A A+ A++

Do bohaterów wracamy dokładnie w tym momencie, w którym ich zostawiliśmy. Ivar, Hvitserk i ruski książę Oleg szykują się do ataku na Kattegat, czyli najważniejszą siedzibę wikingów. Przebywa w niej bardzo ranny Bjorn, więc sytuacja nie wygląda najlepiej. Tymczasem na Islandii, gdzie dotarł Ubbe trwają przygotowania do jeszcze dalszej wyprawy na zachód.

Wikingowie (2013), sezon 6B – recenzja serialu (Netflix). Głównie nuda

Przyznam szczerze, że zanim usiadłem do oglądania ostatnich dziesięciu odcinków, musiałem przeczytać na Wikipedii, co też działo się w finale pierwszej połowy szóstego sezonu, Wikingowie od dawna stanowili dla mnie rozrywkę w stylu guilty pleasure, a ta ma to do siebie, że niemal natychmiast po zapoznaniu się z nią, człowiek zapomina o tym, co właśnie zobaczył (lub przeczytał).

Podejrzewam, że nie inaczej będzie z finałem serialu. W zasadzie twórcy serwują nam dokładnie to samo, co przez cały czas trwania produkcji. Innymi słowy bohaterowie ciągle się tłuką, zdradzają, snują plany, chcą coś podbijać, albo przejmować władzę, ewentualnie marzą im się wielkie podróże i odkrywanie nowych lądów. W sumie jedyną ciekawą konstatacją jest chyba to, że zarówno Ivar, jak i Harald dochodzą do wniosku, że bycie królem wcale nie jest tak wspaniałe, jak się wydaje. To w końcu głównie obowiązki, za to mało przyjemności, nie mówiąc już o tym, że bez przerwy trzeba martwić się o to, czy ktoś nie chce nas zrzucić z tronu. No i w końcu prawdziwa natura wikinga polega na tym, że nie umie on usiedzieć w jednym miejscu i wieść spokojnego życia, tylko musi być w ciągłym ruchu. Ta ogromna chęć za podróżą i przygodą jest czymś, z czym jestem w stanie się utożsamić.

Nie zmienia to jednak faktu, że Wikingowie wciąż są niesamowicie nudni. Do tego odnoszę wrażenie, że twórcy, na czele z Michaelem Hirstem, nie do końca dobrze wszystko rozplanowali. Ot, wątek Rusi i tego, kto przejmie tam władzę ciągnie się, jak flaki z olejem tylko po to, by nagle zostać zakończonym i nigdy już tam nie wrócimy. Z kolei z dawna zapowiadane starcie króla Wessexu, Alfreda z Ivarem bez kości trwa jakieś trzy odcinki (i to też niepełne), co jest wręcz absurdalne. Na ironię zakrawa zatem fakt, że w sumie najciekawsze okazują się przygody Ubbe, będące częścią wątku islandzkiego, który śmiało może stawać w szranki z narkomaństwem Ragnara o miano najgorszego motywu całego serialu.

Wikingowie (2013), sezon 6B – recenzja serialu (Netflix). Większość postaci jest strasznie marna

Wszystko to dość mocno łączy się z tym, że bohaterowie Wikingów w zdecydowanej większości są po prostu nijacy. Najbardziej lubiłem chyba właśnie wspomnianego przed chwilą Ubbe, którego ciągle coś pcha do przodu i marzą mu się nowe, wspaniałe krainy, jak również rozpoczęcie lepszego życia dla siebie i swoich towarzyszy. Ivar i Harald jeszcze się jakoś trzymają, napędza ich głównie chęć władzy, aczkolwiek ten pierwszy wyraźnie zaczyna tracić sens i cel, a przez to kręci się w kółko. Najgorszy jest Hvitserk, który w dość zabawnym meta komentarzu przyznaje, że tak długo był zagubiony, że już nie byłby w stanie docenić sytuacji, w której miałby jakiś cel w życiu. A i tak piszę tylko o tych bardziej znanych postaciach, bo reszta – w tym kilka nowych, które zostają wprowadzone zupełnie nie wiadomo po co – jest tak słaba, że nie chciało mi się nawet sprawdzać, jak mają na imię.

[embedded content]

Inna sprawa, że aktorki i aktorzy wcielający się w postacie nie mieli prostego zadania, bowiem z jednej strony twórcy mają tak naprawdę jeden pomysł na to, jak powinni się zachowywać wikingowie, z drugiej pisali im tak drętwe dialogi, że głowa boli. Wszyscy ciągle gadają tu o tym samym i chyba każdy, kto brał udział w tworzeniu serialu Wikingowie dobrze zdawał sobie z tego sprawę, bowiem trudno znaleźć w tym wszystkim coś przekonującego. Na domiar złego sporo tu patosu, a ostatecznym dowodem na to, jak miałkie postaci kończyły serial niech będzie to, że śmierć żadnej z postaci nie wywołała we mnie żadnej reakcji emocjonalnej.

Wikingów oczywiście wciąż da się oglądać, tym bardziej, że są tu wspaniałe, piękne krajobrazy, doskonale skomponowana i niesamowicie pasująca oraz budująca klimat muzyka. Na wysokim poziomie stoją też scenografia, kostiumy, charakteryzacja. No i bitwy, a przynajmniej wtedy, gdy się akurat trafiają, a niestety w drugiej połowie szóstego sezonu jest ich zaskakująco mało. I też są zrobione trochę bez przekonania – serial ten oferował o wiele lepiej zainscenizowane starcia. No i wiadomo, jak to jest z Wikingami. Kto dotrwał do tego momentu, to i tak obejrzy, żeby zobaczyć, jak całość się skończy i mieć to z głowy. Jak ktoś odpadł wcześniej, to już raczej nie wróci. Osobiście cieszę się, że to już koniec.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSadowski: Udział UE w skali świata kurczy się
Następny artykułGniezno: Kobieta topiła się w stawie