Od razu dobra wiadomość: kina przetrwają, w tym roku i w kolejnych latach. Otworzą się, gdy tylko pandemia rozluźni uścisk. Tak jest już w Azji. W Japonii, gdzie koronawirus jest pod kontrolą, znów otwarto kina, a widzowie wrócili do nich tłumnie. – Wszyscy tęsknimy za kinem – mówią zgodnie twórcy, krytycy, organizatorzy życia kinowego, a przede wszystkim widzowie. Ale żeby przetrwać, kina będą musiały się zmienić, bo z powodu pandemii rynek filmowy zachwiał się jak nigdy dotąd.
Filmy na życzenie
W 2020 r. zamknięto kina na całym świecie. Właściciele amerykańskiej sieci Regal, obejmującej 500 kin, jeszcze nie wiedzą, czy otworzą się po pandemii. Brytyjska sieć Cineworld już ogłosiła, że na stałe zamyka 128 swoich kin.
Czy widzowie będą za nimi tęsknić? Jeszcze przed pandemią Amerykanie zapytani o to, gdzie chcieliby oglądać filmowe premiery, tylko w 14 proc. wskazali kina, a aż 36 proc. badanych odpowiedziało, że chce oglądać filmy na kanapie za pośrednictwem platform streamingowych.
Producenci zaczynają to rozumieć. Wytwórnia Warner Bros. na początku grudnia 2020 r. zapowiedziała, że premiery, które miały pojawić się w kinach, m.in. największe hity: „Diuna”, „Godzilla vs. Kong”, „Matrix 4” trafią do serwisu HBO.
– To musiało się stać. Pandemia tylko przyspieszyła procesy, które zachodzą w kinie od lat. Już wcześniej rozmawialiśmy o zaniku tradycyjnej dystrybucji filmowej. W 2020 r. okazało się, że filmy i bez kina mogą dać sobie radę – mówi Roman Gutek, założyciel firmy dystrybucyjnej, dzięki której w Polsce pojawiały się filmy Pedra Almodóvara czy Jima Jarmuscha.
Gutek Film właśnie uruchomił platformę VOD (wideo na życzenie), na której widzowie mogą wypożyczać pojedyncze filmy i oglądać je online. W ofercie znalazły się przede wszystkim filmy pojawiające się na festiwalach, ambitne, zwykle z Europy.
Problem kina jest jednak znacznie szerszy. – Stanęło kino amerykańskie, nikt nie robi wielkich produkcji, a to te filmy utrzymują kina przy życiu – mówi reżyserka Jagoda Szelc. Produkować po prostu się nie opłaca, bo największe firmy mogą na tym tylko tracić. „Tenet” Christophera Nolana zarobił co prawda 350 milionów dolarów, ale w porównaniu z 526 milionami, które trzy lata wcześniej przyniosła „Dunkierka”, to wynik znacznie poniżej oczekiwań.
Czytaj też: Ostatnio o najczęściej pisały o nim brukowce. Teraz odmieniony Johnny Depp stawia na muzykę
Od Buñuela do Marvela
Niektórzy w kryzysie widzą jednak nadzieję. – To było gnicie filmu – mówi krótko krytyk filmowy Tomasz Raczek. – Wielkie produkcje filmowe ostatnich 10 lat, o których mówiło się: „ten film trzeba zobaczyć w kinie”, pasożytowały na komiksie, a przestały szukać czegokolwiek nowego. Kino było jak zadyszany zmęczony kolarz, który żeby dojechać do mety, uczepił się ciężarówki – mówi.
– W ostatnich latach widać było wyraźnie, że powstają filmy stworzone z myślą o wielkim ekranie. Budżety puchły, liczyły się najlepsze efekty, fajerwerki – dodaje Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka popularnego bloga o kinie Zwierz Popkulturalny. Za rosnącymi budżetami szły rosnące koszty wyjścia do kina. Weekendowy wypad, a na takie najczęściej decydują się polskie rodziny, to w przypadku pary z jednym dzieckiem koszt ponad 100 zł za bilety. Przekąski i wiaderko słodkiego napoju podwajają te wydatki.
Tymczasem popularne serwisy streamingowe od kilku lat zdobywają klientów nie tylko chwytliwymi tytułami, ale właśnie ceną. Miesięczny dostęp do najpopularniejszych w Polsce HBO GO i Netflixa to cena jednego biletu kinowego. W zamian dostajemy dostęp do biblioteki, która stale się powiększa.
Obok popularnych hitów coraz częściej dostajemy premiery filmowe tworzone przez platformy. W 2019 r. na Netfliksie pojawił się „Irlandczyk” Martina Scorsese. W zeszłym roku w serwisie zadebiutowała pierwsza polska produkcja – „Erotica 2022”. – Fakt, że taki film pojawia się w szerokiej dystrybucji, to przełom. Dotychczas film musiałby najpierw przebić się przez festiwale, a dopiero później trafić do wybranych kin, dziś możemy go oglądać wszyscy – mówi Czajka-Kominiarczuk.
Nie wszyscy są jednak takimi optymistami. – Jeśli wszystko przejmą serwisy streamingowe, to rodzi się pytanie, czy zostanie miejsce dla kina artystycznego? – zastanawia się współautorka „Erotiki 2022”, Jagoda Szelc. Jej zdaniem platformy streamingowe pozostawiają mniej swobody twórczej, a przede wszystkim działają zgodnie z zasadą: inwestować w to, co najbardziej podoba się widzom. – Trenuje się gust widzów. Niebezpieczeństwo polega na tym, że będzie się profilować również artystów i artystki, robić popularne kino, a to krótkowzroczne. Bez filmów Buñuela nie byłoby dzisiejszego Marvela – dodaje.
Oscary za seriale?
Jagoda Szelc zauważa coś jeszcze. Praca nad filmem, który zobaczymy na ekranie laptopa albo na smartfonie, musi wyglądać inaczej. – Wciąż planujemy zdjęcia ujęć i kadry pod duże ekrany, a gdy ktoś ogląda film na komórce albo niewielkim laptopie, to nie zobaczy tego, co kino opowiada przez detal – dodaje Szelc.
– Do niedawna byliśmy przekonani, że w kinie najważniejsza jest jakość, perełkowe ekrany, rozdzielczość w trybie ultra. Tymczasem zmienił się podstawowy wektor. Dziś najważniejsza jest nie doskonałość, ale mobilność. Chodzi o to, żeby dostęp do kina mieć wszędzie – mówi Raczek. – Chodzi o to, żeby móc być z kinem tam, gdzie dotychczas nie mogliśmy go zabrać. Dotychczas najważniejsza była świątynia kina, po pandemii królem będzie możliwość dostępu do sztuki.
Jak poradzą sobie z tym kina? Przede wszystkim muszą zaakceptować, że konkurencja nie śpi. – Należy wreszcie uznać seriale za pełnoprawnego uczestnika świata kina. To one w ostatnich latach pchnęły dziedzinę sztuki do przodu – uważa Raczek. Wystarczy przypomnieć sobie te seriale, które najchętniej oglądaliśmy w ostatnich latach. – „Sukcesja”, która wyniosła chociażby sposób prowadzenia kamery i montażu do poziomu, z którego dziś czerpie kino na wielkim ekranie – tłumaczy. – Najwyższy czas ukoronować seriale, najlepiej Oscarami – proponuje Raczek.
– Niektóre seriale jakościowo bardzo zbliżyły się do filmów – dodaje Katarzyna Czajka-Kominiarczuk. W tym roku na HBO GO opublikowano pięcioodcinkowy serial w reżyserii Steve’a
McQueena. To pięć odrębnych opowieści, z których pierwsza jest pełnometrażowym filmem. Dziennikarze „New York Timesa” umieścili je w zestawieniach najlepszych filmów minionego roku. Podobnie oceniono miniserial „Normalni ludzie” na podstawie książki Sally Rooney.
Kina nie przewidują dystrybucji tego typu produkcji. – Ten podział jest coraz bardziej problematyczny – mówi Raczek. Na konferencji prasowej po kinowym pokazie serialu „Król” dla Canal+ reżyser Jan P. Matuszyński opowiadał, że zależało mu na zrobieniu filmu w odcinkach i bardzo cieszy się, że publiczność, choć w ograniczonej liczbie ze względu na pandemię, może go zobaczyć na dużym ekranie.
A pieniądze? – Musimy pożegnać się z systemem, w którym film najpierw trafia do kin, potem czeka kilka tygodni, by przejść do strefy wideo i VOD, a dopiero potem wejść do telewizji – tłumaczy Raczek. – Film musiał zwykle odczekać 90 dni po premierze kinowej, zanim trafił na platformy VOD. W czasie pandemii to się zmieniło. Niektóre filmy pojawiają się w streamingu już kilkanaście dni po kinowej premierze – przypomina autorka bloga Zwierz Popkulturalny. – To rodzi pytanie: jak mają utrzymać się filmy, które dotychczas zarabiały na sprzedaży biletów?
– Platformy muszą być zmuszane do dzielenia się kosztami. Jeśli polski film jest grany w kinach, to część utargu trafia do PISF, w ten sposób gromadzi się fundusze na kolejne produkcje. Platformy dotychczas nie miały takich praktyk. To też powinno się zmienić – postuluje Raczek.
Rynek poturbowany
To, co na szeroką skalę wydarzy się się w 2021 r., mogliśmy obserwować w zeszłym roku podczas nielicznych festiwali. Jeszcze latem kinowe Nowe Horyzonty i American Film Festiwal na fali pospiesznego optymizmu deklarowały, że otworzą się dla widzów. W reżimie sanitarnym, ale jednak w salach kinowych.
Okazało się to niemożliwe. Festiwale przeniosły się na platformy VOD. Widzowie zamiast biletów na pojedyncze seanse kupowali dostęp do filmu. Eksperyment okazał się sukcesem. – Festiwal dokumentalny Millennium Docs Against Gravity pokazał 107 filmów w wersji online. Zobaczyło je 100 tysięcy osób, wiele z nich nie mogłoby oglądać tych filmów ze względu na odległość od miast, w których organizuje się pokazy festiwalowe. Festiwale filmowe zachowają część repertuaru online, to zmiana, którą przyniosła nam pandemia – tłumaczy Jakub Duszyński, dyrektor artystyczny Gutek Film.
– Wierzę jednak, że kina przetrwają i ludzie do nich wrócą – dodaje Duszyński. – Rynek może być poturbowany, ale wszyscy czekają na jego powrót. Potrzebują tego nie tylko kina, ale też ludzie, którzy tak jak w przypadku imprez sportowych czy muzycznych żyją z tego, co dzieje się wokół festiwalu – tłumaczy.
– Streaming daje nam przyjemność, kanapa wygodę, pauza, w dowolnym momencie daje nam możliwość kontroli. Kino za to daje nam możliwość skupienia, której jesteśmy pozbawieni nawet w łóżku, obok którego leży telefon, a na nim wciąż pojawiają się jakieś powiadomienia. Po pandemii świat kina będzie przypominał rynek gastronomiczny. Możemy zaprosić znajomych na obiad do domu, możemy wyjść z nimi do restauracji. To są dwa osobne doświadczenia, które będą współistniały – mówi Duszyński.
– Wrócimy do kin, a one będą nam dawać jeszcze więcej – twierdzi Roman Gutek. – W 2021 r. będziemy w nich oglądać nie tylko filmy, ale prawdopodobnie koncerty, transmisje spektakli, wszystko po to, żebyśmy mogli wspólnie cieszyć się tym miejscem, gdzie najważniejsze jest przecież spotkanie.
Czytaj też: Czy Beyoncé jest już czymś więcej niż perfekcyjnie wymyślonym produktem?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS