 r. podczas obchodów 66. rocznicy wyzwolenia Płońska: 

– „Kiedy już tylko godziny pozostały do końca wojny, nocą pod więzienną bramę zajechały samochody. Tak te ostatnie chwile wspomina płońszczanka, więziona w jednej z cel płońskiego więzienia: To było w nocy – może jedenasta, może dwunasta w nocy. Wszystko było oświetlone. Słyszałam płacz, jęki, krzyki. Straszny był hałas, szum, krzyk… Słyszeliśmy wrzaski Niemców, niemieckie komendy… Niemcy musieli ich ze schodów zrzucać, bo tylko słychać było, jak się przewracali… To trwało mniej więcej do północy. Podjechał wielki samochód.. Tyłem do drzwi. Słychać było tylko huk wrzucanych ciał… Jeden na drugiego padali. Wszystkich na ten samochód wrzucali, potem przykryli plandeką..”.

Później była droga z więzienia na ul. Warszawskiej do miejsca (…) nazywanego wówczas Ogrodem Powiatowym. Co czuli przejeżdżając przez uśpiony Płońsk, nieopodal własnych domów, ze świadomością, że już do nich nie wrócą? Że tam gdzieś, niedaleko, są ich matki, ojcowie, żony, siostry? Musieli wiedzieć, że jadą na śmierć.

(…) Dziś wiemy, że zabijano ich strzałami w tył głowy. Jak w Katyniu. Spadali prosto do dołu. Nie wszyscy ginęli od razu. Jak twierdzą świadkowie – niektórzy prawdopodobnie żyli jeszcze. Ktoś z obecnych przy ekshumacji pamięta, że jedno z ciał sprawiało wrażenie, iż człowiek ten usiłował się wydostać spod ciał kolegów, ale nie miał dość sił. Wykrwawił się, zamarzł. Niemcy nie zadali sobie trudu, by dół zasypać. Zbyt się śpieszyli, żeby zdążyć uciec przed Rosjanami. Jedynie zarzucili te ciała zielskiem. Reszty dokonał śnieg, który wszystko zakrył. Gdy następnego dnia Niemcy z Płońska uciekli – rodziny uwięzionych Polaków, jak co dzień, pobiegły do więzienia. Ale więzienie było puste. Nie wiadomo było, co stało się z więźniami. Łudzono się, że wywieziono ich gdzieś do innego więzienia, do innego miasta… To dlatego ludzie miotali się, jeździli, szukali. Nikt nie chciał dopuścić do siebie myśli o najgorszym, i nikt w to nie wierzył.

Siostra zamordowanego (…) Leona Żebrowskiego wspomina: – ,,Mój ojciec jeździł wszędzie, gdzie były więzienia, i szukał. Pamiętam, jak zdruzgotany wrócił z jednej z takich wypraw do więzienia toruńskiego. Kiedy powiedział, że szuka syna, pokazano mu plac więzienny, gdzie leżały stosy spalonych ciał. Chodził pomiędzy nimi i szukał Leona. I wydawało mu się, że go rozpoznał, bo tam był ktoś podobnego wzrostu…”

Jego syn był jednak nie tam, lecz tu. Minął jakiś czas, przyszła odwilż, śnieg zaczął topnieć, a wtedy ktoś dostrzegł wystającą spod śniegu rękę… Zrobił się krzyk, zaczęto kopać, odgarniać śnieg i zielsko. Wtedy ich znaleziono. Jaka wówczas była rozpacz, wiedzą ci, którzy to pamiętają. Ból powiększała świadomość, że odebrano im życie w przeddzień końca wojny, że do przeżycia zabrakło kilku, najwyżej kilkunastu godzin. Bez przesady można powiedzieć, że w dniu, w którym ich odnaleziono, cały Płońsk był w stanie szoku. Nie było rodziny, z której choćby jedna osoba nie stanęłaby nad tym dołem, nie widziała wynoszonych na rękach zamarzniętych i okrwawionych ciał, nie pomagała w ich wydobywaniu.

Na płoński cmentarz przewożono ciała końmi, ale też sankami, jak matka Medarda Świrskiego, która zamarznięte ciało syna ciągnęła do miasta na dziecinnych saneczkach… Niesiono na rękach, jak Wacław Poborski, który swojego 18-letniego syna Mariana sam zaniósł do domu przy ulicy Wolności i długo nie pozwalał nikomu go sobie odebrać, nosząc na rękach wokół rodzinnego domu…

Kiedy kopano dla nich grób, tłumy mieszkańców miasta zmagały się z zamarzniętą ziemią, kto mógł, pomagał, i zbijał trumny, bo tych, które były – nie wystarczało. Ilu naprawdę było mężczyzn tu zamordowanych tamtej nocy? Pochowanych na płońskim cmentarzu jest 78., ale w ludzkiej pamięci przechowały się także inne liczby, mówiące, iż mogło ich być ponad 90.

(…) Z 78. mężczyzn, ofiar tej zbrodni, znamy tylko nazwiska 37. O 41. nic nie wiadomo. Zupełnie nic. Ich bliscy nigdy nie dowiedzieli się, ani jak zginęli, ani że spoczęli na naszym cmentarzu. Ich pogrzeb w lutym 1945 roku zgromadził wszystkich. Świadkowie mówią, że było całe miasto i chyba cały powiat. Tłum był tak wielki, że rodziny pomordowanych nie mogły się przedostać w pobliże mogiły, gdzie mieli być pochowani ich bliscy.

Trumny układano wzdłuż alei, przy której dziś znajduje się mogiła, w której spoczywają. Mówił mi ktoś, że tego widoku nigdy nie zapomni – cała aleja trumien, które ciągnęły się od jednego do drugiego końca cmentarza, a wszędzie wokół nieprzebrany tłum płaczących ludzi, którzy nie mieszcząc się już na cmentarzu, stali wokół niego – w polu, na którym z czasem wyrosła „nowa” część cmentarza parafialnego, i wszędzie wokół. Jak okiem sięgnąć – wszędzie byli ludzie. Jeden z płońszczan (…) powiedział: ,,Ludzie stali w milczeniu i patrzyli. Cisza. Nie było szlochu. Było tylko wielkie skupienie, zaszokowanie…”

 

Opr. Krzysztof Martwicki

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMTP: Dziś 300 zaszczepionych osób, jutro kolejnych pół tysiąca
Następny artykułSprzeciwiają się dyskryminacji w pracy za brak szczepienia