A A+ A++
Po 1989 r. sprawę wydatków na B+R możemy podzielić na trzy okresy. Pierwszy to transformacyjne zamieszanie. Plan Balcerowicza, w tym gwałtowne otwarcie gospodarki, sprawił, że mało kto myślał o innowacyjności. Liczyło się tu i teraz. Przedsiębiorstwa za wszelką cenę próbowały utrzymać się na powierzchni, więc cięły, nawet te mizerne, wydatki na badania i rozwój. Dlatego przez długie lata wydawaliśmy na B+R góra 0,6 proc. PKB. Dla porównania USA przeznaczają na nie 2,5 proc. PKB, Korea Południowa – ponad 4 proc., zaś średnia unijna to ok. 1,6 proc. PKB.
Od 2016 r. najwięcej na badania i rozwój wydają firmy. Do tego czasu głównym źródłem wzrostu nakładów na B+R były wydatki publiczne, czyli sektora rządowego i szkolnictwa wyższego
Wejście Polski do UE to początek kolejnego etapu, a zmiany nabrały tempa wraz z rozpoczynającą się w 2007 r. kolejną perspektywą budżetową. Unia wpisała w strategię rozwojową innowacyjność, więc wymagała, by państwa korzystające z jej funduszy przeznaczały środki na ten cel oraz tworzyły infrastrukturę dla B+R. Po transformacyjnym cięciu wydatki na badania i rozwój – zarówno te nominalne, jak i w relacji do PKB – zaczęły w końcu rosnąć. W 2015 r. osiągnęły 1 proc. PKB.

Dobry kierunek

Co zmieniło się w ostatnich pięciu latach? Na rewolucję, która się dokonała, składają się trzy zjawiska.
Po pierwsze – od 2016 r. najwięcej na badania i rozwój wydają firmy. Do tego czasu głównym źródłem wzrostu nakładów na B+R były wydatki publiczne, czyli sektora rządowego i szkolnictwa wyższego. W 2015 r. resorty i uczelnie przeznaczyły na ten cel 9,6 mld zł, zaś firmy 8,4 mld zł. Ale już rok później wydatki publiczne wynosiły poniżej 7 mld zł, a nakłady przedsiębiorstw wystrzeliły do 11,7 mld zł.
– Spadek wydatków publicznych w 2016 r. jest efektem zmiany perspektyw finansowych UE (zmniejszenia transferów w wyniku końca jednej perspektywy oraz powolnego startu drugiej – red.). Możliwe, że w bieżącym roku unikniemy tego, bo choć kończy się jeden budżet, a zaczyna następny, to jednocześnie do dyspozycji będą pieniądze z Planu Odbudowy. Natomiast jeśli chodzi o wydatki na badania i rozwój firm, wskaźniki są bardzo optymistyczne – mówi była minister rozwoju Jadwiga Emilewicz.
Po drugie – wzrost nakładów firm na B+R jest stały, a najlepszym dowodem jest to, że od 2015 r. do 2018 r. podwoiły się one: z 8,4 mld zł do 16, 9 mld zł (w relacji do PKB: z 0,47 proc. do 0,8 proc.).
Po trzecie – to już wydatki firm, a nie unijne pieniądze, są główną składową, która napędza B+R. Od 2016 r. roczne przyrosty wydatków biznesu na badania i rozwój stały się wyższe od środków z zagranicy, w tym transferów unijnych.
Efektem tych trzech tendencji była radykalna zmiana struktury środków przeznaczanych na badania i rozwój. W 2010 r. tylko nieco ponad jedna czwarta krajowych nakładów pochodziła od przedsiebiorstw. W 2015 r. było to 47 proc., a od 2016 r. jest to ok. 65 proc., co pozwoliło nam przebić średnią unijną. To istotne z tego powodu, że wśród najbardziej innowacyjnych państw świata taki udział wydatków firm jest normą. Nie znaczy to oczywiście, że udało nam się doszlusować do najlepszych, ale pokazuje, że kierunek, w którym się poruszamy, jest dobry.

Ulgi działają

Powody tej zmiany łatwo wskazać. To efekt rosnących wydatków na badania i rozwój ogółem, napływu środków unijnych oraz tworzenia instytucji i infrastruktury obsługującej fundusze UE. Pieniędzy było coraz więcej, rosła więc liczba tych, którzy z nich korzystali. – W mijającej perspektywie zaszła jeszcze jedna zmiana: głównym beneficjentem Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój nie były już, jak poprzednio, uczelnie czy ośrodki badawcze, tylko firmy. To iście kopernikański przewrót – podkreśla Emilewicz.
Kolejną tendencją było okrzepnięcie rodzimych firm i konieczność zmagania się z konkurencją. Tezy o zagrożeniu pułapką średniego rozwoju czy kończących się prostych rezerwach, m.in. taniej pracy, są znane od dawne – prezentowali je już 15 lat temu prezydent Aleksander Kwaśniewski z ministrem gospodarki Jerzym Hausnerem. Ale zawsze okazywało się, że mimo iż rezerwy były na wyczerpaniu, to jednak zawsze wystarczały. – I firmy, jeśli nie musiały wydawać na B+R, to nie robiły tego. Bo to kosztowne oraz ryzykowne. Wzięcie na siebie takiego ryzyka wymaga dojrzałości, zarówno jeżeli chodzi o budowanie całej strategii rozwoju, marketing, samo prowadzenie procesu B+R – wskazuje Mateusz Gaczyński, zastępca dyrektora departamentu innowacji i rozwoju w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
I dopiero w drugiej połowie minionej dekady okazało się, że faktycznie trudno znaleźć w kraju np. wykwalifikowanych pracowników. Stąd dowcipy przy otwieraniu kolejnych inwestycji na Dolnym Śląsku: „Miejsca pracy będą, ale dla ukraińskich pracowników i niemieckich inżynierów”. – Firmy w końcu zdały sobie sprawę, że proste źródła konkurencyjności nie gwarantują sukcesu, bo tania praca i tanie zasoby wyczerpały się. Widać to też w strukturze polskiego eksportu, w którym rośnie udział produktów przetworzonych – podkreśla Gaczyński.
Wreszcie trzecią składową okazały się fiskalne dopalacze. Do 2015 r. inwestycje publiczne w innowacyjność, w tym unijne wsparcie, polegały przede wszystkim na bezpośrednich dotacjach. Podobnie jest w innych krajach, lecz tam często uzupełnieniem systemu są ulgi.
Na przykład w USA ulgi wprowadziła w 1981 r. ustawa Economic Reco … czytaj dalej
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZdarzenie drogowe na ul. Jana Pawła II
Następny artykuł“Małe szczęścia” online, “Wybrańcy” w księgarniach. Nowy tydzień w kulturze