Z Trumpem Ameryka już skończyła. Donald ma nadal miliony zwolenników, ale w oczach tej wspaniałej Republiki jest skończony. Trzy stany – Wisconsin, Michigan i Pensylwania – które zdobył szturmem w poprzednich wyborach, odwróciły się od niego. Georgia, regularnie wybierająca republikańskich kandydatów, wybrała Demokratę. Teksas został przy nim jedynie za sprawą siły bezwładności – niełatwo jest odwrócić takiego kolosa. Amerykańskie sądy, z Sądem Najwyższym na czele, nie kupiły bajki o sfałszowanych wyborach. I nie kupi jej 6 stycznia, czyli już jutro, Kongres. To naprawdę koniec.
Dwunastu republikańskich senatorów – dirty dozen? – zapowiedziało, że zakwestionują na posiedzeniu Kongresu zwycięstwo Bidena. Ted Cruz z kilkoma spośród nich wydał oświadczenie, w którym stwierdził między innymi:
„Prezydenckie wybory w 2020 roku cechowały bezprecedensowe zarzuty dotyczące oszustw wyborczych, łamania i niedbałego przestrzegania wyborczych procedur, oraz innych nieprawidłowości. (…) Niektórzy członkowie Kongresu, a także niektóre media, nie zgadzają się z tą oceną. Ale niezależnie od tego, czy legislatorzy i dziennikarze ją podzielają czy nie, zaistniałe głębokie zwątpienie w naszą demokrację nie zniknie w magiczny sposób. (…) Kongres powinien natychmiast powołać komisję z pełnymi uprawnieniami w zakresie badania i odnajdywania faktów celem przeprowadzenia 10-dniowego audytu danych wyborczych w spornych stanach. (…) W związku z powyższym zamierzamy głosować 6 stycznia za odrzuceniem elektorów ze spornych stanów jako „nieregulaminowo powołanych” i „bezprawnie certyfikowanych”, chyba że i jeżeli 10-dniowy audyt zostanie uchwalony i doprowadzony do końca. (…) Rzetelny i wiarygodny audyt, przeprowadzony w szybkim tempie i zakończony grubo przed 20 stycznia, zwiększyłby ogromnie wiarę Amerykanów w nasz proces wyborczy i znacząco wzmocnił prawowitość następnego prezydenta, ktokolwiek nim zostanie. Jesteśmy to winni Narodowi.”
Łatwo wyobrazić sobie uśmieszki czytających to Demokratów. Wiceprezydent Pence ponoć z zadowoleniem przyjął inicjatywę republikańskich senatorów. Ale oczywiście ani on, ani w ogóle nikt w Ameryce, nie łudzi się, że jutrzejsza akcja doprowadzi do unieważnienia wyborów, albo przynajmniej opóźnienia inauguracji prezydentury Bidena, choć nie jest to całkowicie wykluczone.
Trump ze swojej strony usilnie zachęcał w rozmowie telefonicznej sekretarza stanu Georgii – notabene Republikanina – do działań pozwalających zmienić rezultat wyborów i spotkał się z zimną odmową. Pewnie było więcej takich rozmów, ale tylko ta została nagrana i – co tu dużo mówić – wywarła fatalne wrażenie na amerykańskich słuchaczach. Mitch McConnell, lider Republikanów w Senacie, też nie chce słyszeć o unieważnianiu wyborów. Mimo to Trump nie przestaje się ciskać i pewnie wykręci Demokratom jeszcze niejeden numer, zanim się wyniesie z Białego Domu albo da się z niego wynieść.
Napędzają go polityka i czysto ludzkie odruchy. O polityce za chwilę, a jeśli chodzi o czysto ludzkie odruchy, to wbrew kategorycznym orzeczeniom różnych „analityków” wizja więzienia po opuszczeniu Białego Domu nie spędza Trumpowi snu z powiek. Najbardziej, tak po ludzku, boli go to, że przejdzie do historii jako prezydent jednej kadencji. Nawet Obama zaliczył dwie kadencje, a on, niewątpliwy obywatel USA i w ogóle supermen, tylko jedną. Męcząca jest też niepewność, czy jego imieniem nazwane zostanie jakieś duże lotnisko.
Ze spraw poważniejszych niebagatelna jest kwestia jego politycznego dziedzictwa. Trump nie ma pewności, czy doczeka się po prezydenturze uznania za rozkręcenie produkcji szczepionek na covid i sprzętu medycznego, czy będzie kontynuowana rozpoczęta przez niego budowa muru na granicy z Meksykiem, czy utrzyma się traktat USMCA, i w ogóle czy Demokraci nie spaskudzą wszystkiego, co on tak dobrze zrobił.
Trudno dziś wyczuć, czy Trump już rozumie, dlaczego przegrał wybory. Wiadomo, że zapytany o to natychmiast odpowie: bo zostały sfałszowane. Zapytany o inne przyczyny być może doda, że wygrałby bezapelacyjnie, gdyby nie zdarzyła się pandemia i trudno odmówić mu racji, bo do momentu wybuchu pandemii praktycznie miał drugą kadencję w kieszeni. Ale istnieje jeszcze jedna kwestia. Czy mógł wygrać pomimo covidu? Odpowiedź, której Trump już chyba nie zechce udzielić, brzmi: oczywiście, że mógł, gdyby nie rozegrał tak fatalnie batalii z pandemią. Tu o wiele lepiej wypadł Biden. Nie lekceważył choroby, konsekwentnie nosił maskę i zachowywał bezpieczne odstępy, zamiast urządzania wieców, siedział miesiącami w domu i namawiał do tego innych, słowem dawał dobry przykład i przekonał tym do siebie wyborców.
Bidenowi przyprawiano gębę sklerotycznego staruszka, Trump miał go roznieść w debatach, tymczasem okazało się, że ten sklerotyczny staruszek doskonale sobie z nim poradził. Biden zebrał 81 milionów głosów. Wciąż niełatwo pojąć, dlaczego wygrał tak wysoko. Ale wyjaśnienie może być bardzo proste. Ludzie mogli mieć zwyczajnie dosyć chama w Białym Domu. Pojawiło się zapotrzebowanie na kogoś normalnego, kto nie będzie kompromitował urzędu prostackim językiem i prymitywnymi wyzwiskami. Podeszły wiek Bidena nie stanowił większego problemu, ten mankament miało zrównoważyć grono kompetentnych współpracowników.
Ameryka już z Trumpem skończyła, ale nie skończyła z Partią Republikańską i o to w szykowanej na jutro akcji Republikanów naprawdę chodzi. Trump zgromadził ponad 74 miliony głosów. Jest to potężny kapitał. Takiego zasobu nie wyrzuca się jak stary siennik przez okno i w tym sensie Trump nadal jest potrzebny Partii Republikańskiej, która nie ma najmniejszego zamiaru rezygnować z przewodzenia Ameryce. Wieść niesie, że Republikanie zamierzają wykreować Trumpa na nieformalnego lidera partii, który poprowadzi ją do następnych wyborów. Na dobry początek konieczny był mocny manifest; tę rolę spełniło cytowane wyżej oświadczenie senatorów. Demokraci skoncentrują się rzecz prosta na detrumpizacji Ameryki. Czas pokaże, która strona lepiej zrealizuje swoje plany.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS