A A+ A++

Wiele osób kojarzy Aktion Saybusch, czyli niemiecką akcję wysiedleńczą z 1940 roku, jedynie z terenami obecnego powiatu żywieckiego. Ale warto pamiętać, że te tragiczne wydarzenia dotknęły też miejscowości z obecnego powiatu suskiego z gminy Stryszawa oraz Suchej Beskidzkiej, które wówczas przynależały do Żywiecczyzny.

Inicjatorem Aktion Saybusch był generał SS Erich von dem Bach-Zelewski. Akcję wysiedleń rozpoczęto 22 września 1940 roku o 5.00 nad ranem. Wysiedlonych, którym dawano około 20 minut na spakowanie najważniejszych rzeczy, odprowadzano do tak zwanych punktów zbornych w Żywcu, Rajczy i Suchej Beskidzkiej. Tam zabierano im wartościowe przedmioty. Szacuje się, że od września 1940 do stycznia 1941 roku w 19 transportach na teren Generalnego Gubernatorstwa, głównie w okolice Warszawy, wywieziono pociągami ponad 18 tysięcy mieszkańców ówczesnego powiatu żywieckiego. W ich miejsce sprowadzono około 4 tysięcy osadników niemieckich, głównie z Bukowiny. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych prokuratorzy z Instytutu Pamięci Narodowej prowadzili śledztwo w sprawie deportacji mieszkańców z Żywiecczyzny. Ale 31 marca 2005 roku IPN – Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu
w Katowicach, umorzył śledztwo. W uzasadnieniu stwierdzono, że główni sprawcy tej zbrodni Adolf Hitler i Heinrich Himmler (którzy swoimi decyzjami doprowadzili do akcji) oraz Erich von dem Bach-Zelewski (który kierował akcją) już nie żyją.

Zdjęcia z Aktion Saybusch z archiwum Insytutu Pamięci Narodowej w Katowicach

Jeśli chodzi o obecny teren powiatu suskiego, wysiedlenia dotknęły mieszkańców Krzeszowa, Kukowa, Lachowic, Stryszawy i Suchej Beskidzkiej. Zarys przebiegu wysiedleń w tych miejscowościach opublikował IPN. Do wysiedleń w Lachowicach i Stryszawie doszło 26 września 1940 roku.

W Lachowicach około 5.00 nad ranem do wyznaczonych domów przyszli policjanci niemieccy, nakazując rodzinom spakowanie się w ciągu 20 minut. Pozwalano zabrać jedynie bagaż do 25 kg z ubraniami i żywnością. Samochodami ciężarowymi przewieziono 521 osób (97 rodzin) z Lachowic do budynku szkoły w Suchej Beskidzkiej. Po dwóch dniach zaprowadzono je na dworzec kolejowy i umieszczono w pociągu, który przez Łódź pojechał za Warszawę do stacji
Tłuszcz. Pierwsze rodziny wysadzono z pociągu w Ożarowie Mazowieckim, jeszcze przed Warszawą, skąd furmankami przewieziono do pobliskich wiosek. Z kolei ze stacji w Tłuszczu wysiedleni trafi li na kilka dni do cegielni lub hal fabrycznych. Stamtąd rozwieziono ich do podwarszawskich miejscowości, dokwaterowując do miejscowych gospodarzy.

Również 26 września, ale około 22.00, rozpoczęły się wysiedlenia w Stryszawie. Wypędzono stąd 368 osób (65 rodzin) z domów znajdujących się na najlepszych terenach rolniczych. Funkcjonariusze policji porządkowej wchodzili do domów i kazali je opuścić do 20 minut. Żądano wydania pieniędzy i innych kosztowności. Wysiedlonym pozwolono zabrać odzież i poduszkę, rzadko kiedy pierzynę. Wywieziono ich lub doprowadzono do leśniczówki w Stryszawie, gdzie spędzili noc w dużej sali. Stamtąd ciężarówkami zawieziono do szkoły w Suchej Beskidzkiej, gdzie przebywali razem z mieszkańcami
Lachowic. Następnego dnia załadowano wszystkich do pociągu, który przez Łódź pojechał do Tłuszcza. Stąd po jednym
dniu część wysiedlonych odjechała do Ożarowa Mazowieckiego i Nowego Dworu Mazowieckiego, a następnie rozwieziono ich po okolicznych wioskach.

Zdjęcia z Aktion Saybusch z archiwum Insytutu Pamięci Narodowej w Katowicach

W Krzeszowie 8 października w godzinach rannych do wyznaczonych domów wtargnęło po dwóch funkcjonariuszy policji porządkowej. Domownikom pozwolono zabrać tylko podręczny bagaż, głównie z odzieżą, który musiał być spakowany w worek lub tobołek. Nie wolno było zabierać walizek. Mieszkańców zaprowadzono na plac w dolnym
Krzeszowie. W sumie z Krzeszowa wysiedlono 831 osób (157 rodzin). Ciężarówkami przewieziono je do szkoły w Suchej Beskidzkiej. Następnego dnia zrobiono rodzinom zdjęcia i każdej osobie dorosłej wydano po 20 zł. Potem wysiedlonych zaprowadzono na stację kolejową, gdzie pociągiem pojechali przez Łódź do Ostrowa. Były jednak rodziny, które nie zmieściły się w tym transporcie. Niemcy zdecydowali, że przewiozą je ciężarówkami do budynku sanatorium w Rajczy. Przez kilka dni ludzie spali tam na swoich workach. 12 października zaprowadzono ich na odległą o 3 kilometry stację w Rajczy, skąd pociągiem odjechali do Szczebrzeszyna. Większość rodzin trafiała do okolicznych wsi.

Również 8 października doszło do wysiedleń w Kukowie. Wypędzeni ze swoich domów musieli się zebrać na tak zwanym placu Bani. 297 osób (53 rodziny) wywieziono stąd do szkoły w Suchej Beskidzkiej, a następnego dnia zaprowadzono na stację kolejową i pociągiem przewieziono przez Łódź do Ostrowa. Część wysadzono z wagonów
jeszcze przed Warszawą w Grodzisku Mazowieckim. Stamtąd po około trzech miesiącach skierowano ich do Ostrowa, a następnie rozlokowano po okolicznych wioskach.

Zdjęcia z Aktion Saybusch z archiwum Insytutu Pamięci Narodowej w Katowicach

Jak wynika z zachowanych dokumentów, wysiedlenia w Suchej Beskidzkiej miały miejsce 29 października 1940 roku. W oparciu o dokumenty archiwalne i zeznania świadków ustalono jedynie nazwiska 52 osób (12 rodzin). Mieszkańców umieszczono w suskiej szkole w Zasypnicy, a stamtąd zaprowadzono na dworzec kolejowy, skąd pojechali pociągiem do Skarżyska-Kamiennej. Zakwaterowano tam część rodzin, a inna część trafi ła do Starachowic. Z dokumentów Archiwum Państwowego w Krakowie wynika, że cztery rodziny z Suchej Beskidzkiej przesiedlono do pobliskiej gminy Zembrzyce.

Kilkanaście lat temu trudnymi wspomnieniami z wysiedleń podzielił się z nami Józef Gach z Kukowa, który wraz z rodziną wypędzany był aż dwa razy. Gdy 8 października 1940 roku Niemcy wtargnęli do jego rodzinnego domu, miał zaledwie kilka miesięcy.

Wiem z późniejszych opowieści, że moi rodzice mieli nieco ponad 20 minut czasu, aby się wynieść i zabrać ze sobą niewielkie tobołki. Wszyscy mieliśmy się stawić przy moście na Targoszówce, obok skrzyżowania na Krzeszów. Wraz z ojcem, matką i siedmiorgiem rodzeństwa czekaliśmy tam kilka godzin na to, co będzie dalej. Zbierało się tam coraz więcej ludzi nie tylko z Kukowa, ale i z sąsiedniego Krzeszowa. Moja matka trzymała w ręce pierzynkę dla mnie. Do matki podszedł niemiecki żołnierz, kopnął w pierzynę i wyrzucił ją do rzeki. Po chwili uderzył matkę w twarz, krzycząc, że takich rzeczy nie wolno zabierać – wspominał nam Józef Gach.

Zdjęcia z Aktion Saybusch z archiwum Insytutu Pamięci Narodowej w Katowicach

Wypędzeni trafili najpierw do budynku szkoły w Suchej Beskidzkiej, a potem na dworzec kolejowy.

Wywieźli nas pod Warszawę do Grodziska Mazowieckiego, skąd szliśmy kilka kilometrów do wsi Jarnuty. Dokwaterowali nas do mieszkającej tam siedmioosobowej rodziny. Była tam ogromna ciasnota, bo wszyscy razem mieszkaliśmy w jednej izbie z kuchnią. Niemcy nie dali nam żadnych kartek na żywność, a nasza rodzina była bez jedzenia i bez pieniędzy, bo nie było pracy. Trudno było prosić o pomoc rodzinę, u której mieszkaliśmy, bo oni sami ledwie wiązali koniec z końcem. Matka chodziła po polach i próbowała tam cokolwiek zebrać. Najczęściej był to szczaw. Starsze rodzeństwo próbowało żebrać – opowiadał Józef Gach.

Po roku czasu rodzina Gachów zdecydowała, że wraca do Kukowa. Przez prawie trzy tygodnie przedzierali się potajemnie nocami do swojej wioski, ale gdy dotarli na miejsce, okazało się, że ich dom zajęli niemieccy osadnicy.

Później dowiedzieliśmy się, że to Volksdeutsche, którzy podpisali niemiecką listę narodowościową. Gdy okazało się, że nie mamy gdzie mieszkać, rodzice zdecydowali, aby nas rozdzielić i dać na przetrzymanie do rodziny. Moje rodzeństwo trafi ło do Czechowic-Dziedzic i Krzeszowa, a ja z matką do cioci w sąsiednim Lasie. Z kolei ojciec i dwóch najstarszych braci tułali się po okolicy. Wkrótce bracia wpadli w niemieckie łapy i trafi li do obozów. Florek do Auschwitz, a Staszek do Dachau – opowiadał Józef Gach.

Zdjęcia z Aktion Saybusch z archiwum Insytutu Pamięci Narodowej w Katowicach

W niedługim czasie gestapo ogłosiło, że osoby, które uciekły z wysiedlenia i wróciły do swoich wiosek, mają się dobrowolnie zgłosić, bo i tak zostaną wyłapane.

Ojciec widząc, że moich dwóch braci już trafiło do obozów, stwierdził, że nasze zgłoszenie może być ratunkiem. I znowu nas wypędzono, a było to w 1942 roku. Tym razem trafiliśmy do niemieckiego dworku w południowych Niemczech przy obecnej granicy z Czechami. Otrzymaliśmy tam niewielką izbę w barakach. Ojciec, jako mistrz kowalski, dostał pracę i dzięki temu mieliśmy kartki na chleb. Kilka miesięcy później aresztowano go za współpracę z ruchem konspiracyjnym i na trzy miesiące trafi ł do obozu. Z pomocą przyszedł mu niemiecki właściciel dworu, bo potrzebował kowala-fachowca. Na przełomie kwietnia i maja 1945 roku przyszła Armia Czerwona. Nasza rodzina wracała do Kukowa prawie trzy tygodnie. Po drodze żołnierze Armii Czerwonej dwa razy próbowali zgwałcić moją siostrę. Pamiętam, jak w jednym przypadku uciekła przed nimi w zboże i jeden z radzieckich żołnierzy próbował ją zastrzelić z pepeszy. Na szczęście nie trafił. W tej całej zawierusze wojennej nikt z naszej rodziny nie zginął, a moi bracia powrócili cało z obozów – wspominał Józef Gach.

Zdjęcia z Aktion Saybusch z archiwum Insytutu Pamięci Narodowej w Katowicach

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZatrzymane w kadrze CCCLXXVII – Jak piękna była piękna Carla Bruni?
Następny artykułModa codzienna – koszule męskie