Wydawało się, że mecz z Granadą może być dla Barcelony całkiem trudny. Katalończycy niedawno tracili punkty z Eibar, tylko jedną bramką ogrywali Huescę czy Athletic, a Granada u siebie zbudowała przyzwoitą fortecę – na własnym obiekcie w tym sezonie ligowym przegrała tylko raz. Zbierając to wszystko do kupy, owszem, wychodziło nam zwycięstwo ekipy Koemana, ale jakieś skromne, w stylu 1:0 czy 2:1. Tymczasem goście nie mieli właściwie żadnych problemów i gładko wcisnęli czwórkę, samemu nie tracąc żadnej sztuki.
GRZECHY GRANADY
Można powiedzieć, że Granada zawiodła samą siebie. Przede wszystkim na początku pierwszej połowy miała naprawdę dobrą okazję. Barcelona pokpiła sprawę w rozegraniu, gospodarze przejęli piłkę i zaraz mieli świetny moment do strzału. Uderzał Puertas i to uderzał naprawdę dobrze, mocno, pod poprzeczkę, ale rękę zostawił ter Stegen i przeniósł piłkę nad poprzeczką. O ile więc tutaj grzech nieskuteczności można jakoś wybaczyć – zadecydowała klasa bramkarza – o tyle później, grzech w obronie, już nie.
Mianowicie Barcelona miała piłkę przed polem karnym Granady, dostał ją w końcu Busquets, tyle że, cholera wie, do kogo zagrywał. Być może do Messiego, ale kto by go wiedział. W każdym razie, na tyle sympatyczny okazał się Soldado, który to zagranie przekazał do Griezmanna, a ten z dość bliskiej odległości wsadził futbolówkę do siatki.
Były wątpliwości: spalony czy nie? Główny arbiter podbiegł do bocznego, ten rozłożył ręce, jakby chciał stwierdzić „a skąd jak mam wiedzieć?!”, natomiast ostatecznie wynik 1:0 został utrzymany. I słusznie. Jak wspomnieliśmy: zagranie Busquetsa szło w zupełnie inną strefę, nie ma mowy tutaj o jakimś przypadkowym przedłużeniu. Nie, Soldado podawał do Griezmanna, więc skoro tak, nie było mowy o ofsajdzie.
ATUTY BARCELONY
Od tego momentu mieliśmy wrażenie, że ten gol rozkręcił Barcę i ona poczuła się całkiem pewnie. Wiele jej elementów funkcjonowało naprawdę dobrze, bo mógł podobać się przekonujący De Jong, swojego gola próbował strzelić Dembele (tuż obok słupka), fajnie tyły ogarniał Umtiti, a przecież widząc duet on-Mingueza można było mieć wątpliwości. Spore wątpliwości.
No i Messi, ale on nie pierwszy raz jest klasą sam w sobie. Dzisiaj załadował dwie sztuki. Najpierw typowo w swoim stylu, czyli okolice szesnastego metru, lewa noga i rogalik pod ladę, potem w stylu od którego nas odzwyczaił, czyli z rzutu wolnego. Po ziemi w róg, którego nie zasłonił mur. Czyli można spokojnie powiedzieć: Silva popełnił błąd, mimo tłumu przed swoją bramką musi bronić takie strzały, ale cóż, Granada dzisiaj nie chciała sobie pomagać.
Tak się złożyło, że po pierwszej połowie mieliśmy już po meczu, bo nie każde spotkanie to Stambuł 2005, tym bardziej jeśli gra Granada z Barceloną. Mogliśmy się spodziewać swobodnej przewagi Katalończyków i ewentualnie kolejnych bramek. Tak też się stało. Po raz kolejny można chwalić De Jonga, który w pewnym momencie pociągnął z piłką sporo metrów z rywalami na plecach, ale ze strzałem pomylił się minimalnie. Ciekawe ofensywne wejście prezentował Alba, tyle że też zabrakło mu w swojej sytuacji skuteczności – pocelował obok słupka.
Ostatecznie trafił tylko Griezmann, który na dublet w La Liga czekał od sierpnia 2019 roku. Akcja bramkowa pokazała luz Blaugrany – podrzucona piłka przez Dembele, Griezmann przyjmuje piłkę jedną nogą, uderza z ostrego kąta drugą i wpada po długim rogu.
Bajeczka.
Tak, bardzo sympatycznie oglądało się dziś Barcelonę. Był rozmach, był polot, pomysł i skuteczność. Naturalnie nie ma co się podpalać, bo Granada co do zasady traci wiele bramek mimo niezłej zdobyczy punktowej, ale mecz Barcelony dał widzom radochę. A to nie jest norma w ostatnich miesiącach.
Granada – Barcelona 0:4 (0:3)
Griezmann 12′ 63′ Messi 35′ 42′
Fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS