Pierwsze zaskoczenie było pozytywne: szczepionki na COVID-19 lecą do Polski już pod koniec grudnia, a nie – jak zapowiadano – dopiero w styczniu. W szpitalu powiatowym w Bolesławcu trzymali rękę na pulsie i od razu je zamówili. – Zrobiliśmy to już w świąteczną sobotę, 26 grudnia – mówi Kamil Barczyk, dyrektor szpitala w Bolesławcu.
Tego samego dnia rano do magazynu Agencji Rezerw Materiałowych trafia pierwsza partia, blisko 10 tys. szczepionek firmy Pfizer. Stamtąd są rozsyłane do hurtowni pod Warszawą, w Toruniu, Katowicach, we Wrocławiu i w Poznaniu, a następnie rozwożone do szpitali, w których wykonuje się szczepienia. Rusza Narodowy Program Szczepień. Ma się zacząć od grupy zero, czyli pracowników ochrony zdrowia. Pierwszego dnia udało się wykonać ok. 2 tys. szczepień. Niby niewiele, ale rządzący przekonują, że to przecież początek, a wszystko jest tak przygotowane, że operacja zaraz ruszy z kopyta. Tym bardziej że nazajutrz wylądował samolot z prawie 300 tys. dawek. Nic tylko szczepić.
Zobacz też: Czego nauczyliśmy się w czasie zdalnego nauczania? Oto najważniejsza lekcja
Pracownicy szpitala w Bolesławcu narodowe szczepienia oglądali tylko w telewizji. Przeznaczone dla nich dawki jakoś nie przyjeżdżały. Zaczęli sprawdzać, co się dzieje z ich zamówieniem. – Z nieznanych nam przyczyn zostało ono anulowane – mówi Kamil Barczyk. W Bolesławcu pierwsze szczepionki pojawiły się dopiero 4 stycznia. Ale nawet w warszawskich szpitalach lekarze musieli czekać na swoją kolejkę. – Ja dostałem termin dopiero na 7 stycznia – opowiada lekarz z dużego szpitala w stolicy.
Zanim jemu i wielu innym lekarzom wstrzyknięto pierwszą dawkę, narodowe szczepienia zamieniły się już w narodową aferę. Politycy z obozu władzy i usłużne im media alarmowały, że program szczepień się zawalił. A to dlatego, że na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym poza kolejką zaszczepiono kilkanaście osób ze znanymi nazwiskami. – Elity III RP myślą, że mogą wykorzystywać swoją uprzywilejowaną pozycję – brzmiał partyjny przekaz.
Na razie w Narodowym Programie Szczepień dominuje bałagan i propaganda.
Bez informacji i gwarancji
W założeniach Program układa się w logiczną całość. Najpierw szczepią się walczący na pierwszej linii pandemicznego frontu, czyli lekarze, pielęgniarki, ale też m.in. pracownicy domów pomocy społecznej, farmaceuci. Do zerówki włączono również rodziców wcześniaków. Łącznie to ok. 1 mln osób.
W pierwszym etapie szczepić się mają osoby powyżej 60. roku życia, mundurowi i nauczyciele; w drugim – osoby poniżej 60. roku życia z chorobami przewlekłymi oraz osoby, które „bezpośrednio zapewniają funkcjonowanie podstawowej działalności państwa i narażone są na zakażenie ze względu na częste kontakty społeczne”. Trzeci etap należy do reszty Polaków w wieku od 16 lat.
Na papierze wszystko wygląda dobrze. Na 15 stycznia rząd zapowiedział początek zapisów na szczepienia osób kwalifikujących się do pierwszego etapu, które mają się zacząć 25 stycznia. Rejestrować się mamy za pośrednictwem infolinii numer 989 lub Internetowego Konta Pacjenta. Potem otrzymamy SMS z informacją, kiedy i gdzie mamy się stawić na szczepienie.
Wybieram numer 989, który na razie działa jako infolinia informacyjna. Nawet nie trzeba długo czekać na połączenie. – Kiedy będzie się można zaszczepić? – pytam. Konsultantka pyta o wiek i choroby przewlekłe.
– Wiek: 46 lat, chorób brak – odpowiadam.
– To jest etap trzeci. Nie mamy żadnych informacji, kiedy rozpoczną się zapisy na ten etap – mówi.
Pytam jeszcze o mamę: 75 lat, bez chorób przewlekłych. – Mama kwalifikuje się do etapu pierwszego. Zapisy mają się rozpocząć 15 stycznia – informuje konsultantka. Zastrzega jednak, że nie może dać gwarancji, że te terminy zostaną dotrzymane. – Ten cały kalendarz i system mają być elektroniczne, a wiadomo, jak z tym bywa. Miejmy nadzieję, że to ruszy 15 stycznia.
Zamówienia z asekuracją
Resort zdrowia sam przyznaje, że szczegóły kolejnych etapów będą zależały głównie od tego, jak sprawnie uda się przeprowadzić wcześniejsze fazy. Już na początku, gdy szczepi się głównie medyków, coś się zacina. Do czwartku 7 stycznia udało się zaszczepić ok. 178 tys. osób. – Na razie mamy za mało szczepionek w stosunku do możliwości szczepień. Więcej szczepionek dostaniemy w drugim kwartale 2021 r. Oprócz szczepionek firmy Pfizer mamy podpisane umowy na zakup szczepionek firmy Moderna. W styczniu mamy dostać jeszcze 70 tys. szczepionek Moderny – zapowiada Michał Dworczyk, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, pełnomocnik rządu ds. Narodowego Programu Szczepień.
Brak szczepionek wygląda na wymówkę. W poniedziałki do Polski trafia po ponad 300 tys. dawek. Połowa z nich zostaje w magazynach ARM, żeby można było podać drugą dawkę tym, którzy już się zaszczepili, gdyby dostawy zostały przerwane. To oznacza, że do 7 stycznia można było zaszczepić przynajmniej o ponad 100 tys. osób więcej.
– Szczepionki są dystrybuowane zgodnie z zapotrzebowaniem zgłaszanym przez punkty szczepień. Zamówienia złożone do czwartku do godz. 12 są dostarczane w poniedziałek do godz. 13 – zapewnia Krzysztof Bielak, rzecznik ARM. I tu powstaje problem. Niektóre szpitale obawiają się zamówić zbyt dużo dawek, żeby się nie zmarnowały. Szczepionki firmy Pfizer muszą być przechowywane w temperaturze minus 80 stopni. – Szczepionka zostaje rozmrożona podczas przepakowania w hurtowni farmaceutycznej, rozpoczynając w ten sposób podróż do punktu szczepień – wyjaśnia Krzysztof Bielak z ARM. Gdy się ją rozmrozi, może być trzymana w lodówce, w temperaturze do ośmiu stopni, góra przez pięć dni. Szczepionki Moderny, które dopiero mają dotrzeć, nie będą musiały być tak mocno zamrażane jak Pfizera. Ale tych i tak będzie znacznie mniej niż szczepionek firmy Pfizer – przynajmniej na razie – Największym problemem jest logistyka. Szczepionka ma krótki termin przydatności. Dostawy, które szpital otrzymuje w poniedziałek, muszą być wykorzystane do piątku – tłumaczy prof. Przemysław Matras, zastępca dyrektora Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie.
Czytaj też: W czasie pandemii Polacy znów pokochali dres. I on już z nami zostanie
– Przedziwne jest to, że dostawy szczepionek są tylko raz w tygodniu i tylko raz w tygodniu można je zamawiać – podkreśla dr Paweł Grzesiowski, doradca Naczelnej Rady Lekarskiej ds. COVID-19. – Do supermarketów sałata jest przywożona co drugi dzień, a leki do szpitali codziennie. Nie chce mi się wierzyć, żeby nie dało się tego zorganizować sprawniej. Wnioskowaliśmy też, żeby przysyłali nam zamrożone szczepionki, bo mamy je gdzie przechowywać. Nie zgodzili się – dodaje dr Grzesiowski.
Szefowie szpitali, z którymi się kontaktowaliśmy, mówili nam, że w ich placówkach chęć zaszczepienia się wyraziło 60-70 proc. pracowników. Jednak szpitale składały zamówienia asekuracyjnie, bo początek szczepień przypadł na okres świąteczno-noworoczny. Nie było za bardzo komu i kogo szczepić, bo duża część personelu medycznego była na urlopach.
– Tempo szczepień będzie się zwiększać – mówi „Newsweekowi” Michał Dworczyk. – Już dziś, biorąc pod uwagę działające punkty, można zaszczepić półtora miliona osób miesięcznie. A gdyby sześć tysięcy punktów szczepień, które zostały zorganizowane, zaczęło działać, bylibyśmy w stanie wykonać 3,5-4 miliony szczepień w ciągu miesiąca – kreśli plany szef Kancelarii Premiera. Na razie jeszcze daleko do tych wyników. A szczepienie grupy zero jest najłatwiejsze, bo większość osób jest na miejscu.
Jak nie marnować szczepionki
Schody się zaczną, gdy przyjdzie etap szczepień powszechnych. Michał Dworczyk przedstawił już listę 6027 punków, które mają się tym zajmować. Podobno sprawdzone. Okazało się, że wśród nich znalazł się np. Zakon Rycerski Kalatrawy, który jest związkiem wyznaniowym. Ci, którzy znają infrastrukturę polskiej służby zdrowia, obawiają się, że jeszcze większe kłopoty mogą się pojawić już na etapie rejestracji do szczepienia. W przyszłości na infolinię 989 pewnie trudniej będzie się dodzwonić. Starsze osoby mogą mieć problem z obsłużeniem platformy internetowej do zarejestrowania się. – Moja mama na pewno sobie z tym nie poradzi, jest starszą osobą. Ja to zrobię z nią, ale co z tysiącami samotnych, starszych osób, którym nie będzie miał kto pomóc? – mówi Bartosz Arłukowicz, były minister zdrowia, a obecnie europoseł z PO.
Po rejestracji zapowiadają się kolejne utrudnienia. – Trudno mi sobie wyobrazić dostawy rozmrożonej szczepionki do sześciu tysięcy punktów szczepień – mówi dr Paweł Grzesiowski. – Jeden samochód będzie musiał objechać ze 20 gmin. To kiedy ostatni punkt szczepień na jego drodze dostanie te szczepionki, we wtorek? A ich ważność upływa w piątek. Trudno będzie w tej sytuacji planować szczepienia – dodaje. Można się też spodziewać, że nie wszyscy zapisani na dany dzień szczepień pojawią się w punkcie medycznym. – Około 20 procent ludzi nie pojawia się na planowych wizytach. To oznacza, że nagle mogę zostać z 20 proc. niewykorzystanych dawek. Przydałaby się procedura, co mamy robić w takiej sytuacji – wskazuje dr Grzesiowski.
Bartosz Arłukowicz uważa, że powinny zostać zmienione podstawy organizacji szczepień. – U nas wszystko zaczyna się od tworzenia systemów informatycznych i baz danych. Od 15 do 25 stycznia wszystkie wysiłki będą skierowane na tworzenie bazy danych seniorów. A oni powinni mieć po prostu możliwość zaszczepienia się w swoich przychodniach, u swojego lekarza rodzinnego, którego znają od lat. Oprócz tego uruchomiłbym punkty szczepień w szpitalach tymczasowych i halach sportowych. Od godziny 8 do 16 szczepiłyby się tam osoby w wieku 60 plus, a po godzinie 16 – wszyscy chętni. Musieliby tylko mieć ze sobą dowód osobisty. Nie zaczynałbym od rejestrowania ludzi i tworzenia ich bazy danych, a potem szczepienia, tylko odwrotnie – tłumaczy Arłukowicz.
– Jeżeli chcemy, żeby szczepienia zadziałały, to powinniśmy szczepić też w soboty, niedziele i święta. Nie do godziny 20, ale do 22. Tylko trzeba za to ludziom zapłacić – podkreśla prof. Jerzy Friediger, dyrektor Szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
Na razie rząd nie ma nawet szacunków, w jakim tempie jest w stanie zaszczepić tyle osób, byśmy uzyskali tzw. odporność populacyjną. Nie wie też dokładnie, jaki odsetek zaszczepionych musi być w społeczeństwie, by uzyskać tę odporność. Eksperci uważają, że takich osób musi być 50-70 proc. – Jeżeli zaszczepimy jak najwięcej osób w wieku 60 plus i oprócz tego znaczny odsetek osób młodszych, z chorobami współistniejącymi, które narażają je na ciężki przebieg COVID-19, to mimo tego, że w skali populacji może to nie będzie jakiś oszałamiający procent zaszczepionych, mamy szansę zapanować nad pandemią. Liczba osób trafiających do szpitali będzie o wiele niższa niż dzisiaj i liczba umierających też będzie niższa – uważa Michał Dworczyk.
– Obawiam się ewentualnego zatrzymania szczepień w ich dalszych etapach. Zaszczepienie ok. 70 proc. populacji jest najlepszym sposobem na zdławienie pandemii. Przerwanie szczepień oznacza dalsze trwanie choroby – ostrzega prof. Przemysław Matras ze Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie.
Propaganda sukcesu
„Karczewski: dzięki celebrytom runął cały plan szczepień” – tuż po Nowym Roku alarmował pasek w TVP Info. Chodziło o to, że wśród osób zaszczepionych w WUM poza kolejnością byli m.in. aktorzy Krystyna Janda, Wiktor Zborowski, Maria Seweryn, Radosław Pazura, dyrektor programowy TVN Edward Miszczak i jego partnerka oraz były premier Leszek Miller. Większość z nich tłumaczyła, że byli przekonani, iż biorą udział w akcji promującej szczepienia. – O czym my mówimy? Chodzi o kilkanaście osób. Szczepienie takiej liczby osób nie może zniszczyć systemu – zauważa prof. Krzysztof Simon z Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala im. Gromkowskiego we Wrocławiu i doradca premiera ds. walki z pandemią.
Z naszych informacji wynika, że część partyjnych jastrzębi z europosłem Joachimem Brudzińskim na czele uznała, że trzeba jednak wykorzystać wpadkę artystów ze szczepieniami do tego, by przykryć bałagan i chaos podczas startu szczepień, za który winę ponosi rząd. Brudziński i jego zaufany wiceszef MSWiA Paweł Szefernaker zaatakowali w mediach społecznościowych aktorów, którzy zaszczepili się poza kolejką. W nagonkę włączyła się także rządowa TVP. Co prawda szczepienia się ślimaczyły, za to bardzo sprawnie powstały komisje do wyjaśniania sprawy, rządzący organizowali kolejne konferencje prasowe, straszyli Centralnym Biurem Korupcyjnym i prokuraturą.
Z naszych nieoficjalnych rozmów z politykami PiS wynika, że w obozie rządzącym niektórzy zauważyli, że rozdmuchiwanie tej afery wcale nie musi im służyć. Dostrzegali, że od sprawności przeprowadzenia akcji szczepień może zależeć przyszłość partii. Jeśli szczepienia pójdą sprawnie, będzie to szansa na odbicie się PiS w sondażach, które po fatalnej końcówce roku, tzw. piątce dla zwierząt i awanturze o pieniądze z UE na odbudowę po koronawirusie, zanurkowały. Poparcie dla PiS spadło do poziomu najniższego od 2015 r. W partii zaczęto mówić nawet, że wiosną, gdy pandemia osłabnie, trzeba będzie zrobić nowe otwarcie i wymienić premiera, bo Morawiecki nie poradził sobie z epidemią. W otoczeniu premiera panuje przekonanie, że jeśli akcja szczepień się powiedzie, Morawiecki uratuje stanowisko. Trudno jest więc rządowi podgrzewać histerię, że szczepienia się zawaliły z powodu kilkunastu osób, które otrzymały dawki poza kolejnością. Pisowskie media propagandowe wciąż jednak korci ten temat.
Pojawiły się też pogłoski, że ludzie związani z PiS i rządem szczepią się poza kolejnością w warszawskim szpitalu MSWiA przy ul. Wołoskiej. MSWiA oraz szpital nie odpowiedziały na nasze pytania w tej sprawie przed zakończeniem pracy nad tym tekstem. Trudno jednak zapomnieć, jak prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu w 2018 r. kule do domu przywoził osobiście gen. prof. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego przy Szaserów w Warszawie. Teraz rzeczniczka PiS Anita Czerwińska zapewnia: – Prezes PiS Jarosław Kaczyński czeka na swoją kolej, zgodnie z zasadami Narodowego Programu Szczepień.
Poza obowiązującą kolejnością na COVID-19 zostali zaszczepieni samorządowcy związani z PiS – starosta nyski Andrzej Kruczkiewicz i starosta opatowski Tomasz Staniek. Pierwszy został zawieszony w strukturach PiS, a drugi z nich usunięty. Dlaczego ponieśli różne konsekwencje? – Kwestie proceduralne, wynikające ze statutu PiS i uprawnień wnioskodawców – odpowiada enigmatycznie Anita Czerwińska.
Natomiast w szpitalu w Zgorzelcu zostały szczepionki, które mogły się zmarnować. Zaproszono więc na szczepienia ludzi spoza grupy zero, w tym burmistrza Rafała Gronicza z PO. Czy poniesie konsekwencje? Biuro prasowe PO zapewnia, że zaszczepił się zgodnie z obowiązującymi przepisami. – Ubolewam nad tym, że szczepienia stają się u nas faktem bardziej medialno-politycznym niż medyczno-profilaktycznym – podkreśla prof. Jerzy Friediger ze Szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie. Dyrektorzy szpitali załamują ręce, że rozdmuchanie afery z aktorami i grożenie WUM karą 250 tys. zł sprawiło, iż środowisko medyczne zaczęło się bać i teraz szczepionka szybciej się zmarnuje, niż zostanie podana komuś spoza uprawnionej grupy.
Rządzący w Polsce lubią się chwalić, że jesteśmy w czołówce krajów UE pod względem liczby zaaplikowanych szczepionek. Wygląda to na propagandę sukcesu. Gdy się weźmie pod uwagę odsetek zaszczepionych obywateli, plasujemy się w środku stawki w UE. Według danych zebranych przez zespół badaczy z Uniwersytetu Oksfordzkiego do 7 stycznia udało się nam zaszczepić 0,42 proc. społeczeństwa. Na lidera w UE pod tym względem wysuwała się Dania (1,43 proc.), a na całym świecie Izrael (19,55 proc.).
W innych krajach też są problemy ze szczepieniami. W Hiszpanii ujawniono, że poza kolejnością szczepili się księża, którzy odwiedzali domy opieki nad seniorami. Tamtejsze serwisy internetowe odnotowały to nadużycie, ale politycy i współpracujące z nimi media nie zrobiły z tego głównego tematu dotyczącego szczepień. Inaczej niż w Polsce. Niestety na naszego narodowego wirusa szczepionki jeszcze nie wynaleziono.
Czytaj też: Po koronawirusie gospodarka się odrodzi. Ale biurowce mogą runąć na zawsze
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS