A A+ A++

Artretyzm w dłoniach coraz bardziej daje mi się we znaki. Coraz trudniej mi ciągnąć mój wózek – zarówno w przenośni, jak i dosłownie” – notuje Grynberg w pamiętniku. Z dopiskiem: Chesterbrook, 17 sierpnia 2020. Kilka tygodni wcześniej skończył 84 lata. „Statystycznie te urodziny mi się nie należały” – napisze potem. „Ręczne wypisywanie czeku, wypełnianie kwestionariusza, adresowanie koperty jest męką. Jak i każda inna samoobsługa, gdy się nie ma nóg ani rąk. (…) Nie narzekam, bo w moim wieku nie ma życia za darmo: chcesz żyć, to cierp”.

I

– Wszystko w porządku? – pyta na wszelki wypadek pielęgniarka z domu opieki w amerykańskim stanie Wirginia, w którym nie ma eutanazji. „Chętnie bym dopłacił, żeby mnie wykradli do bardziej miłosiernego stanu. (…) Przychodzi do mnie młody specjalista z serią fachowych pytań, między innymi, jak często myślę o samobójstwie. Odpowiadam, że nie częściej niż dawniej, co jest kłamstwem, bo cały czas się rozglądam za jakąś możliwością” – pisze Grynberg w „Pamiętniku 4”.

– Tak, tak. Rozmawiamy – odpowiada pielęgniarce. – Widzi pan, jestem tu obiektem ciągłego zainteresowania – tłumaczy, trochę zakłopotany, kiedy rozmawiamy na Skypie.

– Naprawdę by pan dopłacił? Za eutanazję.

– W „Pamiętniku 4” piszę, że chciałem umrzeć, gdy życie stało się poniżające. Nabrałem ponownej chęci do życia, gdy zacząłem znów funkcjonować w godny sposób. Obawiam się śmierci, gdy coś ważnego piszę i nie wiem, czy uda mi się dokończyć. Czasem jestem tak zdegustowany tym światem, że wolałbym go więcej nie widzieć, a zaraz potem widzę, słyszę coś pięknego i cieszę się, że jestem.

Rozmawiamy o codzienności, której zapisem jest „Pamiętnik 4”. Trafi do księgarń w tym tygodniu.

– Wirus nas wszystkich uwięził – mówi smutno Grynberg. – Ale dla mnie to akurat nic nowego. Moja codzienność polega na tym, że jestem więźniem. Jestem uwięziony przede wszystkim przez kalectwo, które przydarzyło mi się niespodziewanie dwa lata temu. Wirus Zachodniego Nilu sparaliżował mi nogi. Po rehabilitacji trochę doszedłem do siebie, ale nie jestem w stanie samodzielnie prowadzić domu. Z tego powodu jestem uwięziony w domu opieki. Pamiętnik jest dla mnie jedyną przestrzenią wolności.

Zobacz też: Czego nauczyliśmy się w czasie zdalnego nauczania? Oto najważniejsza lekcja

II

„Pamiętnik 4” zaczyna się w lutym 2017 roku, a kończy w sierpniu 2020. Grynberg zapisuje wspomnienia z dzieciństwa, pisze o chorobie i z pasją komentuje wydarzenia polityczne. Rozmawiamy dzień przed protestami trumpistów, które skończyły się wtargnięciem protestujących do siedziby Kongresu i śmiercią pięciu osób. I dzień po wyborach uzupełniających do Senatu, w których wygrali demokraci.

– Mam przyjaciela, z którym regularnie dyskutuję, bo on się cieszy, że jego Partia Demokratyczna ma teraz szansę zagarnąć całą władzę, i wcale nie widzi groźby systemu jednopartyjnego, którego ja cały czas się boję – mówi Grynberg. – Dowodzę mu, że ja to znam z autopsji, bo żyłem w Polsce pod władzą jednopartyjną, ale mi nie wierzy, że tego trzeba się bać. Na tym polega amerykański brak doświadczenia historycznego.

„Uciekłem od Polski Ludowej, ale się oglądałem za siebie, bo często miałem wrażenie, że biegnie za mną. Teraz wyraźnie mnie dogania” – pisze Grynberg w jednej z ostatnich notatek.

– Poważnie? – pytam. – W Stanach?

– Owszem. Uciekłem od cenzury, od presji politycznej, a dziś żyję w Ameryce, bastionie wolności, który na moich oczach cofa się ku mojej przeszłości – tłumaczy mi pisarz. – W szkole, na uczelni, w mediach coraz mniej wolno powiedzieć, żeby się nie narazić. Zdaję sobie sprawę że w Polsce władze próbują ograniczać wolność słowa. Ogranicza się ją również w Ameryce. Z tą różnicą, że nie czyni tego władza, lecz presja społeczna, presja poprawności politycznej. Zwłaszcza w mediach i na uczelniach. W 1968 r. polscy studenci walczyli o demokrację, a studenci zachodnioniemieccy, francuscy i amerykańscy o obalenie demokracji w imię lewicowej utopii. Nie udało im się, ale zostali profesorami i wychowali już dwa pokolenia radykałów. Oni nadają ton zachodniej humanistyce. Naiwni młodzi ludzie nabierają przekonania, że socjalizm jest lepszy od liberalnego kapitalizmu, ignorując rozpad i kompromitację socjalizmu sprzed 30 lat.

III

Z „Pamiętnika 4”: „Rok 1945 w Łodzi to była wolność, jakiej nigdy przedtem nie znałem. Ludzie, których nie trzeba było się bać. Ruchliwe ulice, których nie trzeba było się bać”. Grynberg miał wtedy dziewięć lat. Z całej rodziny Holokaust przeżyli jeszcze tylko jego matka i wujek. Ojca zabił polski sąsiad, któremu ten dał na przechowanie dwie krowy. Żeby nie oddawać. Dwuletniego brata Polacy wydali nazistom, którzy go zabili. O tym, co spotkało jego ojca i brata, Grynberg dowiedział się dopiero na początku lat 90., podczas kręcenia filmu „Miejsce urodzenia” Pawła Łozińskiego.

– Nie od razu rozumiałem, co się działo podczas okupacji, i nie wszystko – wspomina. – O śmierci ojca dowiedziałem się już w połowie 1944 r., gdy wróciliśmy w nasze rodzinne strony. Nie zastaliśmy ani jego, ani nikogo innego z rodziny, prócz mojego przyszywanego wuja Arona. Matka nie chciała, żebym wszystko wiedział. Wtedy z Łozińskim dowiedziałem się więcej, niż chciałbym wiedzieć. Wiele rzeczy powiedział mi też Aron, który na szczęście żył 95 lat. Wcześniej przez nieświadomość popełniłem parę błędów literackich. W powszechnie chwalonej „Żydowskiej wojnie” – może dlatego tak ją chwalono? – naiwnie napisałem, że „chłopstwo było zabobonne”, wierzyło, że grzechem było nie pomóc. A później się dowiedziałem, że pomaganie Żydom uważano za grzech i nawet księża w kościołach tak uczyli. Było dużo gorzej, niż myślałem.

– To trudne tracić złudzenia w ten sposób?

– Na tym polega dojrzałość. Czytam książki polskich historyków o tym, co się działo wokół mnie podczas Zagłady. Podziwiam ich uczciwość i odwagę. Ja mam tego pecha, że piszę przeważnie za wcześnie i uważa się mnie za nieodpowiedzialnego awanturnika. Po latach wszyscy piszą to co ja i okazuje się, że byłem nawet zbyt oględny. Prawda historyczna okazuje się dużo bardziej przerażająca od mojej prawdy artystycznej. Młodzi ludzie chcą być optymistyczni i bywają łatwowierni. Anna Frank na zakończenie swojego pamiętnika wyraziła wiarę, że w głębi serca ludzie są dobrzy. Napisała to, zanim znalazła się w Auschwitz i Bergen-Belsen. Im dłużej człowiek żyje, tym więcej złego się dowiaduje. A ja żyję długo. Niestety, należałoby powiedzieć.

Wujek Aron wyjechał z Polski w 1947 roku, po pogromie kieleckim. „Matka też chciała wtedy uciec” – pisze Grynberg. „Mieliśmy paszporty i wizy, ale aresztowano ojczyma. Uciekli przy następnej okazji, w 1957”.

Sam wyjechał do USA dopiero 10 lat później, rok przed Marcem. „Marzec nie był wyłącznie komunistyczną imprezą, jak się chętnie twierdzi do dziś” – pisze. „Cywilni państwowi pałkarze, którzy 8 marca 1968 roku na dziedzińcu uniwersyteckim polowali na »czarnogłowych« studentów, odznaczali się tą samą gorliwością, co dzisiejsi i przedwojenni ONR-owcy”.

– Trudno było panu żyć w powojennej Polsce? Z której wielu Żydów chciało jak najszybciej uciec?

– Ja nie generalizuję. Nie przebaczam mordercom mojego ojca ani tym, którzy wydali mojego malutkiego brata Niemcom. Ale nie mówię, że zrobili to Polacy, bo Polacy bywają różni. Ja znam co najmniej dwa polskie narody. Urodziłem się i żyłem wśród Polaków, piszę i myślę głównie po polsku, jestem Polakiem, a prócz tego Amerykaninem i Żydem. Amerykanie to rozumieją, Polacy raczej nie. Jestem związany z Polakami przez język, który jest najważniejszym elementem mojego życia. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez pisania po polsku. Można powiedzieć, że jestem tragicznie rozdartą postacią. Nikomu nie życzę takiego życiorysu jak mój – mówi Grynberg.

W jednym z pierwszych wpisów w „Pamiętniku 4” przytacza komentarze internautów pod wywiadem, którego udzielił Wirtualnej Polsce. „Powiem ci tak, biedny 80-letni żydzie (bo Polakiem nigdy nie byłeś), że wy, żydzi, zasłużyliście na wszystko, co was ze strony Polaków spotkało”. „Czy to obowiązek pomagać żydom? Jako najbardziej parszywa nacja na świecie i nielubiana i tak ma szczęście, że genetycznie przeżyła, ale jak to mówią, »co się odwlecze«…”.

– Dlaczego dyskusje o udziale Polaków w Zagładzie wciąż wywołują taką furię? – pytam.

– To jest naturalny mechanizm obronny. Człowiek nie chce się przyznać do winy. Chce być choćby w swoich własnych oczach dobry. I w oczach swoich dzieci. Jest niekonsekwentnym stworzeniem. Czyniąc zło, wierzy, że jest to w imię dobra. Hitlerowcy twierdzili, że zbawiają świat. Nie mówiąc już o bolszewikach. Mit o grzechu pierworodnym wcale nie jest głupi. Nosimy w sobie zwierzęce geny i instynkty, których nie można się pozbyć. Między innymi na tym polega tragizm kondycji ludzkiej. Chcemy dobra, ale nie możemy uniknąć zła.

IV

„To się zdarza o dowolnej porze dnia i nocy” – pisze wiosną 2019 r. Mieszka już w domu opieki, porusza się na wózku. „Przy śniadaniu jakaś kobieta krzyknęła w drugim końcu sali za moimi plecami. Co się stało? – spytałem, bo nie chciało mi się z wózkiem odwracać. Jedna pani upadła – wyjaśnił staruszek, który siedział naprzeciwko mnie, i jedliśmy dalej. Jadąc do wyjścia, widziałem ją na podłodze, już z poduszką pod głową. Znałem ją z tego, że prenumerowała codzienną gazetę, wskazywała palcem szpalty i denerwowała się tym, co czytała”.

A kilka dni później: „Wiosna w tym roku jest zimna i późna, ale nasze japońskie wiśnie zakwitły. Nie mogę już pośród nich przejść, jak jeszcze zeszłego roku, tylko przejechać obok małym autobusem na 12 miejsc siedzących i mój wózek. Podjeżdżamy do wielkiego bladego stawu, ale się nie zatrzymujemy i nikt nie wysiada. Nie dotykamy ani nie wdychamy piękna. Wolno nam tylko na nie popatrzeć – z dala i przez szybę. Jakbyśmy nie byli już ciałem, tylko duchem”.

– Jak to jest – pytam, przepraszając za swoją naiwność – przeżywać własne odchodzenie?

– Powiem panu, co odpowiedziałem czytelniczce, która zapytała, czy się boję śmierci. Zapisałem to w „Pamiętniku 2”.

Idzie tak: „W moim wieku siedzi się w celi śmierci i co noc nasłuchuje, czy już idą, więc można się przyzwyczaić – najważniejsze to nie zmarnować więcej ani jednego dnia”. Miałem wtedy 76 lat i odpowiedź ta jest coraz bardziej aktualna. Myślę o śmierci każdej nocy i za każdym razem, gdy coś mi dolega.

– Czegoś się pan o niej dowiedział?

– Tylko tyle, że po śmierci będzie to samo, co było przed urodzeniem: niczego nie wiedzieliśmy, niczego nie będziemy wiedzieć. Z jedną różnicą: ludzie będą o nas wiedzieli. To jest to, co nazywa się potępieniem albo zbawieniem. Zwłaszcza pisarze ciężko z tego powodu pracują.

Czytaj też: Po koronawirusie gospodarka się odrodzi. Ale biurowce mogą runąć na zawsze

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSport z przeszkodami
Następny artykułPrzypraw sobie nastrój