A A+ A++

Jarosław Pytlak: Mówienie o niepowetowanych stratach w kontekście zdalnego nauczania jest dziś bardzo modne. Tymczasem stracone pokolenie to mamy przez Annę Zalewską, która zmieniła cały system niemalże w czasie jednego roku szkolnego. Pandemią proszę się aż tak bardzo nie przejmować. Z punktu widzenia wychowania najważniejsze jest, by dziecko trzymało pion etyczny, moralny, a to rodzice są w stanie zapewnić mu nawet podczas zdalnego nauczania. Edukacja to proces, który trwa naprawdę wiele lat. Warto wyluzować, pozwolić, by dzieci miały własne życie, tempo, nie tylko sukcesy, ale i niepowodzenia, na których też mogą i powinny się uczyć.

Zdalna edukacja uczy cwaniactwa. Znam szóstkowych, wzorowych uczniów, którzy zaklejają kamerki, ściągają… Robią rzeczy, na które nigdy by sobie nie pozwolili w stacjonarnej szkole.

– A skąd pan wie o tych okropnych występkach?

Czytaj więcej: W wielu krajach, mimo ostrzejszego niż w Polsce lockdownu, dzieci chodzą do szkół. Dlaczego?

Bo sami mi mówili.

– A może wy, rodzice, idealizujecie tę stacjonarną szkołę, do której nie macie wglądu? Pan myśli, że uczniowie w klasie nigdy nie oszukują, nie kombinują? Mnie samemu zdarza się ukradkiem grać pod stołem podczas spotkania online, jeśli nie absorbuje tak bardzo mojej uwagi. Po trzech lub więcej godzinach przed ekranem niezależnie od zaangażowania bardzo trudno utrzymać zapał i koncentrację. Nie dziwię się młodzieży.

Kiedy pojawia się jakiś problem z uczniami w szkole, nauczyciele i rodzice często stawiają się w roli negocjatorów, doradców i prawią im takie mądrości ex cathedra, jakich często sami nie potrafiliby zastosować. Oczekują od dzieci, że będą miały umysł, roztropność, dojrzałość i odpowiedzialność dorosłych. A przecież i my bywamy głupi albo nie potrafimy się odnaleźć w trudnych sytuacjach. Nie oczekujmy od dzieci tego, czego sami nie jesteśmy w stanie wykonać.

Co rodzice szkolnych dzieci powinni zrobić w 2021 roku?

– Wyjść na ulice. Jest dla mnie niepojęte, że ruina systemu edukacji nie budzi w społeczeństwie żadnego poważnego sprzeciwu. Powinni wyjść pięć lat temu, kiedy zaczynały się zmiany minister Zalewskiej. Pandemia to tylko jeszcze jeden gwóźdź do trumny polskiej oświaty. Pokazała, że jest jeszcze gorzej, niż nam się wydawało, obnażyła słabość centralnego zarządzania i mizerię podstawy programowej, która jest tak rozbudowana i szczegółowa, że żadną miarą nie da się jej wcisnąć w głowy uczniów podczas zdalnego nauczania. Obecny system od lat nie kształci samodzielności myślenia, ale promuje pamięciowe wkuwanie, a teraz wszyscy oczekują, że uczeń ogarnie się sam, nauczy, odrobi lekcje, wyznaczy sobie cele i je zrealizuje. W tym modelu szkoły jest to niemożliwe.

Może trzeba zawiesić ocenianie, wykorzystać pandemię do reformy?

– Rozczaruję pana, rodzice w swojej masie nie są przeciwni ocenianiu, pracy domowej, silnemu autorytetowi nauczyciela. Jakiś czas temu przez fora przetoczyła się dyskusja, czy w ogóle wystawianie ocen jest zgodne z prawem. Praktycy mieli podzielone zdanie, ale głos rodziców był dość jednoznaczny: chcemy ocen. Nie ma też woli politycznej zmian.

To może chociaż popracować nad podstawami programowymi?

– W naszej podstawie królują obowiązkowe treści nauczania, których w kolejnych wersjach, średnio co trzy-cztery lata, było coraz więcej. W 1998 roku w „przyrodzie” było 35 punktów, które miałem zrealizować podczas trzech lat nauki. Dzisiaj w samej biologii jest tych punktów 192, a co z geografią, chemią i fizyką. Podstawa powinna być drogowskazem dla nauczyciela, a nie encyklopedycznym wykazem wiedzy. W dokumentach Unii Europejskiej jest zapis, że najważniejsze jest kształcenie ośmiu tzw. kompetencji kluczowych, m.in. w zakresie rozumienia i tworzenia informacji, wielojęzyczności czy przedsiębiorczości. No i podobnie – nie ma woli politycznej.

Wiadomo, że nikt nie wyjdzie na ulice.

– Jeżeli mam coś innego zaproponować rodzicom, to stawiajcie na samodzielność dzieci. Wiem, że to wymaga cierpliwości, rozczarowań, zmierzenia się z nieodrobionymi, zaległymi pracami domowymi… A w dzisiejszym świecie nie ma miejsca i przyzwolenia na trudne momenty. Wszyscy chcą być najlepsi i to jak najmniejszym kosztem. Tłumaczę rodzicom, że pomiędzy czwartą a szóstą klasą nie ma potrzeby siedzieć z dzieckiem i rozliczać go z każdej pracy domowej. To właśnie czas na niepowodzenia, błędy, nawet zaległości. Ale na to nie są gotowi także nauczyciele, oni z kolei boją się, że zostaną rozliczeni z podstawy programowej, i też cisną z nauką, więc nie ma czasu na zabawę i luz. Trzeba gonić z materiałem i wymagać.

Warto w pandemii wyluzować, pozwolić, by dzieci miały własne życie i tempo. Nie tylko sukcesy, ale i niepowodzenia, na których też mogą i powinny się uczyć. Fot.: Archiwum prywatne

Jak w pana szkole wygląda zdalne nauczanie?

– Wiosną uczniowie dostawali karty z wymaganiami, wskazówkami i musieli kontaktować się z nauczycielami w ramach konsultacji. Części rodziców to się nie podobało, bo wymagało od dzieci samodzielności i dyscypliny; czuli się zobowiązani do pomocy swoim pociechom, a przez to – obciążeni przez szkołę. Jesienią wprowadziliśmy stały plan zdalnych lekcji, uczniowie zdecydowanie więcej czasu spędzają przed komputerami. Dla mnie to gorsze rozwiązanie, ale rodzice w tym systemie czują się bezpieczniej, bo dzieci są pod stałą obserwacją nauczycieli. Co ciekawe jednak, część uczniów ma inne zdanie; kiedy zrobiliśmy ankietę, nieco ponad połowa przyznała, że lepiej czuła się wiosną.

W tym jesiennym rozwiązaniu, najpopularniejszym w polskich szkołach, rodzic może wymagać i od dziecka, i od nauczyciela.

– Na pewno lepiej widać aktywność nauczycieli. Przed świętami miałem sygnał od rodziców, że dzieci otrzymały słabe oceny z kartkówki, bo nauczyciel ich nie nauczył. Tego wiosną nie było. Ale czy na pewno tylko nauczyciel jest odpowiedzialny za postępy w nauce? Na sztandarze naszej szkoły mamy napisane, że uczymy dzieci samodzielności. Koniec końców jednak odpowiedzialność spada głównie na nauczyciela. To zresztą problem powszechny w polskiej oświacie.

Nauczyciele też mogliby bardziej stawiać na samodzielność uczniów?

– Największym błędem nauczycieli nie są nadmierne wymagania, ale schematyzm, brak elastyczności (macie się nauczyć odtąd-dotąd), skupienie na ocenach, postępach w krótkim okresie, a nie nauka myślenia i przyzwolenie, żeby dzieci wzięły w większym stopniu odpowiedzialność za naukę. Pewnym usprawiedliwieniem jest obowiązek realizacji podstawy programowej. Jednak podejście, że to tylko nauczyciel ma nauczyć, w wersji zdalnej doszczętnie się skompromitowało. Wystarczy, że uczeń wyłączy kamerkę w komputerze, załaduje grę w telefonie i… jesteśmy bezsilni.

W klasie mojej córki nauczycielka poprosiła, żeby na wywiadówkę online logować się na komputerach, na których dzieci mają lekcje. „Teraz okaże się, komu nie działa kamera” – żartowała. Działała u wszystkich. Nie muszę dodawać, że na drugi dzień znowu u części dzieci nie działała.

– Żyjemy w świecie, w którym dzieci są coraz bardziej niesterowalne. Zatraciły pielęgnowaną kiedyś w domach świadomość granic, a rodzice utracili umiejętność załatwiania spraw oczywistych w sposób bezkonfliktowy. Włączasz kamerę, jemy śniadanie, odrabiasz lekcje – kiedyś takie komunikaty byłyby niedyskutowalne, dzisiaj są przedmiotem negocjacji, kłótni.

Plagą jest nieodrabianie prac domowych.

– Dzieci nie traktują ich po prostu jako obowiązku, jak za naszych czasów. Ale to niczyja wina, po prostu zmienił się świat, stanął na głowie. Polski biskup mówi, żeby papież Franciszek odszedł do „Domu Ojca”, jeśli ma mieć takie poglądy, jakie ma. W takiej atmosferze nasza wiara, że ma ocaleć powaga i autorytet zawodu nauczycielskiego, jest całkowicie bezpodstawna.

Ale jest chyba możliwa zdrowa kontrola nad dzieckiem? Możemy mu pomóc np. w regularnym oddawaniu prac domowych?

– Radzę przyjrzeć się swojemu dziecku krytycznie, to znaczy, jakie są jego mocne i słabe strony. I dużo się o nim dowiedzieć, zanim zacznie się interweniować. Rodzice często nie potrafią zaakceptować, że nauczanie i szkoła są sprawą dzieci i nauczycieli. Na dodatek mają bardzo silny odruch chronienia swoich skarbów. Ilu potrafi pokornie przyznać, że to jego dziecko źle się zachowuje, a nie obciąża za to winą głupiego nauczyciela?

Dałem 12-letniej córce kredyt zaufania, nie kontrolowałem jej przez kilka tygodni, a parę dni przed wystawieniem ocen okazało się, że ma mnóstwo nieodrobionych zadań, które bardzo szybko zaczęły zmieniać się w Librusie na jedynki. Miałem do siebie pretensję, że wcześniej nie zareagowałem.

– Radzę odinstalować Librusa i częściej rozmawiać z córką. Kiedyś wpadła mi w ręce ulotka dziennika elektronicznego z hasłem w rodzaju: „zapobiegamy problemom wychowawczym”. A ile dzieci ma problemy wychowawcze? Kilka procent? Kilkanaście? Czyli inwigilujemy 100 procent, żeby pomóc tej garstce. Najpierw powinno być zaufanie, a potem rozliczanie. Siada pan z córką i mówi: jestem niezadowolony, że zawaliłaś tyle prac. I ustalacie, jak będzie wyglądało drugie półrocze, że wchodzi w grę niezrobienie pojedynczych prac, ale nie systemowe lekceważenie obowiązków. Odbył pan taką rozmowę?

Na razie podsumowałem mijające półrocze. Nie chciała wchodzić w szczegóły, które prace zamierza odrobić i poprawić, a które nie.

– I słusznie. To jej problem do rozwiązania. Warto umówić się z dzieckiem na rzeczy ważne, a nie detale. Powiedzieć mu, na czym nam zależy i dlaczego. Oczywiście można zagrać z wysokiego C: zależy mi, żebyś była dobrze wykształcona. Ale nie wiem, czy to najlepszy argument za odrabianiem prac domowych. Można też inaczej: chciałbym, żebyś potrafiła wywiązywać się ze swoich obowiązków, można tego się nauczyć dzięki lekcjom. Albo: nie będę sprawdzał twoich ocen, zadbaj o nie sama, ważniejsza jest dla mnie nasza komunikacja, powiedz, kiedy nie będziesz sobie dawała rady z zadaniami, a wtedy spróbujemy ci pomóc.

A mogę tak: umawiamy się, że odrabiasz polski, matematykę i angielski, ale możesz odpuścić technikę, plastykę i biologię?

– Już pan wszedł w niepotrzebne szczegóły. Zresztą odpuszczanie techniki to słaby pomysł, bo nie jest mniej ważna od innych przedmiotów, za to powszechnie lekceważona. Ograniczenie zajęć praktyczno-technicznych to jedna ze zbrodni na polskiej szkole. W tak podziwianej szkole fińskiej to jeden z podstawowych przedmiotów.

Mam wrażenie, że zdalne nauczanie dla wielu uczniów to pierwsze w życiu doświadczenie typu: jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Jeśli nie chodzisz na lekcje, to zbierasz jedynki i możesz nie być sklasyfikowany. Dostanie nauczkę, choć wiem, że pan jako ojciec wolałby tego uniknąć.

Zrozumieją taką życiową lekcję?

– Dostały znakomitą okazję wykazania się samodzielnością i odpowiedzialnością w praktyce. A że nie wszyscy z tego korzystają? A zna pan wielu dorosłych tak bardzo wszechstronnie odpowiedzialnych? Człowiek jest odpowiedzialny w tych obszarach, na których mu zależy. Więc jeśli dużo dzieci nie angażuje się w naukę zdalną, to znaczy, że nie utożsamia się z nauczycielami w realizacji podstawy programowej. Jeśli te same dzieci mówią, że chętnie poszłyby do szkoły, to znaczy, że traktują ją jako miejsce spotkania z koleżankami i kolegami.

Przy okazji zdalnej edukacji jeszcze częściej słyszę, że rzeczy, których się dzieci uczą, są całkowicie nieprzydatne. I trudno znaleźć argumenty, żeby się uczyły „Ody do radości” na cymbałkach.

– To niech pan nie przekonuje. To ich problem. Nauka to obowiązek, a obowiązki się wykonuje, bo taka jest już ich natura. Jeśli nauka jest źle zorganizowana, może pan spróbować na to wpływać na forum szkoły jako dziennikarz, jako wyborca.

Jak ułożyć sobie szkolne priorytety w tym roku? Najważniejsze są: nauka, samopoczucie dziecka, zdrowie?

– Rodzic musi odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest ważne. Jeśli chce się pochwalić przed znajomymi, że dziecko świetnie się uczy, to musi wymagać. Jeśli chce, żeby dziecko nie zawracało głowy, to dziecku także nie należy jej zawracać. Jak chce budować więź, to nie można tego robić wyłącznie na własnych warunkach.

W jakim stanie wrócą dzieci do szkoły?

– W stanie euforii.

No nie wiem, znam ucznia, który musiał iść do szkoły napisać sprawdzian w obecności nauczycielki, bo miała kłopot z komputerem. Był przerażony.

– To reakcja skazańca, który został wezwany na indywidualne spotkanie ze swoim katem, który ma sprawdzić wiedzę. Przed świętami dzieci nagrywały w naszej szkole jasełka; przychodziły pojedynczo, parami. Widać było, że już nie mogą wytrzymać w domu. Większość dzieci i nauczycieli czeka na powrót, bo nauka zdalna nie jest normalną formą kontaktu.

Jarosław Pytlak jest pedagogiem, nauczycielem biologii, od 30 lat kieruje szkołami Społecznego Towarzystwa Oświatowego na warszawskim Bemowie. Twórca kwartalnika „Wokół Szkoły” i bloga wokolszkoly.edu.pl

Zobacz też: Czego nauczyliśmy się w czasie zdalnego nauczania? Oto najważniejsza lekcja

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCo nam zrobią roboty
Następny artykuł„Znaleźliśmy się więc w sytuacji para-rewolucyjnej”. Czy polskie państwo można jeszcze naprawić?